Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czesław Mozil duńsko-polski: w Polsce mamy teraz prawdziwe absurdy

paf
Mozil zagra w Lublinie ze swoimi kolegami. To Duńczycy, którzy studiowali z nim w Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze.
Mozil zagra w Lublinie ze swoimi kolegami. To Duńczycy, którzy studiowali z nim w Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze. mat. artysty
4 grudnia Czesław Mozil i jego duńska kapela zagrają w Filharmonii. Rozmawiamy z nim m.in. o złym filmie i hygge.

Trochę mnie zdziwiłeś godziną rozmowy: 8.30 rano? Nie żebym narzekał, ale nie spodziewałem się tego po muzyku.

To chyba jakiś mit o życiu muzyków, ja zawsze wstawałem wcześnie, a ostatnio staram się być jeszcze bardziej zdyscyplinowany. Wygląda to tak, że wczoraj graliśmy koncert, a dzisiaj jedziemy do Polic i muszę być wypoczęty, za chwilę więc jem śniadanie i zaraz w drogę. Na początku kariery poimprezowaliśmy tak dużo, że chyba wystarczy. Teraz robimy mango party, jak moi koledzy to nazywają, wpadamy do pokoju hotelowego jemy coś, włączamy muzykę z YouTube i rozmawiamy, góra kilka piwek, nie wychodzimy na miasto. Poza tym mamy swoje lata z kolegami z zespołu.

Bez przesady z tymi latami. A tak w ogóle brzmi to jakbyś śpiewał w chórze gospel.

No, może to tak wyglądać.

Jako Polak, ale wychowany w Danii znasz pewnie słowo „hygge”, o ile dobrze je wymawiam?

Dobrze je wymawiasz i oczywiście, że je znam. To coś przyjemnego, małe, miłe rzeczy.

To faktycznie styl życia, czy raczej koncept potrzebny marketingowi, bo powstało dziesiątki książek na ten temat?

Duńczycy stosują hygge, ale - jak mawia mój kolega - „każdy kraj ma swoje hygge, my to po prostu nazwaliśmy”, sądzę więc, że to raczej chwyt marketingowy.

A „uhyggelig”? Bo, przysięgam, w jednej z definicji wyczytałem, że to strach przed byciem obserwowanym przez trolla z lasu?

No nie, nie. To po prostu coś okropnego, strasznego, np. „ten film był uhyggelig”.

Duńczycy to bardziej wyluzowany naród, niż Polacy?

Polacy też mają swoje hygge, to chyba ta niedzielna wódeczka przy grillu, to jest hygge. Ale to jest kraj, w którym różnie z tym luzem bywa, choć obserwuję go od ośmiu lat. Mam wrażenie, że mało jest w Polakach dystansu, brakuje tu ironii, trzeba uważać na to, co się mówi. Może dlatego łatwo mi z siebie robić błazna. Duża część społeczeństwa jest spięta, a ja uważam, że w tym kraju powinno być miejsce dla każdego, bez względu na płeć, orientację seksualną, kolor skóry. Dla tych spiętych też powinno być miejsce.

Ale ty opowiedziałeś się wyraźnie po pewnej stronie, brałeś udział w czarnym proteście, dostałeś nagrodę Sojusznika Roku od Kampanii Przeciw Homofobii.

Jeśli chodzi o to pierwsze, to jako facet uważam, że nie powinienem decydować o ciele kobiety. A nagroda... Wyobraź sobie, że musiałem wyjaśnić moim kolegom z zespołu, Duńczykom, za co ją dostałem. Pytają mnie: „Co to za nagroda?”, a ja im mówię, że Sojusznik Roku, że po prostu - sojusznik. „No, ale co takiego robisz?”. Więc ja wyjaśniam, że jak na ulicy idzie osoba innego koloru skóry, czy innej orientacji seksualnej, to jej nie kopię, nie obrażam, nie gapię się. Dziwnie się patrzyli. Dlaczego? Bo muszę tym ludziom tłumaczyć coś, co dla nich jest kompletne oczywiste. Takie mamy absurdy.

Ten czas cię inspiruje? Zazwyczaj w nudnych, bezkonfliktowych czasach trudniej tworzyć, a teraz czasy mamy ciekawe, masz w głowie więcej materiału na piosenki?

Tak, wkrótce wydajemy nowy album „Księga emigranta II”. W Polsce temat imigracji jest traktowany jako temat polityczny, a mi zależy na innym spojrzeniu. Jako Polacy jeździmy po całym świecie i obserwujemy ten świat, sam widzę różnice grając koncerty dla polonii w Stanach Zjednoczonych czy Anglii.

Ale Polonia w USA jest mocno zabetonowana politycznie. A może się mylę? Masz inne spostrzeżenia?

Tak to jest, jak się czerpie wiedzę o Polsce z jednego dziennika telewizyjnego przez pół godziny dziennie. Nie masz wtedy pełnego obrazu. Podszedł do mnie ostatnio na koncercie pewien pan z Polonii i mówi, że głosuje w polskich wyborach za każdym razem. „To pięknie”, mówię mu, „a kiedy ostatnio był pan w Polsce?”. „Żartuje pan”, on do mnie, „od czterdziestu lat mieszkam zagranicą i nie mam zamiaru tam wracać, ja wiem, co się tam dzieje”. Łatwo więc komentować polską politykę i sytuację, siedząc na kanapie przed telewizorem po drugiej stronie Atlantyku.

Jeśli na „Księdze emigrantów II” pojawi się utwór pod tytułem „Nienawidzę Cię Polsko II”, to nie wiem, co będzie...

Nie pojawi się. Uważam zresztą, że nie można prowokować celowo dla samej prowokacji.

Nawet jeśli była to ironia, albo po prostu opowiedzenie pewnej historii?

Tak, bo może zostać to źle odebrane.

Przez ten brak dystansu, o którym mówiliśmy.

Niedawno nagrywaliśmy z kolegami muzykę do znanych polskich wierszy: „Polak mały”, „Na straganie” i zastanawiałem się, jak ten stragan będzie wyglądał za sto lat. Bo tu polski groszek i kartofle, a tu nagle pojawia się ananas...

...i przez niego pleśnieją nam marchewki. To wina rządu.

Dokładnie.

Zejdźmy na lżejszy temat. Ostatnio zagrałeś w filmie „Szkoła uwodzenia Czesława M.”. Nie będę owijał w bawełnę - film został bardzo źle przyjęty. Uważasz, że to udane dzieło?

Nie, nie uważam tak. Nie chcę szukać winnych, sam nie byłem reżyserem, ale uważam, że scenariusz miał większy potencjał niż to, co zostało pokazane. Tak bywa. Żałuję, bo poświęciłem temu projektowi trzy lata życia. Ten odbiór filmu to też jedna z przyczyn, dla których ostatnio bardziej się dyscyplinuję, zdrowiej żyję, bo ostatnio byłem w czarnej dziurze i zauważyłem, że najlepszym rozwiązaniem, by się z niej wydostać jest właśnie zdrowy tryb życia, nie imprezy. Teraz cel mam jeden: skoncentrować się na muzyce, bo ostatnimi laty miałem mnóstwo różnych pomysłów, projektów. Ale jest pewien plus - ten film miał tak złe recenzje, że za kilka lat może być kultowy!

To możliwe. A lubisz bardzo złe filmy?

No pewnie.

Widziałeś „Birdemic”? „Arcyzłedzieło”, zrobione na kolanie?

Nie, ale słyszałem coś o tym. Jak się to pisze, podeślesz nazwę SMS-em?

Pewnie, to idealny film na mango party - siedzi się z kolegami przy piwku i śmiejecie się do rozpuku.

Super, spróbuję. Wiesz, może dobrym pomysłem byłoby nakręcenie filmu o moim zespole, o Duńczykach, którzy nie odnajdują się w polskiej rzeczywistości bo mieliśmy tu takie historie…

Zajmuję się muzyką tradycyjną, więc chcę Cię zapytać o twój udział w „Szlakiem Kolberga”, cyklu dokumentów o spotkaniach z wiejskimi muzykantami. Twój odcinek, w którym pojechałeś na wieś do akordeonisty Sławomira Czekalskiego był najlepszy z serii, widać było, że stworzyliście piękną relację. Jak to wspominasz?

To było wspaniałe spotkanie i wiele mi dało, zwłaszcza, że z polską muzyką ludową nie miałem nic do czynienia. Był zresztą w Lublinie koncert, na którym graliśmy my, artyści, którzy pojawili się w cyklu, z muzykantami ze wsi po kilka kawałków. Nie mam teraz, niestety kontaktu z panem Sławomirem, ale wiem, że powstanie płyta z tych utworów. Zresztą, jak mówiłem, chcę się już skoncentrować wyłącznie na muzyce.

Czesław Mozil z zespołem
Filharmonia Lubelska
niedziela 4 grudnia
godz. 17; bilety - 60-90 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski