Przeanalizujmy, co składa się na takie show?
Po pierwsze: dobre piosenki
Niby to truizm, ale żadne dodatki, żadna scenografia i żadne kostiumy nie pomogą, gdy w głośnikach słychać "mizerię". Tymczasem nowa płyta Kayah roi się od wyśmienitych utworów. Większość stanowią bardzo osobiste, kameralne kompozycje jak np. "Bursztynowa wieża" czy "Ocean spokojny już", w których wiodącą rolę pełnią smyczki (to zasługa Royal String Quartet, ale o muzykach później) i głos piosenkarki. A ten, trzeba przyznać, był w świetnej formie. Zdecydowany, wręcz "męski" sposób śpiewu w bardziej dynamicznych utworach, ciepła barwa, lekka chrypka w tzw. "dołach" - trudno pomylić śpiew Kayah z kimkolwiek innym. No i ta jej szczera emocjonalność w głosie...
Po drugie: dźwięk
Nie przypominam sobie tak doskonałego nagłośnienia popowego koncertu w filharmonii. W ogóle chyba na żadnym dotychczasowym lubelskim koncercie nie było tak dopieszczonego brzmienia. Bas Piotra Żaczka nie rzęził i buczał nawet w najniższych rejestrach, zamiast tego tworzył miłą dla ucha dźwiękową magmę, talerze perkusji brzmiały krystalicznie czysto. A przecież ogarnięcie kwartetu smyczkowego, chórku, elektrycznego basu i gitary, perkusji i kongów oraz samej liderki do najłatwiejszych zadań nie należy.
Jednak dało się usłyszeć każdy niuans, każdy najdrobniejszy szczegół, nawet drobne wpadki, których i tak było jak na lekarstwo.
Po trzecie: taniec
Serdecznie dość mam polskich muzyków, którzy na scenie wyglądają jakby cierpieli na zakwasy i każdy ruch sprawiał im ból. Kayah i jej chórek na deskach filharmonii tańczyli i śpiewali i żadna z tych czynności nie była ze stratą dla drugiej. Mieliśmy trochę latynoskiej samby, nieco tańca afrykańskiego i jeszcze jedną ciekawą rzecz: grecką choreię. Brzmi to bardzo uczenie, ale w rzeczywistości oznacza jedność słowa, melodii i ruchu. I tak, kiedy Kayah śpiewała "Przedwiośnie", to równocześnie ze smyczkami biegnącym po skali w dół naśladowała więdnący kwiat, a kiedy glissando kwartetu podążało "w górę" - ona grała rozwijającą się roślinę. Kiedy w tekście była mowa o Feniksie, wokalistka za pomocą ruchu rąk przemieniała się w ptaka, kiedy o kole - powolnym gestem tworzyła z ramion okrąg. Proste, a jakże efektowne.
Po czwarte: muzycy
Pierwsza liga. Niesamowity Nick Sinckler w chórkach, który zachwycał precyzyjną rytmiką (kiedy wykonał solowy utwór) i skalą głosu (cudnie "darł się" w rockowej części "Jak skały"). Doskonale zgrana sekcja rytmiczna, wirtuozerski Royal String Quartet. Aż trudno uwierzyć, że to ich pierwszy oficjalny koncerty na trasie.
Po piąte: kontakt z publiką
Zadanie dla artysty: na początku występu wyjść do ludzi, podać im rękę, przywitać się, powiedzieć wprost do nich kilka słów w celu przełamania lodów. Proste? To czemu, u licha, Kayah to robi, a inni artyści nie? Boją się, wstydzą? Nie wiem.
Bo rozumiem, dlaczego niewielu piosenkarzy podjęłoby się w kulminacyjnym momencie utworu wybiec między słuchaczy ze śpiewem na ustach i wyjść z widowni bocznym wyjściem (wciąż śpiewając) w ten sposób kończąc koncert. Aha: i równocześnie nie dać po sobie poznać, że się człowiek pomylił i wybrał złe drzwi.
Kayah z publicznością rozmawiała, zwierzała się jej, zmuszała ją do tańca i śpiewu. Do tego trzeba czegoś więcej niż etykietki "artystka". Trzeba cholernej charyzmy i serca.
Kayah, Skała akustycznie, piątek 20.11 w Filharmonii
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?