Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koronawirus. Dr hab. med. Tomasz Smiatacz: „Chcemy wiedzieć, ile jest przypadków, ale ważniejsze jest to, co my z tą wiedzą dalej robimy”

Piotr Kallalas
Piotr Kallalas
Epidemiologia nie jest nauką o liczeniu przypadków, tylko dziedziną próbującą znaleźć odpowiedź na pytanie, jak zmienić bieg epidemii i zmniejszyć liczbę zachorowań - mówi dr hab. med. Tomasz Smiatacz, konsultant wojewódzki chorób zakaźnych i kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego
Epidemiologia nie jest nauką o liczeniu przypadków, tylko dziedziną próbującą znaleźć odpowiedź na pytanie, jak zmienić bieg epidemii i zmniejszyć liczbę zachorowań - mówi dr hab. med. Tomasz Smiatacz, konsultant wojewódzki chorób zakaźnych i kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego Przemyslaw Swiderski
O tym, jak Pomorze radzi sobie z epidemią, o prognozach dalszego rozprzestrzeniania się wirusa, widokach na szczepionkę i czy można już się obawiać kolejnego koronawirusa porozmawialiśmy z dr hab. med. Tomaszem Smiataczem, konsultantem wojewódzkim chorób zakaźnych i kierownikiem Kliniki Chorób Zakaźnych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.

Na początku epidemii w Azji Pan Profesor był pierwszym moim rozmówcą, który nie wypowiadał się optymistycznie w swoich prognozach dotyczących rozwoju zakażeń w Europie. Wirusolodzy i zakaźnicy często podkreślali wtedy, że obecny koronawirus wygaśnie, jak miało to miejsce przy pandemii SARS czy MERS. Czy mając dzisiejszą wiedzę, coś Pana w tym procesie jednak zaskoczyło?

Tym, co na pewno mnie zaskoczyło, jest łagodność epidemii w naszym kraju i duży kontrast w stosunku do doniesień związanych z obrazem klinicznym w Stanach Zjednoczonych czy we Włoszech.

Dodałbym również to, jak dobrze poradzili sobie z tym problemem Chińczycy. Jest to potężne, z punktu widzenia liczby mieszkańców, państwo i wszyscy wskazywali dogodne warunki do propagacji wirusa. Ponadto Chińczycy jako absolutnie pierwsi zostali zaskoczeni pojawieniem się nowej choroby. Tymczasem okazuje się, że w Chinach jest raptem o połowę więcej potwierdzonych przypadków niż w Polsce. Trudno oceniać z naszej perspektywy tę sytuację, jednak wydaje się, że w jakiś sposób udało im się skutecznie przekonać obywateli do stosowania reżimu sanitarnego i dystansowania się.

Po Chinach to Europa stałą się epicentrum pandemii. Dlaczego we Włoszech doszło do takiego kryzysu epidemicznego?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z całą pewnością ciężkość przebiegu zależy od wieku. Im starsi pacjenci, tym większe ryzyko ciężkich powikłań. Różne regiony w Europie mają różny poziom familiarności. Włosi są bardzo rodzinnym narodem w porównaniu do np. krajów skandynawskich. Być może miał tu znaczenie również efekt zaskoczenia, ponieważ Włosi zorientowali się, że jest problem w momencie zapełniania się oddziałów intensywnej terapii, a więc bardzo późno, kiedy już nie było szans na skuteczne „zamknięcie kraju”.

Wszyscy obawialiśmy się, że wirus w naszym kraju może doprowadzić do podobnego, a może nawet większego spustoszenia.

Cały czas zastanawiam się, dlaczego w Polsce, a zwłaszcza w jej północnej części, nie było takich wzrostów zakażeń. Na pewno przyczynia się do tego fakt, że Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Gdańsku jest jednym z najlepiej funkcjonujących oddziałów służb sanitarnych, które pracują na rzecz ograniczania rozprzestrzeniania się ognisk choroby.

Identyfikowanie, śledzenie osób zakażonych i izolowanie ich od reszty społeczeństwa jest tu kluczowe.

Prawdopodobnie mieliśmy też trochę szczęścia, ponieważ 13 marca, kiedy weszły w życie restrykcje, wirusa jeszcze na Pomorzu nie było. Ludzie zostali w domach, przestali jeździć po kraju i to przyniosło pozytywny efekt. Natomiast odpowiedź na to pytanie powinna być przedmiotem nie tylko analizy epidemicznej, ale również socjologicznej.

Obecna taktyka restrykcji sanitarnych jest właściwa? Jak można ocenić ją z perspektywy obecnego momentu epidemii?

Patrząc wstecz, zawsze można powiedzieć, że coś dałoby się zrobić lepiej. Gdybyśmy posiadali taką wiedzę w lutym, to z pewnością wiele rzeczy zrobilibyśmy inaczej, ale to wie się później. Teraz trzeba skupić się na faktach. Wiemy, że wirus przenosi się na odległość do około 2 m, więc jeżeli senior np. spaceruje samotnie po parku, to nie ma w tym istotnego zagrożenia. Natomiast jeżeli znajduje się w miejscu, gdzie blisko kontaktuje się z innymi, np. w autobusie, kościele czy w sklepach, to powinien bezwzględnie zakładać maseczkę. Na pewno też każda osoba, która kontaktuje się z osobą starszą, powinna mieć osłonę na twarzy.

Taka polityka zdaje egzamin?

Jeżeli popatrzymy na liczbę zachorowań, a przede wszystkim liczbę zgonów na milion mieszkańców, to Polska wypada bardzo dobrze. Nasz system ochrony zdrowia nie jest tak dobrze finansowany ani zaawansowany technologicznie jak np. w Stanach Zjednoczonych, a mimo to w tym momencie zapadalność na COVID-19 i śmiertelność są tam 10-krotnie wyższe niż w naszym kraju. Pozytywnie oceniam moment, w którym wprowadziliśmy nakaz pozostania w domach. Włosi spóźnili się o jakieś 2-3 tygodnie i doszło u nich do bardzo trudnej sytuacji epidemicznej. Dodatkowym, bardzo ważnym elementem, jest odwołanie imprez masowych.

Inaczej jest gdy ludzie spotykają się milcząco w sklepie, a inaczej sytuacja wygląda w momencie kiedy stoją blisko na stadionie ‒ krzyczą i śpiewają.

Od wielu tygodni trwa dyskusja na temat niedoszacowania liczby zakażeń. Czy to niedoszacowanie ma znaczenie z punktu widzenia ochrony społeczeństwa?

Niedoszacowanie na pewno jest elementem każdej epidemii, a zwłaszcza obecnej. Należy zwrócić uwagę, że znaczna część pacjentów, a być może większość, przechodzi infekcje COVID-19 bezobjawowo. W związku z tym, często nie ma przesłanek klinicznych do wykonywania badania na obecność patogenu, nie ma objawów zakażenia.

Bezobjawowość stwarza wiele problemów, ale to nie samo testowanie zmienia bieg epidemii, a coś co następuje później ‒ izolowanie, kwarantanna, dystansowanie się i noszenie maseczek.

Podczas epidemii cholery w Londynie w XIX w. John Snow sprawdził, gdzie koncentrują się zachorowania. Ze swoich badań wywnioskował, że skupiają się one wokół pewnej pompy, z której ludzie czerpali wodę. Gdy dotarł do tego miejsca, złamał trzonek i unieruchomił tę pompę, epidemia zniknęła.

Epidemiologia nie jest nauką o liczeniu przypadków, tylko dziedziną próbującą znaleźć odpowiedź na pytanie, jak zmienić bieg epidemii i zmniejszyć liczbę zachorowań. Chcemy wiedzieć, ile jest przypadków, ale ważniejsze jest to, co my z tą wiedzą dalej robimy.

Niezależnie, czy będziemy mieć na Pomorzu 10 zachorowań, 100 czy 1 000, komunikat dla społeczeństwa jest taki sam ‒ należy zastosować dystans i nosić maseczki.

Wszyscy czekali na szczyt epidemii, a potem na jej wygasanie. To jednak nie miało miejsca. Na jakim etapie pandemii jesteśmy obecnie?

Jesteśmy, wraz z Indonezją, jednym z dwóch krajów, gdzie plateau epidemii jest tak długie. Obecnie nie możemy tego wytłumaczyć. We Francji i w Niemczech widzieliśmy wysoki wzrost i następnie spadek. Na pewno jesteśmy gdzieś pomiędzy, jednak przed nami możliwe są wszystkie scenariusze, zarówno te optymistyczne, mówiące o wygasaniu epidemii, jak i niestety te negatywne, czemu mogą sprzyjać wakacyjne wyjazdy i większa mobilność społeczeństwa. Mam nadzieję, że sytuacja będzie zmierzać w dobrym kierunku.

Sezon wakacyjny w pełni. Jest się czego obawiać?

Generalnie tak. Do zakażeń nie będzie jednak dochodziło na plaży czy na kąpieliskach, ale częściej w warunkach hotelowo-restauracyjnych. Tutaj najważniejsze jest wychwycenie w porę zakażeń oraz wdrożenie kwarantanny i izolacji. Jest też taka stara zasada ‒ masz gorączkę, zostań w domu, i to niezależnie, czy idziesz do pracy, czy spędzasz czas wolny. Nikomu nie zabraniamy podróżowania, ale należy stosować się do przyjętych zasad dystansowania się, które pozwalają nam utrzymać obecne, stosunkowo niskie parametry zakażeń.

Wirus wygaśnie przy wzroście temperatur, osoba raz zakażona zostaje uodporniona – pojawiają się teorie, które wydają się racjonalne, a ostatecznie z czasem są obalane. Czy to zaskakuje także badaczy?

Obecnie cały czas uczymy się tego nowego wirusa, który często wzbudza zdziwienie nawet u naukowców. Zastanawiający jest fakt, że tak łatwo egzystuje on w postaci bezobjawowej. Jest to pułapka, bo do tej pory nie borykaliśmy się z podobnym elementem epidemicznym.

Wprawdzie toczyliśmy walkę z wirusem HIV, ale tutaj już opanowaliśmy sytuację, choć zwłoka czasowa pomiędzy momentem zakażenia a wystąpieniem objawów choroby była długa, wieloletnia. W przypadku koronawirusa to spektrum patologiczne jest bardzo szerokie, od bezobjawowości, do ciężkiego i gwałtownego przebiegu, który błyskawicznie zabija człowieka, poprzez przedziwne objawy zapalne, np. u dzieci.

Wirus jest wirusem, ale to, co się wydarzy w organizmie, zależy od tego, kim jesteśmy ‒ osobą starszą czy młodą, kobietą czy mężczyzną, liczą się również uwarunkowania kulturowe i choroby współistniejące.

Czy człowiek nabywa jednak odporności po kontakcie z koronawirusem?

Wydaje się, że po przebyciu infekcji nie wszyscy wytwarzają przeciwciała, więc albo my ich nie wykrywamy przy użyciu aktualnie dostępnych testów, albo jest jeszcze jakiś inny mechanizm odpornościowy, który nie jest oparty na przeciwciałach. Wydaje się również, że, przynajmniej u części osób, które wytworzyły przeciwciała, ich poziom szybko spada. Czemu tak się dzieje, nie wiemy. Natomiast ma to fundamentalne znaczenie dla stworzenia szczepionki i trwałości odporności. Nie ma masowych doniesień o reinfekcji, a te które są, budzą wątpliwości. Jest więc nadzieja, że jednak ozdrowieńcy są, przynajmniej przez jakiś czas, chronieni.

Cały świat elektryzują prace nad szczepionką. Czy w tym temacie jest Pan optymistą?

To może nie być proste pod wieloma względami, od tych fundamentalnych pytań związanych z budową i zmiennością samego wirusa, aż po kwestie biznesowo-finansowe i dystrybucyjne. Na pewno wszyscy czekamy na szczepionkę, jednak w tym momencie nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy zostanie opracowana i będzie dostępna.

Czy do wynalezienia szczepionki możemy prognozować dalszy przebieg epidemii?

Niestety, wiemy, że nic nie wiemy. Możliwe są wszelkie scenariusze. Najbardziej przypomina mi to sytuację z pożarami w Australii. Potężne obszary wysuszonej roślinności i ogień, który co jakiś czas się rozprzestrzenia, w zależności od wiejących wiatrów. Wiadomo, że płomień nie wróci do już wypalonych terenów. Przekładając to na naszą sytuację ‒ wirus zapewne nie zakazi ponownie osób, które przechorowały COVID-19, ale poza tym płomień epidemii może przemieszczać się w sposób mocno nieprzewidywalny i kolejne fale zachorowań są możliwe.

Chodzi zarówno o sezon jesienno-zimowy, ale także o fakt, że we wrześniu dzieci wrócą do szkół, a studenci na uczelnie. Nasz świat opiera się na kontaktach międzyludzkich i spotkaniach, a nagle okazuje się, że te codzienne relacje mogą być ryzykowne. Musimy niestety przedefiniować trochę ten świat, co nie jest proste, ale jestem dobrej myśli.

Model szwedzki jest słuszny?

Nie zgadzam się z modelem szwedzkim, bo wpojono mi medycynę, w której każde życie ludzkie ma znaczenie, także senioralne. Tutaj inaczej na to spojrzano, zapewne liczono się z nieuchronnością ofiar. Nie chcę tego wartościować, bo pewnie dopiero po roku czy dwóch latach będziemy mogli w pełni ocenić efekty podjętych i zaniechanych działań. Obecnie zapadalność i śmiertelność z powodu COVID-19 są w Polsce znacznie korzystniejsze niż w Szwecji, efektów gospodarczych nie umiem oceniać.

Co kilka lat pojawia się nowy koronawirus. SARS i MERS charakteryzowała wyższa śmiertelność, ale niższa zakaźność. Obecny patogen daje mniej groźne objawy, ale łatwiej się przemieszcza. Czy nie boi się Pan, że za parę lat przyjdzie wirus, który połączy te dwa światy?

Niestety obawiam się. Tutaj znowu jest kilka scenariuszy. Wystarczy, że pojawi się wirus o większej śmiertelności, patogen, który podobnie jak SARS-CoV-2 łatwo przenosi się, a ma np. śmiertelność rzędu 10 proc. Wtedy będziemy w o wiele większym kłopocie.

Kolejny możliwy negatywny scenariusz zakłada, że przy następnej epidemii najbardziej poszkodowana będzie nie grupa seniorów, ale dzieci – tak było w przypadku zakażenia Zika, choć to zupełnie innego rodzaju choroba.

Można sobie wyobrazić również inną sytuację, jaka ma miejsce w przypadku wirusa HIV: osoba zakaża się dzisiaj, ale konsekwencje zdrowotne poznajemy dopiero po dłuższym czasie, o zakażeniu dowiadujemy się nawet po wielu latach. Na pewno byłoby to znacznie większym problemem epidemiologicznym, nie mielibyśmy szansy na wdrożenie jakichkolwiek działań zapobiegawczych.

Warto jednak podkreślić, że obecna epidemia znacznie zwiększyła naszą świadomość i np. dostępność do środków dezynfekcyjnych.

Wydaje się, że jesteśmy lepiej przygotowani na ewentualne kolejne fale zachorowań.

Mimo to jako lekarz zawsze staram się przygotować na ten gorszy scenariusz przebiegu choroby – najwyżej później odetchniemy z ulgą, gdy przyjdzie nam mierzyć się z mniej groźnym przeciwnikiem.

Koronawirus: pytania i odpowiedzi
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski