Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwierzęta są ważne. Rozmowa z Katarzyną Drelich

Sylwia Hejno
Archiwum prywatne Katarzyny Drelich
Powszechna sterylizacja oraz adoptowanie zamiast kupowania to jedyna droga, aby pomóc zwierzętom - mówi Katarzyna Drelich z Fundacji Felis.

Jak wygląda pani przeciętny dzień?

Rano zajmuję się psami i kotami, które mam pod opieką i które czekają na dom. Musze ję nakarmić, posprzątać. Ich ilość wciąż się zmienia, bo jedne idą do adopcji, a w ich miejsce przychodzą kolejne, ale ogólnie jest ich kilkadziesiąt. Telefon dzwoni od bladego świtu. Ludzie wysyłają SMS-y, maile. W zależności od tego, co się dzieje, jeżdżę w różne miejsca. Czasem jest to tzw. łapanka, czyli odławianie kotów do sterylizacji, czasem przewiezienie zwierzaka z domu tymczasowego do weterynarza, czasem interwencja gdzieś dalej, w głębi województwa, gdzie dzieją się tragedie. Jeżdżę nawet po kilkaset kilometrów. Tym wszystkim zajmuję się w zasadzie sama, bo do pomocy zgłaszają się zwykle młode osoby, które nie pomogą z transportem ani nie zostaną domem tymczasowym.

Dzięki pani projektowi do budżetu obywatelskiego wysterylizujemy psy i koty za darmo.

Tak, dwa tysiące zabiegów, dla tysiąca kocic i tysiąca suk, zostanie wpisanych do zadań własnych gminy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, akcja ruszy od przyszłego roku. Sterylizacji podlegają samice, bo jest to po prostu logiczne przy ograniczonych funduszach. Jeśli wysterylizujemy na przykład pięćdziesiąt kocurów, a w okolicy zostanie jedna płodna samica, to wciąż może się rozmnożyć. W projekcie są przewidziane ulotki, żeby ludzie mieli świadomość, że to potrzebne działanie i bzdurą jest przekonanie, że np. suczka musi raz w życiu mieć małe. Sterylizacja obejmuje zwierzęta bezdomne i właścicielskie, przy czym w tej drugiej grupie chodzi o osoby gorzej sytuowane. To ważne, żeby nie popełnić takiego błędu jak Warszawa, gdzie ludzie przyjeżdżali na darmową sterylizację drogimi samochodami, a ci, których nie stać, dowiedzieli się na końcu i zostali odesłani z kwitkiem, bo skończyły się fundusze.

Jak mądrze pomagać zwierzętom?
Sterylizować. Tak naprawdę to jedyny skuteczny sposób, który rozwiązuje od razu inne problemy, na przykład dokarmiania i leczenia. Bo wtedy są trzy koty czy psy zamiast trzydziestu. Osobiście uważam, że schroniska w obecnej postaci są przeżytkiem i nie spełniają swojej roli. Do lubelskiego trafia około tysiąca samych psów rocznie. A wystarczyłoby przeprowadzić intensywną akcję sterylizacyjną z naprawdę solidnym wkładem finansowym przez dwa, trzy lata, żeby schroniska opustoszały. I wtedy nieliczne bezdomne zwierzęta mogłyby trafiać do domów tymczasowych prowadzonych przez prozwierzęce organizacje i wolontariuszy.

Czy to realne, gdy wciąż kupujemy zwierzęta przyczyniając się do ich rozmnażania? Bo chcę na przykład szczeniaka labradora. Najlepiej z internetu za dwieście złotych.
Nie wolno sprzedawać zwierząt nierodowodowych, tego zabrania prawo. Jeśli mnie nie stać na rodowodowego labradora, to adoptuję podobnego psa. Bo takich szczeniaków w typie każdej rasy czeka na dom mnóstwo.

Czy z kotami jest podobnie? Po rudego czy puchatego kolejka, a na burasa nikt nie spojrzy?

Niestety, dokładnie tak. Dostaję mnóstwo pytań: „czy ma pani jakiegoś ładnego kotka o nietypowym umaszczeniu?”. Denerwuje mnie to, skrzynka mailowa się zapycha, gdy tylko pojawi się do adopcji ten „ładny”, podczas gdy inne czekają i czekają... Najbardziej lubię, gdy ktoś mówi na przykład tak: „Poszukuję dorosłego, spokojnego kota. Może być starszy. Kolor obojętny”. Wiem wtedy, że taka osoba przygarnie i pokocha każdą kocią biedę. Tylko, że takich telefonów jest jak na lekarstwo.

Co zdradza rozmówcę?

Głos. Lata rozmów adopcyjnych sprawiły, że już po pierwszych zdaniach wiem, jaki to będzie dom. A ja szukam moim zwierzętom tylko tych bardzo dobrych. Niestety, w wielu schroniskach w Polsce wystarczy być pełnoletnim i trzeźwym, żeby dostać zwierzaka.

Zimą władze w Warszawie regularnie apelują o zostawianie uchylonych okienek piwnicznych. Działa mnóstwo organizacji i wolontariuszy. Jak sytuacja wygląda w Lublinie?

Jeszcze śp. Lech Kaczyński powołał pełnomocnika ds. zwierząt i została nim Dorota Będkowska, lekarz weterynarii, która zresztą ma ode mnie dwa koty. Potem ten urząd przestał funkcjonować, ale w Warszawie i tak środowisko zwierzolubów jest bardzo dobrze zorganizowane. Im dalej na prowincję, tym gorzej. U nas w Lublinie jest poprawnie, choć organizacje nie są tak zwarte i aktywne. Za to w regionie, w małych miasteczkach, poza nielicznymi wyjątkami, jest po prostu dramat

Co tam się dzieje?

Osoby, które są zaangażowane w pomoc, można policzyć na palcach jednej ręki i muszą walczyć z lokalnymi władzami, aby otrzymać jakąkolwiek pomoc. Są traktowane jak natręci, których się zbywa. W wielu małych miejscowościach urzędnikom brakuje dobrej woli, nie uważają spraw zwierząt za ważne. Jeśli w takiej gminie uda się wymęczyć jedną sterylizację na rok, to jest sukces. Pięknym wyjątkiem jest np. Biłgoraj, gdzie za darmo sterylizuje się wszystkie bezdomne psy i koty, a do właścicielskich jest 50 proc. refundacji.

Ustawa o ochronie zwierząt nakłada na gminy obowiązek zapobiegania bezdomności.

Jak najbardziej, ale wiele gmin nie tworzy programów zapobiegania bezdomności, tylko swoją politykę opiera choćby na przepisach o zachowaniu czystości i porządku. Podpisują umowę ze schroniskiem lub hyclem na odławianie wałęsających się psów i na tym koniec. Zdarza się również, że dzwonię do urzędnika i słyszę „u nas nie ma bezdomnych kotów ani psów”. Gminy z oszczędności udają, że u nich nie ma problemu bezdomności zwierząt. Prawo sobie, a praktyka sobie. Wiele gmin nie ma nawet podpisanej umowy z żadnym schroniskiem. Tylko możemy się domyślać, co się dzieje z bezdomnym psem, który gania po okolicy.

Co?

Ginie bez śladu albo jest przerzucany do kolejnej gminy, takiej z umową. Ludzie o tym nie wiedzą, ale biznes hyclowski w małych miejscowościach trzyma się świetnie. Jeśli hycel - bo tak go trzeba na-zwać - wywiezie stado psów do lasu i wypuści, to jeszcze jest dobrze. Za odłowienie jednego zwierzęcia dostaje 1500 - 2000 tysiące złotych.

Dobre pieniądze.

Bardzo dobre. To jeden z najlepszych biznesów w Polsce. Wystarczy, że hycel ma umowę z paroma gminami, w których łapie i wypuszcza psa, a za każdą łapankę inkasuje 1500 złotych. Pies rekordzista miał pięć chipów, w papierach wszystko się zgadzało. W takich przypadkach na końcu okazuje się, że pies był ciężko chory i musiał zostać uśpiony. Czysty zarobek, koszty żadne.

Są schroniska, o których się mówi „mordownie”. Są na Lubelszczyźnie?

Wszędzie są. Wystarczy poczytać pro- zwierzęce fora lub grupy tematyczne na portalach społecznościowych. Zwierzęta w takich miejscach wegetują. Może czasem zdarzy się, że jakiś rolnik weźmie psa na łańcuch, żeby pilnował posesji. Raz na jakiś czas trzeba zrobić miejsce nowym zwierzętom, więc stare są usypiane. Pewnego dnia pojawia się więc samochód z firmy utylizacyjnej i odjeżdża wypełniony po sam dach.

Nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt, która leży w Sejmie, ukróciłaby działalność hyclów.

Nie wiadomo tylko, co z nią będzie, boję się, że może długo poleżeć. Problem polega na tym, że władze w gminach nie potrafią liczyć, bo za sterylizację suki zapłaciłyby 150 złotych jednorazowo. Zamiast tego płacą potem po 1500 za odłowienie każdego z jej pięciorga szczeniąt wyrzuconych do lasu. Taka niegospodarność woła o pomstę do nieba. Nadużyć i absurdów jest wiele. Jedno z lubelskich miast powiatowych ma np. podpisaną umowę na koty ze schroniskiem, które odławia i przyjmuje tylko psy. Teoretycznie problem z głowy. Mało ważne, że zwierzętom się nie pomaga.

Co szary obywatel może zrobić?

Zgłaszać, gdy tylko coś się dzieje. Gdy widzi, że sąsiad bije psa, że trzyma go w komórce, że znikają kolejne mioty zwierząt, że się mnożą, a właściciel sobie nie radzi… Za każdym takim razem trzeba zawiadamiać policję, Straż Miejską albo organizację prozwierzęcą. W małych miejscowościach jest trudniej, bo funkcjonariusze nie traktują takich przypadków poważnie, ale trzeba być wytrwałym. Trzeba sterylizować albo zgłaszać do sterylizacji, gdy w okolicy wałęsa się ciężarna samica. Adoptować, nie kupować. I przede wszystkim zwracać uwagę na zwierzęta.

„Dla ludzi by coś pani zrobiła…“. Co pani odpowiada?

„To proszę robić. Ja robię dla zwierząt, proszę pokazać, co pan/pani potrafi zrobić dla dzieci, bezdomnych czy innych potrzebujących”.

Czego się pani dowiedziała o ludziach zajmując się od tylu lat zwierzętami?
Nie spodziewałam się, że robiąc rzecz dobrą, będę musiała się z tym kryć. Nie spodziewałam się, że większość pomocy, którą otrzymam, będzie polegała na poklepywaniu po ramieniu. I nie spodziewałam się, że problem bezdomności zwierząt jest w Polsce tak duży i tak dramatyczny, a ignorancja społeczeństwa tak olbrzymia. Z drugiej strony, wiele zmienia się na lepsze. Ten proces, choć zbyt wolny, widać już w miastach. Mam nadzieję, że na wsiach, gdzie 70 procent psów jest na krótkich łańcuchach, w rozwalających się budach czy brudnych kojcach, też coś drgnie. Choćby dzięki temu, że sprowadzają się tam młodzi ludzie i przywożą nowe wzorce. Ale żeby coś się na poważnie zmieniło, potrzeba jeszcze co najmniej pokolenia.

Katarzyna Drelich tworzy jednoosobową fundację Felis. Pomaga w sterylizacji i adopcji bezdomnych psów i kotów. Chcesz pomóc? Adoptować, zostać domem tymczasowym lub zgłosić zwierzę do sterylizacji? Dzwoń: 601 28 11 56

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski