W młodości Franciszek Starowieyski lubił podkreślać swój kult tężyzny fizycznej i często kazał się nazywać Jan Byk. Wychowany w domu z wielkimi tradycjami, z liczną służbą, początkowo uczący się prywatnie, niechętnie podlegał wszelkim dyscyplinom. Według najbliższych mu osób, uczył się błyskawicznie, miał też wielki talent do języków obcych. Podobno, by przystąpić do matury, w trzy dni opanował dwuletni kurs matematyki, z którego wcześniej otrzymywał wyłącznie oceny niedostateczne. Kiedy w Polsce popularna stała się telewizja, zastąpiła gości, a może i przyjaciół, Franciszek Starowieyski był jej stałym gościem. Wyglądał i mówił barwnie, a pretendował do tego, by znać się na wszystkim. Nigdy jednak nie splamił się współpracą z komunizmem. Do legendy przeszła jego grafika wykonana po wkroczeniu Sowietów na Węgry w 1956. To przejmujący symbol graficzny – płaczący gołąbek pokoju. Czyż można było wtedy w tak zwanym bloku wschodnim znaleźć bardziej lapidarny sposób wyrażenia bólu i rozczarowania systemem miłującym rzekomo pokój?
Wśród licznych wspomnień o artyście przeważają opinie, że nigdy nie pracował dla pieniędzy. „Nie pracował intensywnie dla zarobku, jego interesowało życie” wspomina Maciej Maria Putowski. Do legendy przeszły jego prowokacje erotyczne, pieprzny język, sam artysta przyznał jednak, że kiedyś przekroczył granicę. Pierworodnemu synowi nadał imię Belzebub i takie wpisano do metryki. Zanim udało się artyście to odkręcić i ochrzcić potomstwo, musiało minąć aż pięć lat. Za to chcąc obłaskawić amatorki, które miały nago biegać po scenie w spektaklu „Białe małżeństwo” realizowanym w warszawskim Teatrze Współczesnym w latach 70. XX wieku, uszył im peruczki na łona, a sutki zakleił. Ośmielone panie przełamały wstyd, dziś takie zabiegi w filmie i u modelek to norma, ale kto wie, czy to Franciszek Starowieyski nie był pierwszy? W Polsce był wynalazcą Teatru Rysowania, czyli powstających na oczach widzów, często również z udziałem nagich modelek wielkich prac graficznych. Przede wszystkim jednak był twórcą prowokacyjnych i niezwykle odważnych plakatów teatralnych i filmowych. Dziś trudno uwierzyć, że stołeczny dziennik „Życie Warszawy” urządzał na przykład wybory plakatu miesiąca. Z pewnością jednym z najbardziej charakterystycznych i znanych w świecie plakatów, był promujący film „Barwy ochronne” z wielką ludzką kupą na pierwszym planie. To właśnie Starowieyski, poproszony o ilustrację „chwastów polskich” , czyli kaset z nagraniami nieobyczajnych wierszy polskich poetów recytowanych przez Daniela Olbrychskiego, przedstawił sławnego aktora jako rogacza. Tyle, że rogi miały kształty penisów.
W „Byczej krwi” znajdzie się też akcent białostocki. Andrzej Stroka wspomina, że jako współwłaściciel białostockiej oficyny wydawniczej Kwadrat doprowadził do wydania pierwszego w Polsce albumu dokumentującego prace plastyczne Franciszka Starowieyjskiego. Wydany właśnie zbiór wspomnień o artyście doskonale pielęgnuje mit niezwykłego człowieka pełnego pasji tworzenia i nie mniejszej pasji życia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?