Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Producent "Ostatniej rodziny": Pewne sceny wstrząsają, inne są pełne ciepła i czarnego humoru

Gabriela Bogaczyk
Andrzej Seweryn zagrał w filmie Zdzisława Beksińskiego, kontrowersyjnego malarza i artystę
Andrzej Seweryn zagrał w filmie Zdzisława Beksińskiego, kontrowersyjnego malarza i artystę Hubert Komerski
Każdy z aktorów chciał stworzyć swoją interpretację Zosi, Tomka i Zdzisława - mówi Leszek Bodzak, producent „Ostatniej rodziny“.

Jak by pan określił gatunek „Ostatniej rodziny”?
Z czysto gatunkowego punktu widzenia jest to dramat, w jakimś sensie dramat biograficzny. Trzeba jednocześnie też powiedzieć, że w filmie jest też bardzo dużo zaskakującego czarnego humoru, wynikającego z charakteru samych postaci. Chociaż wydają się one tragiczne i mroczne, niosły w sobie jednocześnie bardzo dużo ciepła i humoru, którym rekompensowały sobie czasami sytuacje bardzo napięte. W filmie są pewne sceny, które bardzo mocno wstrząsają widzami, ale ja za każdym razem powtarzam, by pamiętać o tym, jak wiele poczucia humoru, wzajemnej miłości, wrażliwości i szczerości mieli w sobie Beksińscy. Niezależnie od tego, co się u nich w domu działo, jakie tragedie przeżywali, to potrafili o tym między sobą szczerze rozmawiać, co w dzisiejszych rodzinach zdarza się bardzo rzadko. Wprawdzie ich to nie uratowało, ale z drugiej strony to jest również opowieść o tym, że jeżeli ludzie sobie ufają, to mogą razem wiele przetrwać.

To historia o rodzinnych relacjach, ale chyba nie tylko.
Przede wszystkim film jest bardzo uniwersalny. Świetnie przyjmują go i rozumieją widzowie, którzy wcześniej o Beksińskich nie słyszeli. Film jest zrozumiały dla wszystkich, również dla widzów zagranicznych, gdyż jest to opowieść o niezwykle wrażliwych, utalentowanych ludziach, u których talent i idąca za tym dogłębna świadomość rzeczywistości powoduje bardzo duży ból. W przypadku artystycznych dusz bardzo często jest tak, że żyje im się trudniej, bo mocniej wszystko przeżywają przeżywają, co w konsekwencji może prowadzić do nieszczęścia.

Film jest inspirowany wydarzeniami z życia Beksińskich czy odtwarza wiernie prawdziwe historie?
„Ostatnia Rodzina’ oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, które zostały poddane interpretacji przez twórców. To jest bardzo ważne, dlatego, że nawet jeżeli film jest oparty na faktach, to twórca ma prawo do ich interpretacji. Nasz scenariusz powstawał głównie w oparciu o materiały archiwalne, które udostępnił nam jedyny spadkobierca ostatniego członka rodziny, Zdzisława Beksińskiego, czyli Muzeum Historyczne w Sanoku. Zapoznając się z faktami reżyser, scenarzysta i aktorzy dokonali ich artystycznej interpretacji. Mam świadomość tego, jak długo aktorzy pracowali nad materiałami archiwalnymi, które dostali i w pewnym momencie świadomie je odrzucili, aby nie doszło do czystej imitacji postaci, do zwykłego naśladownictwa. Każdy z aktorów chciał stworzyć swoją własną interpretację postaci Zosi, Tomka czy Zdzisława i poznać przyczyny tego, jak wyglądały ich relacje. I to jest bardzo istotne, bo to nie jest film dokumentalny, tylko fabularny.

Która scena z filmu jest dla pana najbardziej kluczowa?
Oczywiście rozmowa matki z synem w środku filmu. Ta scena trochę dzieli nam film na dwie części - część pełną humoru, bardziej „przyjemną” w odbiorze oraz część bardziej tragiczną. To jest długi mastershot, w trakcie którego tak naprawdę dokonuje się pewna wiwisekcja rodziny, tego, co się dzieje w jej wnętrzu. Moim zdaniem ta niezwykle emocjonalna scena jest kluczowa. Matka próbuje dotrzeć do syna, on się otwiera, mówi o swoich problemach. Ta rozmowa jest przeniesiona z prawdziwego dwugodzinnego nagrania audio i według mnie jest ważnym kluczem interpretacyjnym w odbiorze filmu. Pod względem realizacyjnym był pełen trudnych scen. Mowa chociażby o scenie katastrofy samolotu, którym leciał Tomek Beksiński. Jest ona dla naspowodem do dumy, gdyż budzi wiele pytań ze strony polskichi zagranicznych widzów, m.in., jak udało nam się ją zrobić w jednym ujęciu.

Nie było obaw przed powierzeniem reżyserii Jankowi P. Matuszyńskiemu, dla którego to jest pełnometrażowy debiut fabularny?
Nie miałem tych obaw po zobaczeniu „Deep Love”. Obejrzałem ten dokument na Krakowskim Festiwalu Filmowym i w mojej głowie nazwałem go fabularyzowanym thrillerem dokumentalnym. Stwierdziłem, że mam tu do czynienia z niezwykłym talentem i świetnie byłoby z nim współpracować. Niesamowite było to, że następnego dnia rano zadzwoniła do mnie reprezentująca go Iwona Ziułkowska-Okapiec z pytaniem, czy spotkam się z Jankiem w sprawie jego debiutu fabularnego. Przy tak niezwykłym zbiegu okoliczności wszelkie wątpliwości czasem schodzą na dalszy plan. Zatem wbrew pozorom nie było to z mojej strony tak wielkie ryzyko, na jakie wygląda, zwłaszcza, że po „Deep Love” byłem już przekonany, że Janek ma talent, świetny warsztat, wizję, wie czego chce i będzie umiał sobie z Beksińskimi poradzić. Castingi i zdjęcia próbne to potwierdziły i pokazały, że świetnie pracuje z aktorami i potrafi przekazać im konkretne uwagi, wyegzekwować to, na czym mu zależy.

Czy w filmie występują jakieś prawdziwe przedmioty należące do Beksińskich?
Część rekwizytów, które pozostały po Tomku Beksińskim, mieliśmy rzeczywiście prawdziwych. Tomasz Szwan z Sanoka, który się nimi opiekuje, udostępnił nam je na potrzeby filmu. Wykorzystaliśmy np. oryginalną kurtkę, którą nosił Dawid Ogrodnik, torbę z lat 90-tych, ponad 200 kaset VHS z archiwum, trzy telewizory, magnetowid, magnetofon, gramofon, kamerę VHS, kilka lamp wiszących czy maszynę do pisania Łucznik. Oba mieszkania Beksińskich zostały wybudowane na hali zdjęciowej, prawie w skali 1:1, bo w rzeczywistości trochę je powiększyliśmy na potrzeby pracy kamery. Wnętrza i widoki za oknem zostały odtworzone ze zdjęć i filmów za pomocą technologii przedniej projekcji i tzw. matte paintów. Na przestrzeni lat mieszkania ulegały zmianom aranżacji, dlatego sceny na hali musieliśmy kręcić w miarę chronologicznie, bo często nie można było wrócić do wcześniejszych dekoracji.

Z wyborem ścieżki dźwiękowej był kłopot?
Zgadza się, był problem z wybraniem utworów na ścieżkę dźwiękową, dlatego, że każdy mógłby wybrać swoją listę utworów z którą utożsamia np. Tomka Beksińskiego. Również postać Zdzisława była powiązana z wyborem określonej muzyki do filmu. Część utworów była już na samym początku wpisana w scenariuszu przez autora, Robera Bolesto. Chodziło o to, by wynikały one ze scen i były dopasowane do ich klimatu. Później, na etapie realizacji i montażu, kolejne utwory do filmu wybrał sam reżyser, Jan P. Matuszyński. Co ważne, nie chcieliśmy zrobić jakiegoś „the best of”. Muzyka pojawia się wtedy, gdy bohaterowie jej słuchają, np. odtwarzając w domu czy w studiu radiowym. Nie jest to muzyka ilustracyjna, tak jak zazwyczaj w filmach, poza jednym uzasadnionym wyjątkiem.

Budżet „Ostatniej rodziny” był dużo większy niż poprzednie filmy, przy których Pan pracował.
Tak, wynosił prawie 6 mln złotych. To jest już solidny budżet produkcji jak na polskie warunki. Pozyskiwanie środków finansowych nie było bardzo trudne, aczkolwiek rozmowy z poszczególnymi podmiotami miały różny charakter. Rzeczywiście, część instytucji trochę obawiała się tego projektu, twierdząc, że kryje się za nim pewien mrok i kontrowersje. Na szczęście, zawsze ktoś był na „tak”. Scenariusz budził powszechne uznanie, ale sam temat niektórych fascynował, a niektórych zrażał. Ci pierwsi byli w przewadze i film powstał.

Kim dla Pana była rodzina Beksińskich przed powstaniem filmu?
Powiem szczerze, że przed rozpoczęciem prac nad filmem miałem wiedzę tylko encyklopedyczną. Załapałem się jeszcze na parę audycji Tomka i oglądałem filmy z jego tłumaczeniem w telewizji, ale nie miałem żadnego pojęcia na temat jego relacji rodzinnych. Dopiero scenariusz Roberta Bolesto, książka Magdaleny Grzebałkowskiej oraz długie rozmowy z dyrektorem Banachem z muzeum w Sanoku złożyły się na określony obraz.

Jakie są kolejne plany wytwórni?
W najbliższych planach mamy ekranizację powieści Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”w reżyserii Borysa Lankosza. Będziemy też produkować komedię obyczajową pt. „Exterminator” wg sztuki teatralnej Przemka Jurka, granej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Reżyserem będzie Michał Rogalski. rozwijamy też kolejny projekt reżysera „Disco polo”, Maćka Bochniaka pt. „Magnezja” oraz nowy film Rafaela Lewandowskiego. Na pewno będziemy kontynuować współpracę przy następnych filmach Jana P. Matuszyńskiego i Jacka Lusińskiego („Carte Blanche”). Nie wykluczam, że jeden z nich będzie kręcony w Lublinie, ale na razie nie mogę zdradzać szczegółów. Jest jednak duża szansa, że wrócę do Lublina z pewną propozycją.

Wierzę, że władze miasta i Lubelski Fundusz Filmowy będą otwarte na współpracę, która układała się świetnie przy „Carte blanche”. Po tym, co wydarzyło się w Gdyni i na świecie z „Ostatnią Rodziną”, mam nadzieję, że mój Lublin przyjmie mnie z otwartymi ramionami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski