Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja z Lublina, ty z Lublin

Jan Pasterski
Bohdan Łazuka, lublinianin rodem, w filmie "Kochajmy syrenki"
Bohdan Łazuka, lublinianin rodem, w filmie "Kochajmy syrenki" www.filmpolski.pl
Wywiad z Bohdanem Łazuką przeprowadzony przez Jana Pasterskiego-studenta dziennikarstwa i komunikacji społecznej KUL

Jak wygląda zwykły dzień Bohdana Łazuki?
Jeżeli byłoby to pytanie skierowane do człowieka, który ma stabilny zawód w sensie emocji, prawdopodobnie żona podałaby mu rano kawę. Później trzeba by usiąść do pracy urzędniczej i tam się nudzić. Natomiast w mojej profesji, każdy dzień jest inny. Zawód, który uprawiam, zalicza się do tzw. wolnych. W związku z czym nie ma takiej samej środy, takiego samego piątku, nawet niedziele są inne. Ostatnio podkładam głosy do Disneya, pracuję w teatrze muzycznym i radiu. W pracy spotykam fantastycznych ludzi.

W wieku zaledwie 17 lat wyjechał Pan na Śląsk, do kopalni.
W domu było bardzo ciężko. Mama przechowywała mnie w pokojach, które zazwyczaj wynajmowała. Kiedyś znalazłem w gazecie ogłoszenie dotyczące hufców pracy. Każdy, kto się tam zgłosił, dostawał za darmo bilet kolejowy. Więc pojechałem na Śląsk. Ponieważ byłem za młody na przodek, pracowałem w sortowni węgla w kopalni Katowice. Potem wróciłem do mojego ukochanego "Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Lubelskiej" u Wandy Kaniorowej.

Zainteresowania wokalno-taneczne zaprowadziły Pana do szkoły muzycznej.
Zainspirował mnie mój przyjaciel Marian Chyrzyński, który stwierdził, że mam dobre poczucie rytmu. Całe życie chciałem grać na saksofonie, ale ponieważ w tamtych czasach saksofon, podobnie jak Sinatra i guma do żucia, to był wróg socjalizmu, zaproponowano mi bardzo szlachetny instrument - obój. Miał takie samo krycie i w pewnym stopniu przypominał saksofon. Poza tym zawsze imponował mi Tadeusz Münch, który w Lubliniance grał muzykę swingową. Krótko mówiąc, wydawało mi się, że z saksofonem będę się podobał kobietom.

Ale muzykiem Pan nie został.
Mieszkaliśmy wszyscy w jednym akademiku: muzycy, malarze i aktorzy. Naturalnie chodziłem na swoje zajęcia, ale miałem również wielu kolegów na wydziale aktorskim. Kiedyś opowiedziałem im o swoich występach w teatrze Młodego Widza u pani Kaniorowej. Wtedy Marian Kociniak i Andrzej Gawroński powiedzieli mi: "Co ty się wygłupiasz z tą rurką, chodź do nas, zgrywusie jeden". Poszedłem na egzamin bez specjalnego przygotowania. Znałem jakiś wiersz, koledzy podpowiedzieli mi prozę Turgieniewa. Muzyka polska nic nie straciła, a w teatrze nie przeszkadzam.

Nie narzekał Pan na brak powodzenia.
Każdy miał jakąś dziewczynę, a Zosia Marcinkowska była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie znałem. Niedawno Emilka Krakowska powiedziała mi: "Wszystkie się w tobie kochałyśmy, a Zośka nam cię wyrwała" (śmiech).

Podobno różnie bywało u Pana z obiadami podczas studiów.
Byliśmy potwornie głodni, ale nie mieliśmy pieniędzy. Kiedyś poszliśmy do restauracji "Bazyliszek" i zamówiliśmy zupę pomidorową. Jeden miał bardzo szybko zjeść, drugi szybko, trzeci trochę wolniej i na końcu ja. Koledzy po obiedzie udawali się po kolei do toalety, a w chwilę później każdy wybiegał z knajpy jak prawdziwy sprinter. Bez zapłacenia za rachunek. Mimo to byliśmy uczciwi i lojalni. Kiedy tylko nastały trochę lepsze czasy, poszliśmy do "Bazyliszka" i opowiedzieliśmy właścicielowi o wszystkim. Chcieliśmy oddać za tę pomidorówkę, ale on się roześmiał i zaprosił nas na obiad.

W wieku zaledwie 23 lat wygrał Pan festiwal w Opolu. Czuł Pan, że to początek wielkiej kariery?
Tak to dla mnie wyglądało. Otrzymałem wtedy dwie nagrody. Jedną z nich odebrałem od samego Jerzego Waldorffa. Właściwie po Opolu robiłem już wszystko. Występowałem w kabarecie Szpak, w teatrze u Axera, grałem w teatrze telewizji. Miałem nawet coniedzielny kiermasz muzyczny w radiu i powoli szykowałem się do występów w Kabarecie Starszych Panów. Za piosenkę "Charleston" dostałem w Opolu nagrodę publiczności. Dostałem ją z przydziału. Była taka sobie. Pomyślałem, że wszystko można jeszcze uratować i po prostu ją wytańczyłem. Mój profesor Ludwik Sempoliński powiedział jednak, że tak się charlestona nie tańczy, ale ludziom spodobał się żywioł, z jakim to zrobiłem.

Miał Pan swojego idola?
Z polskich wykonawców bardzo podobał mi się Michaj Burano, Cygan, który stacjonował na ulicy Dziesiątej w Lublinie, śpiewał z "Czerwono-Czarnymi". Także Mieczysław Fridel, o którym mało kto pamięta. Miałem również dobre wzory wśród swoich profesorów. Moją opiekunką była pani Stanisława Perzanowska, która wychowała Stefana Jaracza i Juliusza Osterwę. Dziś młodzi aktorzy uczą się na Bałuckim, Zapolskiej, Szekspirze czy Molierze, a potem i tak muszą grać w serialach.

Był Pan lekarstwem na szarą socjalistyczną rzeczywistość?
Obaj jesteśmy z Lublina, więc muszę odpowiedzieć szczerze. Niestety, nie wiem
(śmiech).

Czy Kabaret Starszych Panów może jeszcze dzisiaj bawić?
Sukces kabaretu to zasługa nie tylko dwóch wybitnych autorów, ale właśnie wykonawców. Obecnie poziom żartów pokazywany w telewizji jest żenujący. A KPS bawi i jeszcze długo będzie bawił inteligentnych ludzi.

Co sprawiło, że aktor Pana pokroju zdecydował się na występ w teledysku disco polo?
Przede wszystkim osobowość i inteligencja wokalistki. Bardzo spodobało mi się jej poczucie humoru. Tekst jest dowcipny, a dla mnie to liczy się najbardziej. Zresztą sam byłem młody i pamiętam, że zawsze chciałem, żeby na scenie towarzyszył mi ktoś znany. Poza tym uważam, że aktor powinien się wszędzie odnaleźć. Czasami gra się księdza, a czasami gangstera.

W Cleveland wystąpił Pan zamiast Franka Sinatry.
Wystąpiłem zamiast niego zupełnie przypadkiem. Burmistrzem Cleveland był akurat Słowak, który kilka dni wcześniej wręczył mi honorowe klucze do miasta. Tak bardzo gościł Sinatrę, że ten nie był w stanie wystąpić. Wtedy ktoś wstał i krzyknął: "Tu Polak przyjechał z wizytą, może niech on zaśpiewa". Okazało się, że jeden z przyjaciół miał moją płytę i wykonałem "Bo to się zwykle tak zaczyna". Wtedy po raz pierwszy, w życiu śpiewałem z orkiestrą o przewadze Murzynów. Na koniec Sinatra dał mi swoje zdjęcie, z podpisem "To Bohdan Łazuka. All the Best". Tak to wyglądało.

Zastanawiał się Pan kiedyś nad powrotem do telewizji?
Wielokrotnie. Niestety, na razie zarząd telewizji ciągle nie może się ze sobą dogadać, a na to nie mam wpływu. Uważam, że brakuje programów z wdziękiem. Telewizja romantyczna praktycznie nie istnieje. Mamy kilka pomysłów z panem Gruzą. Jeżeli się uda, chcielibyśmy zrobić program na kanwie piosenki "To było tak".

Jak wspomina Pan Lublin?
"Jaka tego jest przyczyna, ja z Lublina, ty z Lublina"... Cała moja młodość jest związana z Lublinem. Tam przeżyłem najlepsze lata, chodziłem na pierwsze randki i wagary. Często popołudniami przechadzaliśmy się z grupą znajomych po Krakowskim Przedmieściu. Jak tylko ktoś dostał nowy sweter, musiał się w nim wtedy tam pokazać (śmiech). Mam bardzo dobre wspomnienia z tego okresu i na każdym kroku podkreś-lam, skąd pochodzę. Chciałbym, żeby Lublin też o mnie pamiętał.

Czuje się Pan spełniony?
Jestem zadowolony z tego, co mam. Przede wszystkim jestem dumny z moich dzieci Olgi i Adama. I serdecznie pozdrawiam lubelskich przyjaciół.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski