18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Włodzimierz Szwendrowski - wielka legenda polskiego żużla (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Włodzimierz Szwendrowski karierę sportową rozpoczął jako szesnastolatek. W wieku dwudziestu lat zdobył tytuł mistrza Polski. Z jego osobą wiążą się początki lubelskiego sportu żużlowego.

Najmłodszy z naszych mistrzów sportu uzyskał w zeszłym roku tytuł mistrza Polski, a obecnie, mimo zaawansowanych studiów na politechnice, umie pogodzić naukę ze sportem, będąc najlepszym zawodnikiem Zrzeszenia Ogniwo i czołowym żużlowcem Polski. Jego koleżeńskie i serdeczne podejście do zawodników oraz zdyscyplinowanie mogą być wzorem dla wielu sportowców... - tak pisano o Włodzimierzu Szwendrowskim w 1952 roku w tygodniku "Motor".

Przygodę ze sportem żużlowym zaczął pięć lat wcześniej. Wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby młody Włodzimierz wcześniej zainteresował się grą na pianinie. Taką pasję chcieli zaszczepić w nim rodzice.

- Włodek opowiadał mi, że jego ojciec chciał, żeby on grał na pianinie. Oczywiście Włodek zupełnie się tym nie interesował i pianino zostało sprzedane. Co ciekawe, instrument kupił ojciec Krzysztofa Cugowskiego i młody Krzysztof grał na tym właśnie pianinie - opowiada Jerzy Kraśnicki, dziennikarz żużlowy i przyjaciel Włodzimierza Szwendrowskiego.

Ojciec Szwendrowskiego sam pasjonował się sportem motocyklowym i tą miłością szybko zaraził swoje dziecko. Brał udział w wyścigach ulicznych i jego syn również zaczynał w ten sposób. Włodzimierz Szwendrowski tak pisał o swoich początkach w autobiografii: "...Z motorami - w ogóle otrzaskałem się trochę. Mój ojciec był wówczas w Lublinie mechanikiem motocyklowym, często więc miałem okazję przejechać się na "klientowskiej" maszynie. Na zawodach zręcznościowych w 16 roku życia zdobyłem jako uczeń II klasy gimnazjum im. Zamoyskiego pierwsze miejsce. W rok później, na zawodach o puchar "Życia Lubelskiego", zwyciężyłem na torze przy Nowej Drodze groźnego zawodnika Lublinianki... Nie był to jednak "prawdziwy" żużel... Jeździło się na maszynach trochę przystosowanych do potrzeb sportu żużlowego i na wirażach nie trzeba było pokonywać oporu 45 koni mechanicznych jak u "Excelsiorów", tylko jakieś 25- 30. Dopiero pamiętne spotkanie w 1949 r....".

Pamiętne spotkanie z profesjonalnym motocyklem Jappa nastąpiło jesienią. W Lublinie odbywał się wówczas obóz kadry narodowej. Młody Szwendrowski wraz kolegami urwał się ze szkoły, żeby popatrzeć na treningi reprezentacji. Jak się zakończył ten wyjątkowy dzień?

"...treningi reprezentacji oglądaliśmy z konieczności zza płotu... dochodził nas wściekły warkot maszyn... nie mogliśmy usłyszeć kroków człowieka idącego ulicą, tuż za naszymi plecami.

- Cóż to chłopaki, nie w szkole?

Obejrzeliśmy się. Przed nami stał Kempisty. W Ogniwie, w którego barwach startowałem, miał opinię wielkiego opiekuna młodych entuzjastów sportu motorowego, ale tu, gdy nas zdybał na wagarach, jego głos był groźny i surowy.

- Tak... wyjąkałem - przyszliśmy zobaczyć. Nie widzieliśmy jeszcze jappów...
- Nie widzieliście, powiadacie, hmm... no to chodźcie ze mną. Spróbujemy przyjrzeć się maszynom z bliska.

Aż oniemiałem z radości. Kempisty wprowadził nas na stadion. Tam w pewnej chwili powiedział:
- Wiesz co, Włodek? Poczekajcie tu, zobaczę, może coś się da zrobić...

Po kilkunastu minutach Szwendrowski siedział już na jappie. Niestety, przygoda z profesjonalnym motocyklem nie wypadła dobrze. Tor był nierówny, motocykl stary i rozklekotany, a młody zawodnik stremowany.

"... By utrzymać jakąkolwiek władzę nad tym gruchotem, wpiłem na wirażach palce w kierownicę tak mocno, że aż zsiniały mi z wysiłku... Sam nie wiem, jak ten bieg ukończyłem. To naprawdę przerażające wspomnienie. Gdy wychodziłem z toru dopadła mnie, jak bolesny policzek, uwaga jednego z kibiców:
- No cóż, Szwendrowski? Dobry jest, ale nie na torze. W wyścigach ulicznych - owszem.

Tylko u ojca znalazłem słowa otuchy i zrozumienia. - Nie martw się - rzekł jeszcze tego samego dnia. - Taki przedpotopowy japp to tylko na złom się nadaje... - wspominał zawodnik.

Nie trzeba było długo czekać, aby sytuacja się odwróciła i młody żużlowiec przejął władzę nad profesjonalnym sprzętem. Po startach w Ogniwie Lublin został w 1951 roku powołany do kadry Zrzeszenia Ogniwo z siedzibą w Bytomiu. W tym samym roku, na stadionie olimpijskim we Wrocławiu wywalczył swój pierwszy tytuł indywidualnego mistrza Polski. Wspomnienie pierwszego mistrzostwa opisał w autobiografii:

"...Czy znacie uczucia 20-letniego młodzieńca, któremu zakładają wieniec laurowy, dekorują szarfą i ustawiają na podium zwycięzców? Owej jesieni 1951 roku przeżyłem taką ceremonię po raz pierwszy w życiu. Niezapomniane chwile. Obok mnie stanęli wicemistrzowie: Spyra i Raniszewski. Spyra, gdy robiono nam zdjęcie, miał lekko przymknięte oczy. Może rozmyślał właśnie o tych 3 sekundach, które odebrały mu tytuł mistrza Polski, a które mnie zapewniły zwycięstwo?".

Następne lata startów przynosiły kolejne sukcesy. Do historii polskiego żużla przeszedł także inny wyczyn lublinianina. Podczas spotkania z Anglikami we Wrocławiu jako pierwszy Polak pokonał aktualnego wówczas mistrza świata Petera Cravena. Legendarny żużlowiec tak zapamiętał tamte chwile: "...Nagle - co widzę? Craven, czując uciekające sekundy, traci spokój... wyraźnie czuję, że tego człowieka porywa wściekłość... Rywal potrafił się jednak opanować. Gdyśmy przejeżdżali linię mety, ja pierwszy a on jakieś 15 metrów za mną, był już prawie zupełnie zrównoważony i spokojny... Pierwszy gratulował mi zwycięstwa sam Craven...". Na kolejne mistrzostwa we Wrocławiu Szwendrowski przyjechał już jako zawodnik, który "zwyciężył Cravena".

Po zakończeniu kariery sportowej Włodzimierz Szwendrowski pracował jako trener. Wielokrotnie opiekował się kadrą narodową. Jednym z ostatnich zadań, jakie mu powierzono, było szkolenie młodych zawodników w Łodzi. Ostatnie lata swojego życia spędził w Lublinie.

- Włodka poznałem w połowie lat osiemdziesiątych. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy. Wymógł na mnie, choć był w wieku mojego ojca, abym mówił mu po imieniu. Była to legendarna postać. Człowiek z wielką klasą i kulturą. Był wręcz przesadnie skromny i nie lubił jakichś oficjalnych imprez, wręczania nagród i tym podobnych. Zawsze, kiedy byłem w Lublinie, starałem się go odwiedzać. Miał mi powiedzieć, jacy zawodnicy stoją z nim na zajęciu z Anglii z 1956 roku. Niestety, nie zdążyłem się dowiedzieć - wspomina Jerzy Kraśnicki.

Włodzimierz Szwendrowski zmarł 9 marca. Został pochowany na cmentarzu przy ulicy Lipowej w Lublinie.

W tekście wykorzystałem materiały z książki "Na ostrym wirażu" Włodzimierza Szwendrowskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski