Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Święta w PRL. Gdy sztuczna choinka była dla nas znakiem awansu społecznego

Małgorzata Szlachetka
Cytryny rzucili na czas, ale rodzynek nie można było uświadczyć już dwa dni przed świętami. Dzieci cieszyły się z nie najdroższych prezentów - jakie odcienie miały święta w czasie PRL?

Już za Gomułki był plan sprowadzania cytrusów za dewizy przed świętami, ale ostatecznie święta zaczęły się kojarzyć z - normalnie niedostępnymi - pomarańczami dopiero w czasie dekady, w której rządził Gierek. Jednak władza potrafiła być zaradna.

- Gomułka uznał, że deficyt witaminy C w narodzie rozwiąże jedzenie kiszonych ogórków - mówi dr Marcin Kruszyński, historyk z lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

Na świąteczny stół można „nieomylnie zaplanować drób“

Pomarańcze i egzotyczne banany płynęły do Polski statkami z Kuby.

- Władza, chcąc pokazać, że ma gest, rzucała do sklepów więcej bananów i pomarańczy, na przykład o dwa kontenery. Oczywiście odnotowywała to prasa - dodaje historyk.

W latach 70. Polska konsumowała pieniądze z kredytów, jakie Gierek wziął na Zachodzie.

„Na świąteczny stół możemy nieomylnie zaplanować drób. Kurczaki są w sklepach zawsze, świeże lub mrożone, w całości lub porcjowane, a na święta spodziewane są dostawy indyków, gęsi i kaczek” - te optymistyczne słowa polskie gospodynie domowe mogły wyczytać w „Kobiecie i Życiu” z 1974 roku.

Rzeczywistość rządziła się jednak swoimi prawami. - Z badań, jakie władze przeprowadziły w połowie lat siedemdziesiątych, wynikało, że prawie 60 procent z pytanych wtedy osób deklarowało, że będzie miało problem z zakupem mięsa na święta - mówi dr Marcin Kruszyński. - Mimo wzrostu stopy życiowej pod choinką znajdowaliśmy praktyczne prezenty: ubrania i słodycze - zaznacza dr Kruszyński.

Sekretarze wojewódzcy byli informowani, że świąteczne zaopatrzenie lokalnych sklepów w mięso jest dla nich priorytetem. „Jeśli dam za mało mięsa do sieci handlowej, wrzeszczą sekretarze wojewódzcy. Jeśli dam za dużo - krzyczy na mnie premier” - taki dylemat w połowie lat 70. miał wicepremier Tadeusz Pyka.

Obywatel spędza w jednej kolejce średnio 72 minuty

Problemy z zaopatrzeniem powróciły ze zdwojoną siłą po 1979 roku, razem z epoką wielogodzinnych kolejek i strajkami. W latach osiemdziesiątych po wędliny na święta trzeba było stać nawet całą noc. Sytuację ratowała wieś, każdy, kto miał możliwości, starał się zaopatrzyć z tego źródła.

- Próbowaliśmy sobie radzić, jak mogliśmy. Po znajomości załatwiało się beczkę śledzi albo kilogram wędliny - przyznaje Jan Trembecki, wieloletni fotoreporter Kuriera Lubelskiego.

Nasz rozmówca tak wspomina przygotowanie do pierwszego Bożego Narodzenia po wprowadzeniu stanu wojennego:

- Po karpia pojechałem do Centrali Rybnej przy ulicy Turystycznej. Stałem jakieś dwie godziny, ale rybę kupiłem. Kiedy wysiadałem z autobusu na Długosza, wyskoczył przede mną mężczyzna i wypalił „Dokumenty!” - opowiada Jan Trembecki.

Tajniaka musiało zaniepokoić to, że Trembecki jadąc autobusem, cały czas trzymał za pazuchą prawę rękę. Powód był jednak prozaiczny, ręka była w gipsie. Zaczepiony fotoreporter, żeby być w stanie wyciągnąć dokumenty, położył siatkę z karpiem na ziemi.

- Jak ryba ruszyła ogonem, legitymujący wyciągnął pistolet. Musiałem tłumaczyć, że to przecież tylko karp... - dodaje Jan Trembecki. - To była nieprzyjemna sprawa, trochę strachu się najadłem - nie ukrywa.

W codziennej prasie nie mogło zabraknąć opisów przedświątecznych przygotowań. Przykłady? 21 grudnia 1986 roku Kurier Lubelski odnotowywał, że do Lublina właśnie dojechały wyczekiwane śledzie ze Lwowa: całych osiem ton popakowanych w 200 beczek.

Dzień później dziennikarze rozpisywali się o asortymencie przedświątecznych kiermaszów. Nie ukrywając jednocześnie, że lublinianie w Sezamie kupowali wszystko jak leci.

Barbara Dyjak, zastępca kierownika, relacjonowała na łamach tego wydania z 1986 roku: - Jesteśmy sami zaskoczeni, gdyż z „atrakcyjnych” obecnie towarów była tylko kawa i to zaledwie 50 kilogramów, a z przypraw pieprz i ziele angielskie. Kiedy te towary się skończyły, w ruch poszły cytryny.

Za to rodzynek, mimo że Wigilia miała być już za dwa dni, nadal do lubelskich sklepów nie dowieźli.

Najważniejszą sprawą było oczywiście zdobycie ryb. W 1977 roku Centrala Rybna dostarczała towar do 19 sklepów w Lublinie. W gazetach reklamowały się przedświąteczne kiermasze, organizowane w sklepach i restauracjach Lublina. W Astorii można było nabyć szczupaka w galarecie, prezentowanego klientom na specjalnie wyciętej desce, Kalina kusiła indykiem w maladze, a Karczma Słupska karpiem po krymsku. Za to w restauracji Trojka można było się uraczyć białą kiełbasą i szynką z dzika, a Skierka prezentowała na kiermaszu tort ananasowy.

- Co z tego, jeśli wszystkie te kiermasze odbywały się jakiś tydzień przed świętami, więc jedzenie nie dotrwałoby do pierwszej gwiazdki - ripostuje Jan Trembecki.

Jak długo staliśmy w kolejkach?

- Według danych z 1971 r. obywatel stał średnio w kolejce 40 minut, w 1979 roku już 72 minuty - wylicza historyk z IPN w Lublinie. - W rzeczywistości czas spędzony w kolejkach był dużo dłuższy.

Zanim zasiedliśmy do świątecznego stołu, trzeba była ubrać choinkę. W czasie PRL żywe drzewka zaczęły wypierać sztuczne choinki.

- Sztuczna choinka była symbolem awansu społecznego mieszkańców wsi przenoszących się do miast. Podobnie jak własne mieszkanie z centralnym ogrzewaniem i bieżącą wodą - podkreśla dr Marcin Kruszyński, historyk z lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

W 1972 roku wystartowała kampania promująca sztuczne choinki. Reklamowała się hasłem „Tradycji zadość - lasom na zdrowie”. Na rysunku, obok choinki z plastiku, było widać dwie uśmiechnięte dziewczynki, zerkające na prezenty leżące pod drzewkiem.

W PRL, epoce, w której nie było telefonów komórkowych, na złożenie życzeń bliskim mieszkającym za granicą trzeba było cierpliwie poczekać.

„Szesnaście telefonistek wychodziło ze skóry, by czas oczekiwania na rozmowę był jak najkrótszy, ale na połączenie trzeba było czekać przynajmniej trzy godziny” - relacjonował Kurier Lubelski w poświątecznym wydaniu z 28 grudnia 1987 roku. Ówczesny rekordzista, który łączył się z Sydney przez 37 minut, musiał za tę rozmowę telefoniczną zapłacić 32,5 tysiąca złotych.

Siąść Mikołajowi na kolanach, żeby dostać paczkę

Na ile podkreślano religijny charakter świąt Bożego Narodzenia? W okresie stalinowskim nie było o tym mowy.

- W prasie nie mogło się nawet pojawić określenie Boże Narodzenie - podkreśla Marcin Kruszyński.

Mimo to Polacy nie przestali chodzić do kościoła i dzielić się opłatkiem przy rodzinnym stole.

- Robiły to także rodziny partyjnych działaczy, z tym że dyskretniej - zauważa lubelski historyk.

Nie było oczywiście mowy, żeby partyjni działacze dali się fotografować w czasie dzielenia się opłatkiem. Takim odświętnym momentem, w którym wypadało się pokazać, był natomiast sylwester. Często taki organizowany przez zakłady pracy. Za to dzieci czekały na zabawę choinkową i prezenty rozdawane przez Mikołaja, który czasami bywał Dziadkiem Mrozem.

- Obowiązkowy zestaw takiego Mikołaja z epoki PRL to była broda z waty albo zrobiona ze sznurka oraz ciemne okulary a la generał Jaruzelski - śmieje się Joanna z Lublina, rocznik 1978.

- Dla mnie najgorszy był moment, w którym musiałam do zdjęcia siąść temu Mikołajowi na kolanach. Dopiero potem dostawało się paczkę ze słodyczami. Dzieciaki po prostu się bały tej tajemniczej postaci - dodaje.

Sentymenty dotyczące świąt Bożego Narodzenia w PRL są wciąż żywe w narodzie. Nie brak imprez w tym duchu. 18 grudnia IPN w XXIII Liceum Ogólnokształcącym im. Nauczycieli Tajnego Nauczania zorganizował popularnonaukową sesję „Boże Narodzenie w PRL”. Młodzież świętowała jak za dawnych lat rodzice. - Nastolatków, którzy urodzili się już po 1989 roku, częstowaliśmy sałatką wielowarzywną, tłumacząc, że kiedyś jadło się ją tylko w święta - podsumowuje dr Marcin Kruszyński. - Zaskoczyło ich także to, że w PRL robiło się własnoręcznie ozdoby choinkowe, na przykład łańcuchy.

Ludzie byli sobie bliżsi, nie tylko od święta

- Nie żyliśmy w pełni wolnym kraju, ale ludzie byli znacznie bliżej siebie. Bo nie było tak silnego konsumpcjonizmu, dużej konkurencji między nami i tak dużego, jak obecnie, rozwarstwienia społeczeństwa. Mieliśmy podobnie umeblowane mieszkania, ale też w bloku wszyscy się znali i odwiedzali wzajemnie, na przykład w czasie świat - mówi socjolog prof. Ryszard Radzik, szef Zakładu Makrostruktur Społecznych UMCS.

- Nie tylko w stanie wojennym ludzie integrowali się wokół rodziny, parafii i tradycyjnych wartości. Paradoksalnie też właśnie wtedy łatwiej było na przykład kupić kartki świąteczne z motywami religijnymi - mówi socjolog.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski