Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Rubik: poszedłem drogą, która dała mi spełnienie

Michał Dybaczewski
Michał Dybaczewski
Materiały prasowe
Jubileusz działalności artystycznej Piotra Rubika w lubelskim CSK już 8 lutego

Twórca wielkich form muzycznych, już będąc dzieckiem ruszył dwutorowo: w kierunku muzyki klasycznej i rozrywkowej. W końcu dokonał fuzji tych gatunków tworząc swój charakterystyczny styl. Piotr Rubik, bo o nim mowa, obchodzi właśnie jubileusz 25 lat na scenie. Rocznicę celebruje trasą koncertową po Polsce, a 8 lutego wystąpi w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. Z tej okazji Piotr Rubik w rozmowie z „Kurierem Lubelskim” mówi o różnych aspektach swojej dotychczasowej kariery artystycznej.

Które wydarzenie, można uznać symbolicznie, ale i faktycznie za początek twojej scenicznej działalności?

Rzeczywiście gramy teraz trasę koncertową z okazji 25-lecia mojej obecności na scenie, chociaż szczerze mówiąc, jak już zaczęliśmy grać te koncerty, zorientowałem się, że jest to trochę więcej niż 25 lat. Stwierdziłem jednak, że nie ma co zmieniać, bo przecież w przyszłym roku można zrobić 30-lecie i będzie kolejny powód do świętowania (śmiech). Wracając do twojego pytania – za wydarzenie, które przyjąłem za początek swojej obecności na scenie uznałem zrobienie pierwszej profesjonalnej produkcji muzycznej, która ukazała się w telewizji. Mam na myśli recital piosenek Emiliana Kamińskiego w 1987 roku.

Jesteś absolwentem Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. Przeczytałem opinię, że horyzonty muzyczne poszerzałeś samodzielnie, gdyż muzyce rozrywkowej nie poświęcano odpowiedniej ilości czasu. Co zatem dała ci Akademia, a co wypracowałeś sam?

Nie tylko Akademia, wcześniej była przecież podstawowa i średnia szkoła muzyczna. Profesjonalnie muzyki uczyłem się od szóstego roku życia grając na wiolonczeli, potem na fortepianie. Klasyczna edukacja muzyczna dała mi bardzo wiele, gdyż dzięki temu nauczyłem się nut, zasad harmonii i wszystkich rzeczy, które potem dla dyrygenta i kompozytora są bardzo istotne przy tworzeniu dużych dzieł. Mając dogłębne wykształcenie muzyczne mogę zrobić praktycznie wszystko. Zmieniają się trendy, style, mody, ale tak naprawdę podstawa muzyki, czyli to co wymyślono kilkaset lat temu, pozostaje niezmienna i trwa do dzisiaj.

Dlatego, chcąc napisać na orkiestrę coś, co brzmi dobrze, trzeba mieć wiedzę, jak należy to zrobić. Poza tym, klasyczna edukacja dało mi możliwość gry w orkiestrach symfonicznych jako wiolonczelista. To mi pomogło w późniejszej pracy z orkiestrami, albowiem znałem od podstaw ich specyfikę.

Od początku byłeś zdeterminowany, by iść w stronę muzyki rozrywkowej?

W czasach, kiedy zaczynałem, na muzykę rozrywkową patrzono jak na coś gorszego. Ja od początku wiedziałem, że chcę pisać muzykę i ciągnęło mnie w kierunku muzyki „lżejszej” – filmowej, teatralnej, piosenki aktorskiej. W obraniu tego kierunku pomógł mi dziadek, który był zapalonym melomanem i miał wspaniałą kolekcję płyt z muzyką filmową, jazzową i również rozrywkową. Korzystałem z możliwości i słuchałem tych płyt, co w tamtych czasach stanowiło pewien przywilej, bo muzyka nie była tak łatwo dostępna jak teraz, trzeba ją było zdobyć. Zatem równolegle z edukacją klasyczną uczyłem się muzyki rozrywkowej. Już pod koniec liceum zacząłem współpracować ze śpiewającymi aktorami, co też stanowiło dla mnie cenne doświadczenie, ponieważ mogłem poznać od podszewki rodzimy showbiznes – mam tu na myśli nie tylko stronę finansową, ale również stricte artystyczną. To właśnie w ostatniej klasie liceum skomponowałem piosenkę „Chciałbym”, która w wykonaniu najpierw Emiliana Kamińskiego, a potem Michała Bajora stała się przebojem. Muszę przyznać, że chciałem robić muzykę rozrywkową, ale nie tylko; nie zamierzałem tkwić w jednym gatunku, cały czas szukałem swojej drogi. I ją znalazłem. Mam charakterystyczny styl będący moim znakiem rozpoznawczym, styl, który cechuje romantyczna, ładna melodia dająca dużo wzruszeń. Cieszę się, że poszedłem drogą, która dała mi spełnienie, tym bardziej, że mam świadomość, iż wielu absolwentów szkół muzycznych kończąc edukację przeżywa dramat, ponieważ nie może robić tego, co naprawdę kocha. Muzyk klasyczny bardzo dużo ćwiczy i pracuje, a później najczęściej ląduje w orkiestrze, gdzie pensje nie są wysokie, w konsekwencji ma poczucie niespełnienia. Dlatego idąc tą drogą trzeba naprawdę kochać to, co się robi. Edukacja muzyczna jest bardzo trudna – 17 lat ciężkiej pracy, wyrzeczeń, braku rozrywek towarzyskich. Poświęcenie na jakie trzeba być gotowym można porównać tylko do poświęcenia zawodowych sportowców. Niestety, czasy nie są łaskawe dla muzyki klasycznej, świat idzie w kierunku coraz większej prostoty i niekiedy robiąc jeden głupi filmik na Tik Toku można zarobić więcej pieniędzy, niż tworząc skomplikowany utwór.

Miałeś swoich mistrzów, których podpatrywałeś łącząc muzykę rozrywkową z klasyczną?

Tych, których zawsze z wielką ochotą podpatrywałem to mistrzowie muzyki klasycznej. Jest ich wielu, ale wymienię Mozarta, Czajkowskiego, Mahlera. Jeśli posłuchamy współczesnej

muzyki filmowej to ona tak wiele się nie zmieniła od czasu muzyki klasycznej z przełomu XIX i XX wieku. Właśnie tam znajdziemy doskonałe wzorce do nauki orkiestrowych partytur. Współczesnymi artystami staram się nie inspirować ponieważ szukam własnego stylu.

Współczesnymi artystami się nie inspirujesz, ale ich muzyki pewnie słuchasz. Kto zrobił na tobie ostatnio największe wrażenie?

Tu cię zaskoczę. Nie potrafię słuchać muzyki dla przyjemności. Przede wszystkim dlatego, że gdy słyszę jakiś utwór, to od razu widzę wszystkie nuty, na jakim sprzęcie został nagrany, jakich użyto instrumentów i brzmień. Nie ma tu dla mnie żadnej magii. Po drugie, chcę odpocząć, dać uszom i umysłowi chwilę wytchnienia, aby oddzielić od siebie wszystkie dźwięki płynące ze świata i wsłuchać się wyłącznie w to, co mi w duszy gra. Oczywiście, słucham współczesnej muzyki, ale zawodowo, żeby wiedzieć, co się aktualnie dzieje na rynku.

Brałeś udział w warsztatach pod kierunkiem Ennio Morricone. Jak tam trafiłeś i jak te warsztaty wspominasz?

To było w 1991 roku. Zobaczyłem ogłoszenie w Akademii Muzycznej. Wielki kompozytor muzyki filmowej maestro Morricone, a ja tak bardzo zainteresowany tą muzyką, więc stwierdziłem, że muszę tam być. Wykupiłem kurs i pojechałem. Już na miejscu dowiedziałem się, że Morricone mówi wyłącznie po włosku, więc kurs mimo międzynarodowego charakteru odbywał się również wyłącznie po włosku. Na szczęście pomogli mi koledzy, którzy znali ten język. To było bardzo ciekawe doświadczenie, bo każde spotkanie z tak wybitną osobowością sceny muzycznej stanowiło wielką motywację do pracy nad sobą.

Tak jak mistrz Morricone wszedłeś w tory muzyki filmowej. Masz jej na koncie całkiem sporo. Chciałbym zapytać cię o pierwszy krok w tej przygodzie, czyli o muzykę do filmu „Pajęczarki” z 1993 roku.

Doszło do tego trochę przypadkiem. Pracując w branży i robiąc wiele rzeczy pocztą pantoflową rozchodzi się informacja, że jest ktoś taki, kto robi ciekawą muzykę i dobre rzeczy. Później dostajesz telefon z propozycją napisania muzyki. Tak właśnie było w przypadku „Pajęczarek”. Pamiętam, że ta propozycja bardzo mnie wtedy ucieszyła.

Tworzysz duże formy muzyczne rozpisane na składy wieloosobowe. Jak wygląda u ciebie proces twórczy?

Przy dużej formie zazwyczaj na początku dostaję tekst. Lubię mieć libretto, bo wtedy wiem o czym piszę muzykę, dla kogo piszę, mogę sobie ułożyć w głowie koncepcję. Pisząc prawie dwugodzinne dzieło, muszę wszystko idealnie rozplanować, nie ma miejsca na przypadki,

musi być dynamika, rozwój, wahania emocji i w końcu doprowadzenie do finału. Jeśli chodzi o wymyślanie melodii, to nigdy nie wiem, jak to się dzieje. Zawsze powtarzam, że jest to rodzaj olśnienia, które przychodzi do mnie nagle i przekłada się na konkretną melodię. Jak już ją mam, wtedy zaczynam żmudną pracę rozpisywania wszystkiego na chór i orkiestrę. Każdy instrument musi być odpowiednio rozpisany, bo każda nuta ma znaczenie. Po wielu miesiącach mam gotową partyturę i przychodzi czas prób: z solistami, potem z chórem i orkiestrą, a w końcu próby całościowe. Cały ten proces trwa rok.

Autorem tekstów do twojej muzyki jest w zdecydowanej większości Zbigniew Książek. Pół żartem, pół serio – stanowicie duet niczym Alicja Majewska – Włodzimierz Korcz. Jak poznałeś Książka i w jakich okolicznościach zaczęła się wasza współpraca?

Ze Zbyszkiem poznałem się przy okazji produkcji filmu „Quo Vadis”. Muzykę do filmu robił Jan A.P. Kaczmarek, ja pisałem piosenki, a odpowiedzialna za wydanie ścieżki dźwiękowej wytwórnia Sony zaproponowała żebym napisał utwór, który zaśpiewa grający Nerona Michał Bajor. Powiedziano mi, że jest taki fajny poeta z Krakowa, Zbigniew Książek. Dostałem od niego tekst piosenki „Co ma przeminąć, to przeminie”. Piosenka bardzo się wszystkim spodobała. I tak od słowa do słowa zaczęliśmy razem pracować. Kilka lat później, kiedy ówczesny prezydent Kielc Wojciech Lubawski, chciał stworzyć dzieło upamiętniające Sanktuarium na Świętym Krzyżu, zgłosił się do Zbyszka by napisał oratorium. Mowa oczywiście o „Świętokrzyskiej Golgocie”. Zbyszek, mając w pamięci miłą współpracę ze mną, stwierdził, że napiszemy to wspólnie. Ten projekt był dużym sukcesem, zobaczyliśmy, że jesteśmy kompatybilni muzycznie i tekstowo i od tamtej pory tworzymy razem. Na 10 września szykujemy zupełnie nową premierę, również dużą formę wokalno-instrumentalną, ale więcej szczegółów zdradzić, póki co nie mogę.

Masz muzycznie uzdolnione córki, czy zdarzyło się, że podrzuciły ci jakiś motyw muzyczny, który potem wykorzystałeś?

Są faktycznie bardzo uzdolnione artystycznie. Nie wiem, czy pójdą w moje ślady, bo nie chcę ich do niczego zmuszać. Starsza córka – Helena, pisze świetne teksty piosenek, młodsza – Alicja bardzo fajnie śpiewa. Obie uczą się grać na fortepianie i gitarze w mojej szkole Rubik Music School. Większość moich słuchaczy zna piosenkę „Dla Helenki”, którą nagrałem ze starszą córką w 2011 roku, piosenka „Dla Alicji” jest już gotowa, tylko czekamy, kiedy Alicja się ośmieli i ją ze mną nagra. Córki podsuwają mi pomysły tym, że po prostu są, bo zawsze podkreślam, że moje pomysły na utwory biorą się z życia.

Jeśli zapytałbym cię o najprzyjemniejsze wydarzenie z twojej dotychczasowej kariery muzycznej, to pierwszym skojarzeniem byłoby….

Narodziny moich córeczek, bo moja muzyka to moje życie. Ale pod względem stricte zawodowym najprzyjemniejszym takim momentem była wygrana w Sopocie w 2005 roku z piosenką „Niech mówią, że to nie jest miłość”. Sopot był punktem zwrotnym mojej kariery. Wtedy wyszedłem z roli muzyka stojącego gdzieś z tylu, stałem się frontmanem i mogłem zacząć realizować plany, o których zawsze marzyłem.

A wydarzenie najgorsze, takie którego nie chciałbyś powtórzyć?

Trudne pytanie. Nawet najgorsze wydarzenia później przekuwały się w sukcesy. Nie żałuję niczego. Były momenty trudne, nerwowe, np. kiedy w 2007 roku rozstawałem się ze swoim zespołem i gdy okazało się, że na koncertach w Olsztynie i Elblągu jestem sam z orkiestrą i chórem, bez solistów. Te wydarzenia pokazały mi, że nigdy nie należy się poddawać i trzeba zawsze walczyć do końca. Tu muszę powiedzieć, że 8 lutego na koncercie w Lublinie będę opowiadał sporo różnych historii, bo za każdą piosenką, którą publiczność usłyszy kryje się jakaś anegdota.

Zejdźmy ze świata muzyki, do świata rodzinnego. Jesteś ze swoją rodziną obecny w mediach społecznościowych. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że łatwo jest przekroczyć granicę w pokazywaniu wnętrza swojej rodziny, jej prywatności. Co jest dla ciebie granicą, takim Rubikonem (nomen-omen), którego nigdy przekroczyć nie wolno?

Nie ma w moim przypadku czegoś takiego jak Rubikon. Prywatność, którą pokazujemy to prywatność którą wiemy, że możemy pokazać. Współcześnie zmienił się model kontaktu ze słuchaczami – wszystko co chcę przekazać, przekazuję za pośrednictwem mediów społecznościowych: co lubię, czego nie lubię, co mnie śmieszy, a co smuci. Z tego też powodu ostatnio prawie w ogóle nie udzielam wywiadów – nie ma po prostu takiej potrzeby.

Kilka lat temu, podczas koncertu w Hali Globus, powiedziałeś, że za każdym razem, gdy występujesz w Lublinie twoja żona jest w ciąży. 8 lutego zagrasz ponownie w naszym mieście. Czy tradycji stanie się zadość (śmiech)?

Powiem tak: jeśli ktoś chce się czegoś ode mnie dowiedzieć, niech przyjdzie na koncert 8 lutego do Centrum Spotkania Kultur (śmiech).

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski