Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zarządzanie katastrofą. Plan „B” na miejsca w szpitalach

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Stadion Narodowy. Wyładunek sprzętu medycznego na potrzeby powstającego tam szpitala dla chorych na COVID-19
Stadion Narodowy. Wyładunek sprzętu medycznego na potrzeby powstającego tam szpitala dla chorych na COVID-19 brak
Od marca do października nie powstał żaden dopracowany plan zwalczania epidemii, który obejmowałby możliwość wzrostów zachorowań na poziomie 10 tysięcy zakażeń dziennie. Dziś takie liczby nowych chorych to już codzienność. Dlatego teraz trwa morderczy wyścig z czasem.

Lawinowo rośnie w Polsce liczba zakażonych koronawirusem - co oczywiście pociąga za sobą stały wzrost liczby aktywnych przypadków COVID-19 i tym samym także pacjentów wymagających hospitalizacji. Tych ostatnich w środę było już ponad 10 tysięcy - o dwa tysiące więcej niż deklarowana jeszcze pod koniec września ogólna liczba miejsc w szpitalach dla pacjentów z koronawirusem. Tylko nieznacznie lepiej jest z pacjentami wymagającymi intensywnej terapii z użyciem respiratora. W środę było ich 812 - podczas gdy deklarowana na koniec września liczba dostępnych dla chorych na COVID-19 miejsc pod respiratorami wynosiła 800.

Trwa więc morderczy wyścig z czasem, w którym miejsce bardziej całościowego planu zastępują próby reagowania przez rząd na bieżąco na stałe przyrosty zakażeń. Od nieco ponad tygodnia trwa gorączkowa akcja zwiększania liczby dostępnych miejsc w szpitalach. Początkowo minister zdrowia mówił o kilkunastu tysiącach łóżek, teraz jednak stało się jasne, że potrzeba ich będzie o wiele więcej. Wiosną i latem nie powstały żadne szerzej zakrojone plany działania na wypadek zapowiadanej przez epidemiologów II fali pandemii. Tym bardziej zaś takie, które obejmowałyby scenariusze, w których dzienne liczby nowych zakażeń przekraczałyby 10 tysięcy. Dlatego teraz kolejne deklaracje ministra zdrowia przypominają licytację z samym sobą.

- Na tzw. cele covidowe przekształcamy zarówno szpitale powiatowe, jak i oddziały internistyczne szpitalu wojewódzkich. Chcemy zyskać dodatkowe 30 tysięcy łóżek - zadeklarował w czwartek minister zdrowia Adam Niedzielski. Na konferencji wystąpił z prezeską Lux-Medu Anną Rulkiewicz - wspólnie zapowiedzieli, że szpitale prywatne (nie tylko z sieci Lux Med.) oddadzą na potrzeby walki z epidemią około 1000 miejsc. Niedzielski podkreślił jednocześnie, że szpitale onkologiczne nie zostaną objęte przekształcaniem na zakaźne.

Jeśli wierzyć zapowiedziom ministra na cele walki z COVID-19 ma zostać oddane ponad 40 tysięcy szpitalnych łóżek - zapowiadane 30 tysięcy nowych i obecnych kilkanaście tysięcy). To prawie jedna czwarta z ogólnej liczby ok 180 tysięcy łóżek szpitalnych w całej Polsce. Jak resort zdrowia zamierza to osiągnąć?

Jednym z podstawowych działań zdrowia ma być przekształcanie na potrzeby walki z COVID-19 szpitali powiatowych. W Polsce jest ich wiele, w niektórych powiatach więcej niż jeden. Są z reguły niewielkie - zwykle mają od kilkudziesięciu do nieco ponad stu łóżek i relatywnie słabo wyposażone. Ich dotychczasowa rola sprowadzała się z reguły do leczenia najbardziej typowych i niewymagających zaawansowanej opieki specjalistycznej schorzeń. Ich oferta często nie wykracza poza internę, pediatrię i oddział ogólny chorób wewnętrznych. Nie ma tam lekarzy zakaźników, często również brak nawet pojedynczych miejsc intensywnej terapii.

Na szpitalach powiatowych oczywiście nie koniec, bo jednocześnie wydzielane są nowe sekcje - o rozmiarach oddziału lub większe - w każdym z kilkudziesięciu polskich szpitali wojewódzkich. Te mieszczą się w zasadzie z każdym z 49 miast będących stolicami województw przed reformą administracyjną. To może dać kolejnych kilka tysięcy miejsc.

Powstaje też wielki szpital polowy na Stadionie Narodowym w Warszawie - w pierwszym etapie ma tam być 500 łóżek i 50 miejsc pod respiratorami, docelowo stadionowy szpital ma pomieścić 1000 pacjentów i działać jako rodzaj filii szpitala MSWiA w Warszawie. Już teraz wybierana jest w stolicy kolejna lokalizacja na podobną tymczasową i zarazem ogromną placówkę - najprawdopodobniej będzie to wielka hala Expo XXI na Woli. Tam zmieści się kilkaset łóżek.

Jest już jasne, że wielkie szpitale polowe powstaną także w kilku innych miastach. W Krakowie możliwą lokalizacją jest - podobnie jak w Warszawie - hala Expo. Być może nastąpi tam też przekształcenie na podobne cele budynku tzw „czerwonej chirurgii” (nazwa pochodzi od czerwonej cegły, z której zbudowano dość okazały oddział) w kompleksie klinicznym przy Kopernika.

Kolejne po Warszawie i Krakowie szpitale polowe mają w pierwszej kolejności powstawać w Gdańsku, Poznaniu, Katowicach i we Wrocławiu - w każdym z tych miast również wyłaniane są właśnie wstępne lub docelowe lokalizacje tych obiektów.

W razie rozwoju najczarniejszego scenariusza szpitale polowe (każdy nie mniej niż na kilkuset pacjentów) miałyby powstać we wszystkich miastach wojewódzkich. Na Śląsku, czy w mocno dziś dotkniętej epidemią Małopolsce - nawet więcej niż jeden. Ich powstawanie można sobie też wyobrazić w innych - bardziej lokalnych ośrodkach miejskich, w tym wielu dawnych miastach wojewódzkich z okresu przed reformą administracji. W pierwszej kolejności tam, gdzie zakażeń jest najwięcej - na przykład w Nowym Sączu czy w Nowym Targu, czy w niektórych miastach Wielkopolski.

W Szpitalu Narodowym - bo tak nazwano tymczasową placówkę na warszawskim stadionie - trwają w tej chwili gorączkowe prace. Na pierwszych zdjęciach widać stłoczone rzędy łóżek ortopedycznych - prawdopodobnie odstępy pomiędzy nimi docelowo będą znacznie większe. Powstała też utrzymana w zastanawiająco korporacyjnym tonie strona szpitala, na której prowadzona jest rekrutacja personelu medycznego i wolontariuszy.

„Praca w tym szpitalu będzie dla Państwa ciekawym i wyjątkowym wyzwaniem zawodowym. Szukamy ludzi z pasją, zaangażowanych i pełnych entuzjazmu” - to zamieszczony na stronie cytat z odpowiadającego za projekt zastępcy dyrektora szpitala MSWiA dr Artura Zaczyńskiego. Według deklaracji organizatorów szpitala miało się już zgłosić ponad 1000 chętnych.

O przyjmowaniu pierwszych pacjentów w Szpitalu Narodowym będzie mowa nie wcześniej niż za tydzień - bardziej realne są zdaniem specjalistów dwa tygodnie. Konieczne jest nie tylko zrekrutowanie personelu, ale i jego odpowiednie przeszkolenie i zgranie. Do tego oczywistością jest konieczność wyposażenia sal konferencyjnych i wystawienniczych stadionu, w których urządzany jest szpital, w niezbędne instalacje medyczne. Szczególnie długo może to potrwać w wypadku OIOM-owej sekcji szpitala, najbardziej wymagającej

O Szpital Narodowy nie musimy się jednak raczej jakoś specjalnie martwić. Będzie powstawał w stolicy, w świetle kamer, licznie wizytowany przez dygnitarzy. Prawdziwe problemy są gdzie indziej.

Przekształcane na cele walki z epidemią szpitale powiatowe borykają się w trakcie tego procesu z licznymi problemami. Niektóre z nich są jak zderzenia ze ścianą. Bo jak nagle ma zająć się skutecznym zwalczaniem epidemii szpital, w którym dosłownie nikt z personelu nie ma żadnego wykraczającego poza internistyczne doświadczenia w dziedzinie chorób zakaźnych? Albo taki, w którym nie ma ani jednego respiratora? W niektórych wypadkach wygląda to trochę tak, jakby rządzący uważali, że wystarczy do tego po prostu decyzja administracyjna.

Szpital w Wieruszowie w łódzkim został przekształcony w covidowy decyzją wojewody dosłownie z dnia na dzień. To zwykły szpital powiatowy reprezentujący poziom pierwszy w trzystopniowym systemie referencyjnym polskich szpitali. Takie szpitale oferują na co dzień podstawową opiekę medyczną, nie ma w nich oddziałów specjalistycznych. Placówka w Wieruszowie jest bardzo mała. Składa się z trzech oddziałów, albo raczej z dwóch i pół. Pierwszy oddział to choroby wewnętrzne - jest tam 30 łóżek. Drugi to pediatria - z 12 łóżkami dla dzieci. Trzeci (który ośmieliliśmy się nazwać połową oddziału) to chirurgia jednego dnia. Operuje się tam żylaki, wycina skórne guzki i kaszaki, dokonuje zabiegów cieśni nadgarstka i innych operacji ortopedycznych itp. Pacjenci wypisywani są do domu w ciągu 24h od przyjęcia.

Zabiegi operacyjne wymagające poważniejszego zaplecza szpitalnego wykonywane są już gdzie indziej - pacjenci z Wieruszowa przewożeni są na nie do Wielunia, Kępna czy Łodzi.

Do tej pory całe doświadczenie z COVID-19 szpitala w Wieruszowie polegało na tym, że wydzielono tam mini oddział obserwacyjny z trzema łóżkami - podobnie zresztą, jak w prawie każdym polskim szpitalu. Trafiali tam tymczasowo pacjenci, u których podejrzewano zakażenie koronawirusem. Po każdym potwierdzeniu zakażenia testem, chorego pacjenta w poważniejszym stanie natychmiast przewożono z Wieruszowa do specjalistycznych placówek, gdzie poddawano go właściwemu leczeniu we właściwych warunkach, zaś tych przechodzących chorobę łagodnie, wysyłano na izolację domową.

Dlaczego nie leczono ich dotąd w Wiersuzowie? Ano dlatego, że to zwykły lokalny szpital pierwszego poziomu. Nie ma tam w ogóle ani respiratorów, ani nawet jednego anestezjologa do ich ewentualnej obsługi. Nie ma też ani jednego lekarza zakaźnika - do tej pory zresztą nie istniała tam taka potrzeba. Jest tylko tak zwana sala intensywnego nadzoru na oddziale chorób wewnętrznych. Na niej dwa łóżka z dostępem do aparatury monitorującej - z braku respiratorów nijak nie nadające się jednak do realnego leczenia chorych na COVID-19 w stanie ciężkim.

Teraz zaś wieruszowski szpital ma nagle stać się lokalną jednostką jednoimienną - nastawioną wyłącznie na zwalczanie epidemii. Szpital w Wieruszowie ma jeszcze jeden problem. Trzeba przecież coś zrobić z pacjentami, którzy już w szpitalu są.

- Muszę ich wypisać, a to są bardzo ciężkie stany. Mamy mnóstwo wątpliwości, to jest bardzo trudna operacja - Muszę ich wypisać, a to są bardzo ciężkie stany. Mamy mnóstwo wątpliwości, to jest bardzo trudna operacja - mówiła w TVN24 dyrektorka szpitala w Wieruszowie Eunika Adamus.

Nie tylko Wieruszów ma takie problemy. Szpital w Turku dostał decyzję o przekształceniu w COVID-owy w ostatnią sobotę. W piśmie od wojewody była mowa o 156 miejsach, podczas gdy lekarze z Turka mówią, że mają realną możliwość opieki nad około 60 pacjentami. Według nich wojewoda musiał włączyć w ogólną liczbę dostępnych miejsc nawet tzw. „korytka” dla noworodków i łóżeczka niemowlęce. Na tym nie koniec. - Na papierze mamy 6 respiratorów, ale do leczenia koronawirusa może nadaje się jeden. A i tego nie jestem pewien - mówił Money.pl, które opisało dramat szpitala w Turku, jeden z tamtejszych lekarzy. I to nie jest koniec - bo personel szpitala w Turku ma zapas kombinezonów najwyżej na dwa dni pracy w trybie zakaźnym.

Podczas przekształcania szpitali powiatowych w covidowe decyzjami administracyjnymi wydawanymi w półautomatycznym trybie mogą wystąpić jeszcze inne problemy. Na przykład w powiatowym szpitalu w Braniewie w momencie podejmowania decyzji o przekształceniu 13 pracowników było zakażonych koronawirusem, a kolejnych pięciu na kwarantannie. W niewielkiej braniewskiej placówce trzeba było z tego powodu wstrzymać działanie oddziału chorób wewnętrznych.

Osiągnięcie docelowego poziomu wydolności służby zdrowia, w którym miałoby przybyć aż 30 tysięcy nowych łóżek dla chorych na COVID-19 zajmie jeszcze całe tygodnie. Przez cały ten czas czeka nas wyścig z czasem i postępami epidemii - w skali całego kraju liczba chorych wymagających hospitalizacji nie może w tym czasie nawet zbliżyć się do liczby dostępnych miejsc w szpitalach. Musimy przecież pamiętać o zróżnicowaniu regionalnym. Wolne łóżka w Zielonej Górze nie na wiele zdadzą się pacjentom z Suwalszczyzny, a miejsce na OIOM-ie pod Szczecinem niekoniecznie pomoże choremu spod Przemyśla. Choć resort zdrowia z pewnością odkurza wiosenne plany zorganizowania ogólnokrajowego systemu transportu pacjentów - wzorem choćby Francuzów, którzy wykorzystywali do tego sieć szybkich pociągów TGV - i tak jej sprawne i bezpieczne funkcjonowanie będzie wymagało zaangażowania odpowiedniej liczby lekarzy i ratowników medycznych, których zaczęło brakować już teraz.

W najbliższym czasie rząd ma wprowadzić kolejne obostrzenia sanitarne, rozważane jest też ograniczenie nauki w szkołach podstawowych. Ewentualne pozytywne skutki takich działań zobaczymy do dwóch tygodni po ich wprowadzeniu. Przy obecnych poziomach przyrostu nowych zakażeń jest jednak pewne, że nawet po spowolnieniu dynamiki wzrostów lub zmuszeniu epidemii do odwrotu będą nas jeszcze czekać całe miesiące w warunkach faktycznego stanu wyjątkowego. System ochrony zdrowia będzie tu niezmiennie pierwszą linią frontu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zarządzanie katastrofą. Plan „B” na miejsca w szpitalach - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski