Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobieta walczy o oddanie córki urodzonej z gwałtu

Dorota Abramowicz
Kiedy spojrzałam na buzię Ani, już wiedziałam, że nie potrafię jej oddać – mówi matka.
Kiedy spojrzałam na buzię Ani, już wiedziałam, że nie potrafię jej oddać – mówi matka. Fot. archiwum prywatne
Beata, 23-letnia mieszkanka Gdańska, od połowy maja walczy o prawo opiekowania się miesięczną córeczką Anią.

- Popełniłam błąd - płacze młoda matka. - Myślałam, że nigdy nie pokocham dziecka narodzonego wskutek gwałtu. Gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży, podjęłam decyzję o oddaniu go do adopcji. Ale kiedy spojrzałam na buzię Ani, już wiedziałam, że nie potrafię przestać jej kochać. Niestety, chociaż pięć dni po porodzie wycofałam zgodę na adopcję, to szpital nie chciał mi już oddać córki.

Obecnie Ania przebywa w rodzinnym pogotowiu opiekuńczym w Gdańsku.

- Nie rozumiem tej sytuacji - twierdzi Grażyna Bruska z Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego "Dla Rodziny" w Gdańsku, która przyjmowała w Szpitalu Klinicznym w Gdańsku od Beaty wniosek o adopcję dziecka. - Nie zdążyłam nawet wysłać go do sądu, gdy matka zmieniła zdanie. Bardzo się ucieszyłam. Oddałam jej akt urodzenia dziecka i wysłałam do szpitala. Rzadko się zdarza, by w takim przypadku dziecka nie wydano.

Polskie prawo daje matce sześć tygodni na odstąpienie od decyzji o oddaniu dziecka do adopcji. Formalnie też ośrodki adopcyjne mają obowiązek zaoferować w takiej sytuacji kobiecie pomoc psychologa i namawiać ją, by wychowywała biologiczne dziecko.

Beata przyjechała do Gdańska z czteroletnią Amelką i półtorarocznym Arturem jesienią ubiegłego roku z małej wioski na Mazurach. Twierdzi, że przeszła tam gehennę.

- Mąż pił i bił - wspomina. - Przed dwoma laty sąd orzekł rozwód z jego winy. To nic nie zmieniło. Dalej mieszkaliśmy razem. Katował mnie i gwałcił. Bezskutecznie prosiłam opiekę społeczną o miejsce w domu samotnej matki. Sama też zaczęłam szukać zapomnienia w kieliszku, czego skutkiem było ograniczenie praw rodzicielskich wobec dwójki dzieci. Pić przestałam, gdy udało mi się wyjechać.

Latem ubiegłego roku poznała swego przyszłego męża - spawacza z gdańskiej stoczni.

- Uciekała pobita z domu - mówi Sylwester. - Została znów brutalnie zgwałcona. W końcu wynająłem dwupokojowe mieszkanie w Gdańsku i zabrałem Beatę wraz z dziećmi z tego piekła.

Joanna Maszczyk, właścicielka wynajętego mieszkania, mówi krótko: - To biedna, okaleczona kobieta. Nie widziałam, by piła, opiekuje się dziećmi, on przynosi te 2-3 tysiące miesięcznie ze stoczni. Próbują poukładać sobie życie.
Sylwester towarzyszył Beacie podczas porodu w szpitalu przy ul. Klinicznej w Gdańsku. Przyznaje, że był bardzo szczęśliwy, gdy usłyszał, że przyszła żona nie chce już oddawać Ani.

- Tydzień po porodzie pojechaliśmy razem po maleńką do szpitala - mówi wzburzony Sylwester. - Tam jednak lekarz odmówił wystawienia wypisu. Zawiadomił sąd.

Dr Zdzisław Janowiak z Kliniki Neonatologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego prosi, by nie obarczać go winą za decyzję sądu.

- Postąpiłem zgodnie z procedurą - zaznacza. - Zadzwoniłem do miejsca, gdzie była zameldowana ta pani i od pracownika opieki społecznej usłyszałem, że ma ograniczone prawa do dwójki starszych dzieci. Zawiadomiłem więc sąd rodzinny. Przyznaję, że jestem zdziwiony postanowieniem sądu, bo matka nie sprawiła wrażenia osoby, która nie chce dziecka. Wręcz przeciwnie, póki mogła, odwiedzała córeczkę w szpitalu, siedziała przy jej łóżeczku.

Kurator sądowy odwiedził dom Beaty i Sylwestra dwa razy. Podczas pierwszej, niezapowiedzianej wizyty zastał bałagan. Podczas drugiej, zapowiedzianej, był już porządek. 22 maja sąd orzekł: Ania, zamiast do mamy, trafi do płatnego pogotowia opiekuńczego. Od decyzji można było się odwołać.

- Beata zupełnie się w tym wszystkim pogubiła - twierdzi jedna z sąsiadek, które postanowiły pomóc młodej kobiecie. - To prosta dziewczyna, bezradna wobec machiny sądowej. Biegała po obcym mieście i szukała dziecka.

- Taka była niezależna decyzja sędziego - wyjaśnia sędzia wizytator ds. rodzinnych Sądu Okręgowego w Gdańsku Jolanta Żywicka-Witt. - Nie przesądza ona o pozbawieniu matki praw rodzicielskich. Trzeba się przypatrzeć, jak będzie funkcjonować ta rodzina. Matka ma prawo napisać wniosek o zmianę postanowienia sądu. Może też wystąpić z wnioskiem o częstsze kontakty z dzieckiem.

Do ostatniego piątku kontaktów z dzieckiem jednak w ogóle nie było. Beata twierdzi, że nikt nie chciał jej powiedzieć, gdzie jest Ania.
Dyrektorka Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Gdańsku Anna Kadzikiewicz zapewnia, że natychmiast po wpłynięciu wniosku Beaty o umożliwienie widzenia dziecka, matka otrzymała taką możliwość. - Nie znam szczegółów sprawy - zaznacza. - Nie dotarła do nas informacja ze szpitala o pozostawionym tam dziecku, chociaż normalnie dobrze współpracujemy z placówką przy ul. Klinicznej. Staramy się, by biologiczne matki nie oddawały swoich dzieci, wspieramy je w tym, pomagamy. Kontaktów nie będziemy utrudniać, bo nie ma formalnego zakazu. Dziecko powinno być z matką, zwłaszcza w pierwszych tygodniach życia. Adopcja to ostateczność.

- W tej sprawie wiele jest nadgorliwości, trochę niejasności. Bezdzietne rodziny czekają na noworodka nawet dwa lata, więc przy zgłaszaniu dziecka do adopcji panuje wolna amerykanka - powiedział nam nieformalnie pracownik innego ośrodka adopcyjnego.

Beata trzymała w piątek Anię na rękach półtorej godziny. Następnym razem będzie mogła ją potrzymać w środę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski