Szpital przy al. Kraśnickiej: Na oddziale ratunkowym trzeba odstać swoje

Trzy dni temu mężczyzna skaleczył się w rękę. - Myłem szklankę, pękła. Rana była na tyle głęboka, że postanowiłem zgłosić się po pomoc do specjalisty. Najbliżej miałem do szpitala przy al. Kraśnickiej - opowiada nasz Czytelnik. - Ponieważ do godz. 19 nikt się mną nie zainteresował, zapytałem, jak długo będę jeszcze czekał. Usłyszałem, że lekarz zajmie się mną, jak będzie miał czas. Znalazł dopiero trzy godziny później. W sumie na izbie przyjęć spędziłem 7 godzin - żali się. I dodaje: - Dlaczego na SOR-ze dyżuruje tylko jeden chirurg, który na dodatek "obsługuje" też inny oddział. To skandal, że pacjentom każe się tak długo czekać na pomoc.

Inaczej sytuację przedstawia szpital. - Personel Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, jak sama nazwa wskazuje, ma ratować ludzkie życie. I takimi "przypadkami" lekarze zajmują się w pierwszej kolejności. Inni muszą czekać na swoją kolej. W Lublinie są tylko trzy SOR-y, dlatego jesteśmy obłożeni robotą - wyjaśnia Andrzej Ciołko, dyrektor placówki przy al. Kraśnickiej. - Drobnych skaleczeń, potłuczeń czy zadrapań tak naprawdę w ogóle nie powinniśmy opatrywać. Od tego są lekarze rodzinny czy ambulatoria nocnej opieki medycznej - mówi.

I zapewnia, że lekarze pracujący na oddziale ratunkowym nie schodzą z dyżuru. - Na SOR-ze dyżuruje codziennie trzech lekarzy, w tym chirurg i internista. Pod telefonem, w razie potrzeby, są też nasi specjaliści z innych oddziałów, np. urolog, którzy zawsze służą pomocą kolegom z SOR-u - tłumaczy Ciołko.

Nasze serwisy:
Serwis gospodarczy - Wybierz Lublin
Serwis turystyczny - Perły i Perełki Lubelszczyzny
Serwis dla fanów spottingu i lotnictwa - Samoloty nad Lubelszczyzną
Miasto widziane z samolotu - Lublin z lotu ptaka
Nasze filmy - Puls Polski