Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie zmarnować życia

Małgorzata Matuszewska
Teresa Lipowska  w serialowej kuchni „M jak miłość”
Teresa Lipowska w serialowej kuchni „M jak miłość” Marcin Obara
O życiu w pustym domu po śmierci męża, o podkładaniu głosu pod Sophię Loren, o wielkich kreacjach kabaretowych oraz o roli seniorki rodu w serialu "M jak miłość" - z Teresą Lipowską rozmawia Małgorzata Matuszewska.

Jest Pani aktorką. Zmiany wizerunku to Pani chleb powszedni?

Tak, tylko od dłuższego czasu byłam zaszufladkowana. Przyjęło się, że jestem ciepła, serdeczna, babcia, ciocia. Nie tylko w "M jak miłość", bo przecież mam na koncie ponad 70 filmów. To przeważnie sympatyczne role - w "Rodzinie Połanieckich" miałam sześcioro dzieci, gdzie indziej ośmioro. Wszędzie to była dobra, ciepła osoba, inaczej nie jestem postrzegana, więc jestem szczęśliwa, że Ślesicki obsadził mnie w "Tacie". Grałam tam matkę broniącą psychicznie chorej córki. Robi to ostro, bo ma taki charakter.

Kiedyś chciała Pani zostać lekarką.

Złożyłam papiery na dwie uczelnie. Pierwsze były egzaminy do szkoły teatralnej, zdałam, więc zostałam. Mam wielki sentyment do zawodu lekarza. Lekarką była moja już nieżyjąca siostra, lekarką jest siostrzenica, bratanek jest lekarzem. Mam dużo przyjaciół wśród lekarzy, uważam ten zawód za godny szacunku, jeśli jest, oczywiście, wykonywany etycznie, choć nie zawsze się to zdarza. W czasie choroby mojego męża spotykałam bardzo wielu lekarzy, chodzę do Centrum Zdrowia Dziecka.

Jest Pani lekarzem dusz. Spotyka się Pani z chorymi dziećmi?

Bardzo często jeżdżę do szpitali, czytam dzieciom bajki. Dwa lata temu nagraliśmy płytę, czytałam bajeczkę z tej płyty, którą zostawiliśmy na oddziale. Potem do autorki płyty i do mnie mama, której synek odszedł, napisała, że odszedł, prawie słuchając płyty. Czasem chodzę do tak zwanych domów późnej jesieni.

Tam czekają samotni ludzie.

Tak, są samotni. Spotkałam tam zupełnie opuszczoną panią profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ma syna, męża, a jest sama. Zaczęłam mówić wiersz Herberta, ona poprosiła mnie o krótką rozmowę, zapytała, co to za wiersz. Tak nawiązała się rozmowa i okazało się, że bardzo inteligentna, chora pani nie ma z kim porozmawiać. Tym ludziom wystarczy zwykła rozmowa.

Dubbingowała Pani świetne role.

Był czas, kiedy prawie nie wychodziłam z dubbingu. Teraz jest tego mniej, głównie dziecięce kreskówki. Kiedyś robiliśmy filmy fabularne, dubbingowałam nawet Sophię Loren. Niedawno zrobiłam 50 czy 60 malutkich odcinków, w których byłam narratorką, dzieci poznają mnie po głosie. Niedawno była kreskówka "Sali mali", w której byłam tylko narratorem i też dzieci mnie poznają. Ale teraz mam na dubbing mało czasu.

Jak Pani daje sobie radę z jego brakiem?

Po śmierci męża musiałam rzucić się w wir niebycia w domu, jak mówię, a właściwie niebycia w mieszkaniu. Bo dziś to jest mieszkanie, które kiedyś było domem. Nie ma męża, nie ma syna, bo on ma swoje królestwo. Wracam do mieszkania, w nim jest mój azyl. Jest mi jeszcze bardzo ciężko, z mężem przeżyłam czterdzieści cztery lata. Wracałam do domu i czy było coś dobrego, czy złego, czy do śmiechu, czy do płaczu, miałam odbiorcę. Teraz mam cztery ściany, dużo zdjęć i jestem sama. W związku z serialem mam dużo spotkań, więc jeżdżę w różne miejsca. Mam nawet fankę, którą spotkałam na Uniwersytecie Trzeciego Wieku.

Często Pani tam bywa?

Bardzo często. Jestem dumna, bo uważam, że to coś wspaniałego. Ludzie po sześćdziesiątce, jeśli coś im się chce, są wspaniali. Robią magisterki, doktoraty, frajdą jest spotkać się z nimi. Pewna pani podeszła do mnie, wypchnięta przez koleżankę. Dała mi tomik swoich poezji. Mieszka na wsi, ma wnuczki, hoduje kurki i pisze cudowną, dojrzałą lirykę, pięknym stylem prostej osoby.

Z mężem byliście aktorami, ale nie współzawodniczyliście z sobą, tylko nawzajem sobie pomagali. Takie zrozumienie zawodu chyba bardzo pomaga?

To uśmiech losu. Nie mogę narzekać, choć wokół było mnóstwo nieszczęść, ale to nieszczęścia życiowe: ten umiera, ten choruje - tak bywa. Nam udało się być mniej więcej równorzędnymi aktorami. On miał więcej filmu, ja miałam kabaret. Miałam estradę, on dostał rolę. U nas nie było podziału: Jedno wybitne, drugie ciągnie się w ogonie. Niestety, mam takie przykłady kolegów i koleżanek. Wtedy trudno się oprzeć zawiści, zazdrości. U nas to było naprawdę równorzędne, dlatego byliśmy równocześnie krytykami wobec siebie, ale też i najczulszymi.

Który ze spotkanych w zawodowym życiu panów wywarł szczególne piętno na Pani życiu?

Trudno powiedzieć, że jeden. W różnych momentach mojego życia, kierunkach pracy, bywali różni mężczyźni. Uwielbiam Jerzego Antczaka, uważam, że na moje życie aktorskie wywarł największy wpływ. W swojej książce "Noce i dnie mojego życia" poświęcił mi kawałeczek tekstu z moim zdjęciem i przepiękną dedykacją: "Dziękuję Ci za Twój talent". Dudek Dziewoński na pewno wywarł na mnie wpływ. Najpierw grałam z nim w teatrze, potem marzyłam, żeby być w jego kabarecie. Nigdy w życiu nie walczyłam o podwyżki, o swoje, nie umiałam prosić o rolę. Teraz, z perspektywy czasu, uważam, że trzeba pójść i się przypomnieć.

Jest rola, której Pani nie zagrała, a chciałaby? Może jest jeszcze przed Panią?

Przede mną, niestety, nie ma już ról. Po siedemdziesiątce jest bardzo mało ról do zagrania. Kiedyś, kiedy przyszłam do teatru, chciałam zagrać Smugoniową w "Uciekła mi przepióreczka" Żeromskiego. Wiele lat później zadzwoniła sekretarka z Teatru Polskiego Radia z propozycją tej roli. W obsadzie byli: Łomnicki, Holoubek, Mikołajska, Szczepkowski, Borowski i inni. Musiałam zmierzyć się z tuzami. Zdałam sobie sprawę, że biorę udział w wielkim przedsięwzięciu. Rok temu chyba, zadzwonił mój przyjaciel Romek Kłosowski i mówi: "Słuchałaś?". Bardzo późno w nocy słuchał powtórzenia "Przepióreczki". Zadzwoniłam do fonoteki i dostałam nagranie, przesłuchałam wzruszona. Myślę, że powinnam była zagrać Smugoniową i zagrałam. Teraz? Czy ja wiem? Chyba nie ma roli, którą bardzo chciałam zagrać, a ta przeszła mi koło nosa.

Skąd Pani bierze pasję życia?

Nie wiem. Kocham życie. Kocham ludzi.

Przeżyć życie to największa rola?

Tak. Niedawno zrobiłam program "Nie zmarnowałam życia". Kolega przypominał mój życiorys od zarania dziejów i wyszło, że się starałam nie stać z boku. Zawsze chciałam robić coś, co dawało satysfakcję. Jeździłam z programem do przedszkoli. Największym osiągnięciem było, że przez pięćdziesiąt dwa lata zawodu nie byłam ani dnia bez etatu. Raz grałam więcej, raz mniej, raz była bajka, raz "Balladyna", ale nigdy nie było pustki. Myślę, że moje zawodowe życie, choć nie chciałabym mówić, że je już skończyłam, przeżyłam interesująco. Potwierdzeniem tego są uśmiechy i pozdrowienia przypadkiem spotkanych ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski