Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Beszczyński - poszukiwacz grobów radzieckich żołnierzy

Marek Adamkowicz
Wojciech Beszczyński wiele radzieckich cmentarzy odwiedził podróżując rowerem
Wojciech Beszczyński wiele radzieckich cmentarzy odwiedził podróżując rowerem Marek Adamkowicz
Dzięki Wojciechowi Beszczyńskiemu wiemy coraz więcej o żołnierzach Armii Czerwonej, którzy polegli lub zmarli w czasie II wojny światowej na terenie dzisiejszej Polski. Ich mogił szuka w całym kraju.

Wojciech Beszczyński genealogią interesuje się od lat, udziela się w Pomorskim Towarzystwie Genealogicznym. Ale znany jest głównie jako specjalista od spraw rosyjskich. Pomaga rodzinom czerwonoarmistów ustalić losy ich bliskich. W ciągu ostatnich pięciu lat miał zajmował się ponad 3 tys. spraw, większość z nich udało mu się doprowadzić do szczęśliwego finału.

Katalog na początek

- Szukaniem grobów żołnierzy zająłem się przypadkowo - opowiada pan Wojciech. - Dostałem katalog z wykazem cmentarzy, na których są pochowani żołnierze i jeńcy radzieccy. Były tam tylko bardzo ogólne informacje, dlatego postanowiłem je uszczegółowić.

Zbieraniu informacji o nekropoliach towarzyszyła aktywność na rosyjskich forach internetowych, zajmujących się historią II wojny światowej. Tam pan Wojciech nawiązał wiele cennych kontaktów, ale też zaczął otrzymywać zapytania o los konkretnych żołnierzy, którzy zginęli lub zmarli na terenie dzisiejszej Polski.

- Zadanie nie jest łatwe - przyznaje Wojciech Beszczyński. - Wystarczy spojrzeć na liczby. Według szacunkowych danych, na Pomorzu, w najbliższych okolicach Gdańska, jest pochowanych 25 tysięcy żołnierzy radzieckich, natomiast w całym kraju jest ich około 550 tysięcy.

Osobna sprawa to poszukiwania mogił jenieckich. Pamiętać trzeba bowiem, że Niemcy nie patyczkowali się z wziętymi do niewoli czerwonoarmistami. Liczby tych, którzy zostali zamordowani, idą w setki tysięcy. Zabijano ich na miejscu albo pozwalano, by umierali z ran, chorób i głodu.

- W przypadku obozów jenieckich, które istniały za naszą wschodnią granicą, znalezienie mogiły często zakrawa na cud - przyznaje genealog. - Do dzisiaj ten temat w zasadzie nie został przebadany. Znacznie więcej informacji mamy o jeńcach, którzy znaleźli się na terenie Polski czy Niemiec. Tutaj możemy posiłkować się kartotekami.

W stosunku do tej drugiej grupy jeńców Niemcy wykazali się daleko idącą pedanterią. W kartotekach personalnych są dokładne dane o pobycie czerwonoarmistów w niewoli, a w przypadku śmierci jest zazwyczaj wskazane miejsce pochówku. Ta bezcenna dokumentacja została pod koniec wojny wywieziona z Berlina do Turyngii, gdzie wpadła w ręce Amerykanów. W 1946 r. przekazali oni materiały władzom Związku Radzieckiego.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Wojenna układanka

Odnalezienie grobu najczęściej przypomina pracę detektywa. Zaledwie znikoma część ofiar spoczywa na cmentarzu pod własnym nazwiskiem. Częściej mamy do czynienia ze zbiorowymi mogiłami, gdzie nie wszystkich żołnierzy udało się zidentyfikować. Wystarczy spojrzeć na nekropolię w Pruszczu Gdańskim. Jest tu pochowanych blisko 2,5 tys. czerwonoarmistów, ale znanych jest około dwustu.

- Wskazanie miejsca pochówku zazwyczaj zależy od tego, ile informacji mamy na początku - mówi Wojciech Beszczyński. - Oprócz tych podstawowych, jak imię, nazwisko i otczestwo, czyli imię ojca, dobrze jest mieć nazwę jednostki, w której dany żołnierz służył, oraz miejsce śmierci. Oczywiście, to nie gwarantuje pomyślnego końca poszukiwań.

Trudności, jakie trzeba pokonać po drodze, zaczynają się od ustalenia nazwy miejscowości podanej w zawiadomieniu o śmierci żołnierza. Jest to istotne zwłaszcza w przypadku dawnych terenów Rzeszy, takich jak Śląsk, Pomorze Zachodnie czy Prusy Wschodnie. Wojskowi pisarze opierali się na niemieckiej toponimii, ale podawanej w rosyjskiej transkrypcji.

- Nie każdy kancelista był na tyle wykształcony albo miał odpowiednią wiedzę, by właściwie zanotować nazwę miejscowości - tłumaczy pan Wojciech. - Jeśli więc uda się ją rozszyfrować, możemy szukać cmentarza, na którym jest mogiła, ale i tutaj trzeba uważać. Przykładowo, niemiecki Neustadt może zarówno oznaczać Wejherowo, jak i Prudnik, a to przecież kilkaset kilometrów dalej!

Ustalenie miejsca śmierci w czasie wojny to jedno, a wskazanie obecnego miejsca pochówku, to druga sprawa.
- Do lat 50. prowadzona była akcja ekshumacyjna - przypomina Wojciech Beszczyński. - Zwłoki żołnierzy radzieckich przeniesiono na zbiorcze cmentarze. Na daną nekropolię trafiały szczątki z najbliższej okolicy.

Do największych cmentarzy na Pomorzu należą te w Czarnem (prawdopodobnie 40 tys. cywilów i jeńców), w Bojanie (ok. 6 tys. żołnierzy), w Żukowie (ok. 4 tys. żołnierzy) i Gdańsku (ok. 3 tys., z czego pół tysiąca jeńców i cywilów).
Niestety, zdarza się, że wiadomo, na którym żołnierze czy jeńcy zostali pochowani, ale po ich grobach nie ma już śladu. Wystarczy wspomnieć o Świętoszowie, gdzie cmentarz jeńców radzieckich został wchłonięty przez poligon, czy Wisłoujściu. W tym drugim przypadku, według ustaleń genealoga, pochowano tam w latach 1941-42 kilkudziesięciu jeńców radzieckich z komanda, które pracowało w tej okolicy. Znalezienie ich grobów nie jest już możliwe. Przez teren nekropolii poprowadzono bowiem tory kolejowe...

- Jedną ze spraw, którymi zajmuję się ostatnio, jest ustalenie, czy przy okazji budowy torów przeprowadzono ekshumację szczątków - przyznaje Wojciech Beszczyński. - Wydaje się, że tego nie zrobiono, ale być może ktoś ma bliższe informacje na ten temat. Będę za nie niezmiernie wdzięczny.

Rodzina z końca świata

Wdzięczności za pomoc w odnalezieniu grobów nie kryją również rodziny żołnierzy. Może nie wszystkie, ale zdarzają się sytuacje naprawdę wzruszające.

- Niekiedy ludzie przyjeżdżają na mogiły dosłownie z końca świata - opowiada pan Wojciech. - Jakiś czas temu Gdańsk odwiedziła kobieta z Władywostoku, której dziadek zginął w Sopocie. Pierwotnie był pochowany w Parku Północnym, potem zwłoki ekshumowano na cmentarz wojskowy.

Rodziny składają kwiaty, zapalają znicze. Bywa, że w parafii prawosławnej zamawiają panichidę, czyli nabożeństwo żałobne, albo przywożą woreczek ziemi, ewentualnie zabierają ją z grobu. Niekiedy przychodzą z kieliszkiem wódki i kromką chleba. Ot, taki wschodni zwyczaj. A wszystko po to, żeby zmarli spoczywali w pokoju.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wojciech Beszczyński - poszukiwacz grobów radzieckich żołnierzy - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski