Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świdniczanka zamknięta. Klienci wspominają

Marcin Jaszak
Za chwilę żurek i pomidorowa trafią na stoły
Za chwilę żurek i pomidorowa trafią na stoły Archiwum restauracji Świdniczanka
Pod koniec ubiegłego roku, po blisko 60. latach istnienia, została zamknięta Świdniczanka, najstarsza restauracja w Świdniku. Jedni wspominają wyśmienite potrawy, inni ścianę płaczu. O historycznych latach pisze Marcin Jaszak.

Szklaneczki, łyżki, widelce, kufle, serwetki, serwetniki i obrusy, a nawet sztuczne kwiaty. Owalne półmiski, pamiętające chłód ogromnych, dumnie prezentujących się ryb w galarecie. Miseczki tęskniące za aromatem gorącego żurku po świdnicku. Talerze i talerzyki, na których przez blisko sześć-dziesiąt lat podawano słynnego tatara, świeżo usmażoną wątróbkę z cebulką czy ozorek w sosie chrzanowym. Wśród tych przedmiotów krzątający się klienci restauracji Świdniczanka. Jedni przyszli tu, aby zwyczajnie kupić coś z wyprzedawanej właśnie zastawy stołowej i wystroju restauracji, inni zapragnęli, wraz z tymi przedmiotami wziąć do domu resztki wspomnień. Możliwe, że część z nich zwyczajnie chciała jeszcze raz zobaczyć serdeczny uśmiech pani Zosi oraz zamienić kilka słów z panią Haliną. A wszystko dlatego, że coś się zaczyna i coś się kończy.

Jak to koniec?!- Czy to nieodwołalne?! Szkoda! To był lokal ze wspaniałą kuchnią i bardzo życzliwą obsługą. Hitem był tam znakomity tatar. Niedrogi, świeży i zawsze dobrze doprawiony - tak, na wiadomość o zamknięciu świdni-ckiej restauracji zareagował prof. Marek Żmigrodzki, rektor Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji w Lublinie, który lubił czasami się tu stołować.

Podobne słowa usłyszeliśmy od Dariusza Tokarzewskiego, piosenkarza, kompozytora i aktualnego radnego powiatu świdnickiego. - Niemożliwe! Nasza ukochana Świdniczanka! Nie wyobrażam sobie nic innego na jej miejscu. Wielu ludzi rosło z tym miastem, a Świdniczanka to jakaś jego część. No i ten tatar i buraczki - mówi Tokarzewski.

Do fabryki WSK przyjeżdżały delegacje wojskowych inżynierów na konferencje jakościowe. Potem uczestnicy konferencji byli zapraszani do Świdniczanki na poczęstunek i przysłowiową ćwiarteczkę

Ostatnie potrawy w Świdniczance zostały przygotowane pod koniec ubiegłego roku. W ubiegły wtorek byli konsumenci przyszli tu na wyprzedaż restauracyjnego wyposażenia.

- Coś się zaczyna i coś się kończy. Już wystarczy prowadzenia tej gastronomii. Spędziłam tu pół życia. To, co najlepsze, zostawiłam w lokalu. Dużo zdrowia i dużo zapału. W tym momencie lokal wymaga gruntownego remontu, a na to nas nie stać. Żal mi tego wszystkiego, ale odchodzę, bo taka jest moja decyzja - przyznaje Halina Bortacka, najpierw kierowniczka, a w ostatnich latach współwłaścicielka restauracji, która w gastronomii przepracowała 44 lata.

Konferencje jakościowe przy ścianie płaczu Zaczęło się na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Konsumentów z tamtego okresu trudno dziś już znaleźć. Jednym z pamiętających ówczesny wystrój i klimat lokalu jest Nikodem Buchowiecki, przewodniczący Klubu Seniorów Lotnictwa w Świdniku. W tamtym okresie pracował jako szef serwisu w fabryce WSK. Jak sam przyznaje, nie wszystkie jego wspomnienia nadają się do publikacji.

- Pamiętam Świdniczankę z lat sześćdziesiątych. Tak delikatnie może pan napisać, że wódeczka czasami lała się tam strumieniami. Do WSK przyjeżdżały delegacje wojskowych inżynierów, z Polski i z zagranicy, na konferencje jakościowe - wspomina Buchowiecki.

Później szef serwisu, na polecenie dyrektora, zabierał uczestników konferencji na obiad.

- Przysłowiową ćwiarteczkę i poczęstunek. Choć muszę podkreślić, że zawsze wychodziliśmy o własnych siłach i nikt nas nie musiał wyprowadzać. Wtedy serwowano tam głównie potrawy kuchni staropolskiej. Schaboszczaka z kapustą, schab pieczony, barszcz i pomidorową. Szkoda, że ten lokal poszedł na zniszczenie - podkreśla Nikodem Buchowiecki.

Okruchy tamtych dni przypomina sobie również Radosław Rubaj, prezes FKS Avia Świdnik w latach 1975-1990. Wtedy to klub Avia żywił tu sportowców. Pan Radosław wspomina jeszcze czasy, jak mówi, sprzed okresu służbowego.

- Pamiętam to miejsce jeszcze przed współpracą klubu z restauracją. Przychodziłem tu czasami na kielicha z ogórkiem. Wystrój w tamtym okresie był inny. Przed rokiem siedemdziesiątym bufet był przy wejściu. Ludzi było zawsze dużo. Różni. Zdarzały się szemrane typy i wiele Cyganek. Pamiętam też toaletę i ścianę płaczu. Dziś już takich nie ma. Ściana w łazience wyłożona była lastrikiem, a na dole umieszczona była rynienka. Sikało się na tę ścianę, a po niej spływało dalej. To było okrutne! - opowiada Rubaj.

Natomiast podczas uroczystości pierwszomajowych restauracja przeżywała prawdziwe oblężenie. - Taka była moda. Kiedy pochód się kończył, szło się napić do lasu albo do Świdniczanki. Dopiero po oficjalnym zakończeniu uroczystości otwierano lokal. Jak wcześniej nie zamówiłeś miejsca, to nie było szans żeby wejść do środka - przyznaje pan Radosław.
Czasy świetności Były szef Avii, jak większość osób, najlepiej pamięta jednak świdnicki lokal od końca lat siedemdziesiątych. Wtedy to jego wnętrza przeszły gruntowny remont a kierowniczką została, młodziutka wówczas Halina Bortacka.

- Przeniesiono mnie tu z restauracji Lotnicza. Najpierw pracowałam jako kalkulator, czyli prowadziłam kalkulacje i wyceny potraw. Potem byłam zastępcą kierownika. W siedemdziesiątym dziewiątym awansowano mnie na stanowisko kierownika - opowiada pani Halina.

W tym samym roku Świdniczanka została wyróżniona "Srebrną Patelnią". Pięć lat później obsługa lokalu mogła pochwalić się kolejną patelnią, tym razem ze złotą plakietką.

- Wtedy było to wielkie wyróżnienie. Patelnię dostało tylko piętnaście zakładów w całej Polsce. Następną przyznawano po pięciu latach. Tę drugą dostały tylko trzy lokale w kraju - tłumaczy Bortacka.

Tamten okres dobrze pamięta też Radosław Rubaj. - Nasi zawodnicy jedli tu dwa, trzy razy w tygodniu, a podczas zgrupowań zapewnialiśmy sportowcom pełne, całotygodniowe wyżywienie. Trzeba przyznać, że jak na tamte czasy zapewniano nam tu wszelkie najlepsze z możliwych produktów. Pamiętam, że tu piłem pierwszą w życiu colę. No i te patelnie. To one po części spowodowały, że dbano o konsumenta - mówi były szef Avii.

A o konsumenta i jakość potraw dbano na różne sposoby. Aby utrzymać lokal w należytym porządku, kierowniczka dostała od władz uprawnienia do limitowania sprzedaży alkoholu.

- Kiedy widziałam, że mogło się już zakotłować, wychodziłam na salę i mówiłam - koniec. O dziwo, wszyscy przyjmowali to ze spokojem - śmieje się pani Halina. - Te ograniczenia wiązały się również z tak zwaną strukturą sprzedaży. Jeśli spożycie alkoholu w lokalu było większa niż spożycie dań i posiłków, mogli nam całkowicie zakazać sprzedaży alkoholu - dodaje.

Konsumenci to rozumieli. Pogodził się z tym nawet pan Zenek. Choć tak do końca nie wiadomo, czy miał tak na imię. Pani Halina nie pamięta też, jak długo ten klient siedział w więzieniu. Wiadomo jedynie, że lubił się awanturować i kiedy tylko wszedł do lokalu, zaraz musiał narozrabiać.

- Widocznie taką miał wewnętrzną potrzebę. Po jednym z takich incydentów posiedział w więzieniu. Kiedy wyszedł, znów przyszedł do nas. Usiadł na krześle, poprosił, abym przyszła i zadowolony krzyknął: Pani kierowniczko już jestem! - Zdarzali się i tacy - śmieje się ówczesna kierowniczka.

Dbano również o spokój, a nawet anonimowość konsumenta. Nawet dziś pani Halina nie chce zdradzić, kto tu przychodził.

- Często, kiedy ktoś zapytał, czy na zamkniętej sali bankietowej jest jakaś osoba, to mówiłam, że pójdę i sprawdzę, choć wiedziałam, że jest. Jeżeli dana osoba sobie tego życzyła to była, jeśli nie, to jej nie było.

Kości dla GuciaOpowiadając o Świdniczance nie można zapomnieć o pani Zosi - kelnerce, która przepracowała tu 34 lata, a w czasach świetności lokalu dostawała najwięcej imieninowych kwiatów od konsumentów.

- Pani Zosia była tu zawsze. Przemiła osoba, wiecznie uśmiechnięta i życzliwa. Pamiętam jeszcze Roberta. Sprawny młody kelner. Pomocny i uczynny - twierdzi Dariusz Tokarzewski.

Równie dobre wspomnienia o kelnerach miałby dziś pies pana Darka. - Niestety, już nie żyje. Ale to był jeden z niewielu lokali, gdzie można było wchodzić z psami. Mój jamnik Gucio uczestniczył w rodzinnych obiadach. Mało tego, zawsze dostawał kosteczki i jakieś resztki od pani Zosi - śmieje się Tokarzewski.

A sama kelnerka? - Cóż. Wszystko się kończy. Pracuję tu od urodzenia i miałam pracować do śmierci - żartuje Zofia Chojnacka. - Szkoda mi tego wszystkiego. Na razie odpocznę, a później zobaczymy co dalej - mówi, w kącikach jej o czu pojawiają się łzy....

Czekamy na listy

Zapraszamy naszych Czytelników do podzielenia się ciekawymi świdnickimi wspomnieniami. Prosimy o listy na adres: Kurier Lubelski, Krakowskie Przedmieście 10/1, 20-002 Lublin e-mail: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski