Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dżentelmen z pistoletem - rozmowa z Jerzym Kiełsznią

Sylwia Hejno
Jerzy Kiełsznia
Jerzy Kiełsznia Małgorzata Genca
Rozmowa z Jerzym Kiełsznią, synem Stefana Kiełszni.

Był pan blisko ojca?
Blisko, nawet bliżej niż matki. Namiętnie chodziliśmy na wszystkie westerny z Johnem Waynem, zwykle w nagrodę za wizytę u dentysty. Podziwiałem go, chciałem być taki, jak on, chodzić w kapeluszu, krawacie i w długich spodniach, a nie w krótkich spodenkach, które mnie wkurzały. Był bardzo eleganckim, zadbanym mężczyzną i pięknie pachniał. Dzieciństwo kojarzy mi się z muzyką gramofonową, bo miał prawdziwy ogrom płyt z muzyką operową. Nie poszedł na ASP, bo musiał zarabiać na chleb, ale na całe życie zostały mu niezwykłe zdolności manualne. Potrafił stworzyć cuda ze wszystkiego, czego tylko się dotknął. Pamiętam, jak zrobił mi kiedyś pistolet maszynowy z drewna i aluminium, kiedy w sklepach takich zabawek po prostu nie było.

Fotografowaliście razem?
Kiedy byłem w szkole podstawowej kupił mi Smienę 6, radziecki aparat fotograficzny i wydaje mi się, że od robienia zdjęć bardziej frapował mnie sam sprzęt. Na wycieczce szkolnej w Łańcucie pękałem z dumy, że aparat jest tak duży, jak ja. Chyba najciekawszym momentem wydawało mi się powstawanie obrazu na papierze w momencie wywoływania, ale ogólnie przesiadywanie w ciemni to nie było dla mnie pasjo-nujące zajęcie.

W latach 70. miał swoją pierwszą wystawę "Dawny Lublin na fotografiach Stefana Kiełszni". Dlaczego tak późno?
Jego zdjęcia artystyczne ukazywały się w różnych pismach. Pamiętam je na okładce "Żołnierza Polskiego". Jeśli chodzi o fotografie dokumentujące Lublin, to ojciec sam był bardzo zaskoczony, bo latami leżały w szufladzie i nikt się nimi nie interesował. Chyba przyszedł czas na taką tematykę. Opowiadał mi jak pewnego razu w jednym z izraelskich wydawnictw ukazały się jego zdjęcia żydowskich ulic i nie było nawet wzmianki o tym, że on jest ich autorem. Dla mnie takie postępowanie to zwykła kradzież. Ojciec był bardzo naiwny, wierzył ludziom, nie podejrzewał, że ktoś może chcieć go naciągnąć.

Co się mogło stać z zaginionymi zdjęciami?
Trudno powiedzieć. Myślę, że większość mogła zostać zarekwirowana przez Służbę Bezpieczeństwa, część mogli od niego wyciągnąć różni ludzie, którzy upatrzyli w tym interes.

Jak wspominał okres więzienia?
Nie chciał o tym opowiadać. Widziałem teczkę z jego podpisami, które wykonywał coraz bardziej drżącą ręką. Miał bardzo staranny charakter pisma, a doszedł do takiego wyczerpania wskutek tortur, że robił na przykład kwadratowe zero. W jednej notatce lekarz informował, że ojca trzeba koniecznie wypuścić, bo ma gruźlicę i lada moment będzie zgon w więzieniu. Dlatego wyszedł po trzech i pół roku. W tym czasie położenie finansowe rodziny była straszne. Trzy dorastające córki na utrzymaniu, a mama miała problemy z pracą. Pisała listy do Bieruta o naszej trudnej sytuacji i potem mówiła, że ten Bierut to nie był taki zły chłop, skoro w końcu ojca zwolnili.


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski