Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodnie sprzed lat: W lubelskich agencjach towarzyskich pracowały nawet dzieci

Agnieszka Kasperska
W Lublinie w latach 90. agencje towarzyskie powstawały jak grzyby po deszczu
W Lublinie w latach 90. agencje towarzyskie powstawały jak grzyby po deszczu Zdjęcie ilustracyjne
Zatrzymanie w 1993 roku Janusza P., właściciela agencji "Manhattan" było - jak donosił Kurier Lubelski - "swoistym wydarzeniem towarzyskim w niektórych kręgach miasta".

W Lublinie lat 90. ubiegłego wieku agencje towarzyskie powstawały jak grzyby po deszczu. Trzy z nich: "Manhattan", "Extasy" i "Randez-vous" cieszyły się wyjątkowo dobrą opinię. Z ich usług - jak się mówiło w kręgach znawców tego typu rozrywek - korzystały też osoby wysoko postawione, urzędnicy, przedstawiciele prawa. Jakież było więc zaskoczenie, kiedy okazało się, że przybytki rozkoszy zostały zamknięte w ciągu zaledwie jednego roku, a ich szefowie trafili za kraty.

Zacznijmy od początku. Blisko 50-letni Mirosław Z., prawnik z wykształcenia, został oskarżony o zwabianie do swojego mieszkania nieletnich dziewcząt "w celach niedwuznacznych". Jak ustalili śledczy, dziewczynom podawano alkohol. Niektóre piły chętnie, inne zmuszano. Potem dochodziło do stosunków, za które dziewczyny dostawały niewielkie wynagrodzenie. Te, które "sprawdziły się" i którym "taki interes przypadł do gustu", były kierowane do pracy w agencji "Manhattan".

Janusz P., jej właściciel, został zatrzymany we wrześniu 1993 r. Jego proces toczył się przy drzwiach zamkniętych. Sędziowie zdecydowali o wyłączeniu jawności, żeby zapewnić maksymalną ochronę 13- i 14-letnim dziewczynkom, pracownicom agencji. Niektóre z nich - jak mówiło się nieoficjalnie - pochodziły z tzw. dobrych domów.

Ostatecznie Mirosław Z. i Janusz P. zostali skazani za ułatwianie cudzego nierządu, wciąganie w rozpustę dziewcząt niemających 15 lat oraz ich rozpijanie. Pierwszy z mężczyzn otrzymał wyrok czterech lat bezwzględnego pozbawienia wolności. Drugi - trafił do więzienia na dwa i pół roku. Obaj musieli też zapłacić karę grzywny (odpowiednio 3 oraz 2,5 tys. zł - po denominacji).

Na trzy lata więzienia za czerpanie korzyści z nierządu skazany został także właściciel agencji "Randez-vous". Firma zatrudniała kilkanaście dziewcząt. Większość z nich nie miała ukończonych wtedy 17 lat. Najmłodsza prostytutka liczyła zaledwie 14 wiosen. Dziewczyny trafiały do agencji dobrowolnie, odpowiadając na anonse prasowe. Przede wszystkim były to uciekinierki z domów, które w agencji znajdowały nie tylko zatrudnienie, ale i tymczasowe schronienie.

- W ciągu 24 dni pracy zarobiłam 20 mln złotych - zeznawała 15-letnia prostytutka. - Obsłużyłam w tym czasie 80 klientów. Za godzinne spotkanie dostawałam po 250 tys. zł (dla porównania Kurier kosztował wtedy 4 tys. zł - przyp. red.).
Za 24-dniową pracę tylko jednej dziewczyny szef "Randez-vous" otrzymywał 28 mln zł. Z tej kwoty opłacał także "koszty związane z utrzymaniem dziewcząt".

- Właściciel dbał, byśmy miały aktualne badania lekarskie. Jako zabezpieczenie przed chorobami dawał nam prezerwatywy, takie fajne, z różnymi dodatkami, z kolcami i w prążki - zeznawały nieletnie prostytutki.

Podczas śledztwa wyszło także na jaw, że 15-latka zajmująca się w agencji prostytucją trudniła się także napadami. Kinga O., uciekinierka z lubelskiego domu dziecka, chciała wyjechać do Włoch. Żeby kupić bilet do Rzymu, postanowiła popracować. Tak trafiła do"Randez-vous".

- Najpierw myślałam, że zatrudniają hostessy - mówiła. - Właściciel powiedział, że będziemy towarzyszyć mężczyznom w lokalach i na zabawach. Nie sądziłam, że chodzi o seks. Za godzinę towarzystwa miałam dostawać 200 tys. zł - zeznawała.

Po podpisaniu umowy nastolatka była przetrzymywana w należącym do jednej z prostytutek mieszkaniu przy ul. Glinianej. Jego właścicielka zastraszyła nastolatkę i zmusiła do pomocy w napadach rabunkowych na starsze kobiety.
- Jesteś z nami w mafii i jak się wycofasz, to cię wykończą - miała podobno mówić.

Kinga O. razem ze starszą "koleżanką" odwiedziła kilka mieszkań starszych mieszkanek Lublina. Usypiały je chloroformem, a potem okradały. Brały pieniądze i kosztowności. Rzadziej także sprzęt AGD. Czasami napad nie udawał się, bo napastniczki zostały wystraszone przez przechodniów. Zdarzało się też, że nie mogły znaleźć ukrytych pieniędzy, ani kosztowności. Kinga O. za popełnione przestępstwa trafiła do domu poprawczego. O losach jej starszej "koleżanki" nic nie wiadomo.

Wiadomo natomiast, że trzyletnim wyrokiem za stręczycielstwo skończyła się działalność "Extasy". W odróżnieniu od pozostałych agencji, ta zatrudniała tylko pełnoletnie prostytutki. Była też dużo tańsza. Jak ustalili śledczy, za godzinną przyjemność trzeba było zapłacić 80 tys. zł. Cała noc, w zależności od wieku i predyspozycji pań, kosztowała 350-450 tys. zł. Kobiety nie czekały na klientów w agencji, ale spotykały się z nimi w hotelach, ich domach, a nawet w biurach.

- Dwa razy w tygodniu wyjeżdżałam do szefa jednej z większych firm handlowych w Lublinie - mówiła jedna z pracownic agencji. - Spotykał się ze mną między godz. 10 a 12 przed południem w swoim gabinecie. Sekretarce mówił, że ma ważną naradę w interesach. Ja byłam niby jednym z jego głównych partnerów handlowych. Cała sytuacja deprymowała mnie strasznie, ale jego najwidoczniej to bardzo podniecało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski