18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Gliniane garnki na głowie urzędowskiego kawalera (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Archiwum Małgorzaty Ciosmak
Małgorzata Ciosmak opowiada o obfitości świątecznych smakołyków. Najważniejszą jednak rzeczą w jej domu są wspomnienia i rozmowy przy wielkanocnym stole.

Pani Małgorzato, na początek proszę o garść świątecznych smaków.
Stół Wielkiej Niedzieli prezentował się w naszej rodzinie zawsze obficie, to znaczy było na nim nieco więcej niż mogliśmy zjeść. Uroczyste śniadanie zaczynał biały barszcz na naturalnym zakwasie z chleba żytniego lub takiej mąki z rozmaitymi dodatkami, jak czosnek i przyprawy. Po złożeniu życzeń i modlitwie należało zasiąść do barszczu. Potem przychodziła kolej na krokiety. Na to wszyscy czekali od świąt do świąt. W naleśnikowym cieście zawinięty był farsz z grzybów, kapusty słodkiej, selera, cebuli, marchewki i naturalnych przypraw, wśród których nie mogło zabraknąć owoców jałowca. Wszystko było zapieczone i podawane na gorąco. Tata przyrządzał to po mistrzowsku. Robi to zresztą nadal i tylko on wie jak. Jeśli w żołądkach pozostawało jeszcze miejsce, zajadaliśmy się wędliną, sałatkami, marynatami, pachnącym chlebem. Bywały też rozmaite potrawy z ryb. Potem, po chwilowym odpoczynku były ciasta: makowiec, sernik, ciasteczka kruche wyciskane maszynką, mazurki z polewą czekoladową i dekoracją z migdałowych bazi, zawijańce drożdżowe z makiem i powidłami śliwkowymi, placki z kaszą gryczaną i serem białym, aż w końcu udekorowana wielkanocna babka z lukrem. Nie można tu pominąć chyba najsmaczniejszej rzeczy. To rozmowy przy stole. Nie było im końca. Tata nadal opowiada o ciekawych zdarzeniach i dziejach rodziny.

Rozpocznijmy zatem historię rodzinną.
Zacznę od tego, że najstarsze dokumenty dotyczące rodziny pochodzą z okresu panowania w Polsce Bolesława Śmiałego, a więc jedenastego wieku. Wtedy to z Inflant przywędrowała do Polski rodzina Skórskich. Byli to trzej bracia, którzy osiedlili się na Lubelszczyźnie w okolicach dzisiejszego Tomaszowa Lubelskiego. Jeden z nich miał na imię Tomasz. Prawdopodobnie on założył Tomaszowice pod Lublinem, ale to tylko rodzinne przekazy i trudno powiedzieć, czy istnieją jakieś dokumenty potwierdzające ten fakt. Jednak pewne jest, że to było miejsce osiedlenia się Skórskich. Kolejne miejsce, gdzie osiedliła się rodzina i które zostało historycznie potwierdzone, to okolice Klimontowa. Skórscy z Inflant przyjechali z własnym herbem, jednak na obszarze Polski nie mogli go używać.

Usystematyzujmy temat. Skórscy to...
Przodkowie od strony mamy mojego taty, czyli mojej babci Zofii.

O co chodzi z tym herbem?
Skórscy należeli do zamożnych rodzin, bo nie każdego było stać aby, tak jak oni, zakładać jednostki osadnicze i struktury typu wsie czy kolonie. Mieli własny herb, choć to nie jest potwierdzone. Przypuszcza się, że był to herb runiczny, czyli bardzo pierwotny. Być może miał on podłoże okultystyczne czy magiczne. Z tego względu nie mogli go tutaj używać. Ale zdobyli inny herb na drodze tak zwanej adopcji.

Adopcji?
Polegało to na tym, że jakaś można rodzina w Polsce adoptowała drugą do herbu. Czyli po prostu udzieliła swojego herbu tej rodzinie. Był to Jastrzębiec, jeden z najstarszych polskich herbów. Jak mówią dokumenty, Skórscy, jak i rodzina, która udzieliła im herbu, mieli pewne zasługi materialne i intelektualne. Dzięki temu rodzina już w osiemnastym wieku otrzymała własny herb o nazwie Skórski. To właśnie najdalej sięgające informacje o rodzinie.

Czyli teraz przejdziemy do bliższej historii?
Raczej do historii rodziny od strony dziadka Mieczysława Ciosmaka, ojca mojego taty. Gniazdo rodzinne Ciosmaków to tereny wokół Biłgoraja. Samo nazwisko pochodzi od słowa ciosna. Jest to dawny znak bartniczy. Kiedy jeszcze w puszczach były barcie, każdy z bartników zaznaczał te, które należały do niego. Nie posiadali oni umiejętności pisania, więc ciosali na pniach drzew pewne znaki. Właśnie ten bartniczy znak na drzewie to ciosna. Przez modyfikację tej nazwy jesteśmy Ciosmakami. Można zatem przypuszczać, że przodkowie byli bartnikami.

Tereny wokół Biłgoraja, ale Pani pochodzi z Urzędowa.
No właśnie. Przypuszczamy, że z okolic Biłgoraja, może z miejscowości Ciosmy wywędrował na zasadzie poboru do wojska cesarskiego mój pradziadek Aleksander, bo był to zabór austriacki. Służba trwała 22 lata. Kiedy wracał, trafił do zupełnie innej rzeczywistości. Nie mógł wrócić w rodzinne okolice i osiedlił się na Lubelszczyźnie w okolicach Kraśnika. Pracował, założył rodzinę i z czasem przeniósł się bliżej Urzędowa. Tam około 1890 roku urodził się mój dziadek. Miał na imię Mieczysław. Był bardzo ciekawą postacią. Miał wyjątkowe zdolności techniczne i organizacyjne. Jako młody chłopak wstąpił do wojska i tam doczekał się stopnia rotmistrza, dzisiejszy kapitan. Świetnie znał języki. Władał niemieckim, francuskim i rosyjskim. Dzięki temu w wojsku mógł pełnić specyficzne role, między innymi pozyskiwanie informacji niejawnych.

Był szpiegiem?
Może nie szpiegiem, ale zaraz do tego dojdziemy. Był ułanem w 12. Pułku Ułanów. Jego bezpośrednim przełożonym był Michał Tokarzewski Karaszewicz. W Zamościu była placówka wojskowa, gdzie szkoliło się młodych ułanów. Dziadek był w takim oddziale i szkolił żołnierzy. Nazywali się z języka rosyjskiego pietuchy, czyli koguty i byli przeznaczeni do specjalnych, bardzo dynamicznych działań.

Ówcześni komandosi?
Można tak powiedzieć. Na pewno była to jednostka złożona ze specjalnie dobranych ludzi. Dziadek za zasługi wojenne został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari czwartej klasy. Krzyż łącznie z innymi dokumentami rodzinnymi został ukryty, bo nasza rodzina, z pewnych względów, była represjonowana przez władze komunistyczne. W tej chwili nie możemy odzyskać tych pamiątek, gdyż teren, gdzie zostały zakopane jest dziś własnością prywatną. Ale to dopiero początek historii Mieczysława. Pod koniec pierwszej wojny światowej został wzięty do niewoli i wywieziony do Władywostoku. Wypuścili ich z wagonów kolejowych, dali siekiery i tyle. Więźniowie musieli sobie radzić sami. Oczywiście w dziadku siedziała niespokojna i przede wszystkim polska dusza. Po kilku miesiącach postanowił wrócić do kraju. Zaplanował wszystko dokładnie. Na moment ucieczki wybrał zimę, bo tereny, przez które przyszło mu iść, były bagniste i podczas lata nie miałby szans. Jako ułan świetnie władał bronią. Gdzieś na jakimś posterunku udało mu się ukraść karabin i amunicję. Zabił niedźwiedzia, zdarł z niego skórę i w takim odzieniu wędrował. Czasami udawało mu się podczepić pod wagon kolejowy. Wreszcie po dziewięciu miesiącach dodarł do domu. Przeszedł około dziesięciu tysięcy kilometrów.

Twardy facet.
Tak. Ale o całym życiu dziadka dowiedzieliśmy się długo po jego śmierci. Dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy zaczęły się ukazywać historyczne publikacje, przeczytaliśmy, że był zastępcą szefa wywiadu i kontrwywiadu AK w okręgu tarnobrzeskim. Proszę sobie wyobrazić, że przez całe życie nie zdradził nam tego faktu. Kto dziś tak dotrzymuje tajemnic? Nawet mój tata się nie domyślał, choć służył podczas drugiej wojny w oddziale partyzanckim na terenie Sandomierszczyzny w oddziale Jędrusie, którym dowodził Stanisław Jasiński.

Tak przechodzimy do historii Pani rodziców.
Z moim tatą Edwardem też związane są ciekawe, a czasem zabawne sytuacje. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim. Najpierw zdawał na Akademię Morską w Gdyni. Niestety, nie został przyjęty. Poza tym dziadek nie chciał, żeby syn był marynarzem. Pojechał więc do niego i zabrał go do Sobowa koło Tarnobrzega, gdzie mieszkali i mieli młyn.

Tarnobrzeg? Młyn? Mówimy o dziadku komandosie?
Tak. Dziadek Ciosmak miał dwa młyny. Był świetnym budowniczym samoukiem. Sam opracował całą technologię budowy zapór wodnych. Wybudował zaporę wodną na rzece Trześniówce. Do niej zamontował turbinę i jako pierwszy miał na wsi prąd i radio. Przyjeżdżali do niego specjaliści od budów hydrotechnicznych z politechniki lwowskiej oraz warszawskiej i mówili, że to niemożliwe, aby dziadek to sam zbudował. Potem przyszła jakaś komisja i zdecydowała, że trzeba przesunąć rzekę gdzieś indziej. Cała praca dziadka została zaprzepaszczona. Wszystko zostało zasypane i teraz tam są wały przeciwpowodziowe.

Edward wrócił do domu i...
Został na podstawie egzaminów z Gdyni przyjęty na Wydział Humanistyczny UJ. Był bardzo zdolny i już podczas studiów został zatrudniony jako asystent w katedrze badań nad początkami państwa polskiego. Tam brał udział w wielu pracach archeologicznych. Dziś jedno z ich odkryć można uznać za sensacyjne. Na początku lat pięćdziesiątych wykonywano w prezbiterium Katedry Wawelskiej prace remontowe i odkryto jakąś płytę nagrobną. Tata wspólnie z kolegami, pod kierunkiem profesora Andrzeja Żaki dostali zlecenie opracowania znaleziska. Było to ciało kilkuletniego chłopczyka w szatach małego królewicza. Po badaniach antropologicznych okazało się, że był to starszy brat Aleksandra Jagiellończyka. Niestety, przy badaniach uczestniczył pracownik urzędu bezpieczeństwa i wszystko zostało wyciszone. Dokumenty gdzieś przepadły. Kilka lat temu byłam na Wawelu i przekazałam te informacje. Zrobiono wstępne badania. Odnaleziono kryptę, która jednak prawdopodobnie jest już pusta. Czyli szczątki nie wróciły do miejsca pochówku.

Tata pracował później jako archeolog?
Proszę sobie wyobrazić, że pracował w Nowej Hucie. W ten sposób uciekł od nakazu pracy, który obowiązywał w tamtych czasach. W pewnym momencie przyjechał odwiedzić rodzinę w Urzędowie i poznał moją mamę.

No i się zaczęło!
Zaczęło, bo kiedy ją zobaczył, stwierdził, że żadna inna dziewczyna już nie liczy się w jego życiu tylko Zosia Pomykalska. A historia była taka. Kuzyni taty powiedzieli mu, że mają dla niego pannę. On miał obserwować przez szparę w drzwiach, kiedy Zosia przyjdzie. Jeśli mu się spodoba, to miał wyjść, jeśli nie, miał zostać w ukryciu. Oczywiście natychmiast wyszedł, bo mama zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Poznali się w styczniu 1958 roku. Dwa tygodnie później były oświadczyny, w kwietniu był ślub w Lublinie, a za rok urodziła się Małgosia, czyli ja. Z tym ślubem to ciekawa sprawa, bo przed nim rodzice byli dziesięć razy w kinie na filmie "Bosonoga contessa".

Tacy romantyczni byli?
Chodziło o suknię z tego filmu. Chodzili i szkicowali suknię, bo mamie tak się ona spodobała. Potem pani o nazwisku Zając, która miała pracownię przy ulicy Środkowej, uszyła na tej podstawie suknię ślubną. A oświadczyny, to też zabawna historia. Kiedy tata przyjechał do Urzędowa się oświadczać, pod domem mojej mamy przechadzało się dwóch kandydatów. Jeden na drugiego patrzył wilkiem, ale żaden nie odważył się podejść. Tata był tym trzecim, który wszedł i wygrał.

To w Urzędowie tak kawalerowie chodzili pod domami i zdecydować się nie mogli?
O! Urzędów miał pod tym względem swoją specyfikę. Opowiem na przykładzie zabiegów o rękę mojej babci Eugenii Pomykalskiej z domu Gozdalskiej. Urzędów miał kilka przedmieść. Na przedmieściu Bęczyn, gdzie mieszkała babcia, było wielu garncarzy. Przyjęło się, że chłopcy rywalizujący o rękę panny używali tych garnków, aby pogonić konkurentów. Czyli obrzucali tego, który im wchodził w szkodę glinianymi garnkami, a potrafili nawet wytarzać w błocie i pogonić precz. O rękę babci zabiegał wtedy między innymi lekarz ze szpitala Bożego Jana w Lublinie. Miał na nazwisko Kępiński. On też został w ten sposób potraktowany przez konkurentów. Mimo to wracał kilka razy. Ale wśród chłopców był Piotr Pomykalski, syn organisty i kościelnego w Urzędowie. Był bardzo postawny, przystojny. W tamtym czasie był żołnierzem 8. pułku w Lublinie. Otóż pewnego razu, kiedy przybył na przepustkę do domu, postanowił pójść z oświadczynami do mojej babci. Zobaczył jednak innych kandydatów i smutny stamtąd odchodził. Babci zrobiło się go żal i krzyknęła: - Piotrek wróć! I Piotrek wrócił. Po roku wzięli ślub i w 1922 urodziła im się pierwsza córka, a w 1932 roku druga. Ta młodsza to właśnie moja mama.

Babcia Eugenia miała wielu kandydatów. Musiała być dobrą partią.
Była jedną z najbogatszych panien w okolicy. Aby to przybliżyć, opowiem panu historię Gozdalskich. Pierwsze wzmianki o rodzinie Gozdalskich w Urzędowie pojawiły się w 1646 roku. Popularnie byli nazywani Gozdalami. Kiedy tu przybyli bardzo szybko zasymilowali się z miejscową ludnością. Poza tym było to jedno z najbogatszych miast na Lubelszczyźnie. Urzędowianie mieli dobre warunki do bogacenia się i dzięki temu ród Gozdalskich dorobił się 30 włók pola, czyli około 900 mórg polskich. Praktycznie jedna trzecia Urzędowa była własnością tego rodu. Druga taka rodzina to Chudziccy, a trzecia Chęcińscy.

No to Piotr dobrze wybrał.
Mój dziadek Piotr, oprócz tego, że był przystojny, miał cechy przywódcze. W pewnym momencie założył w Urzędowie coś na kształt bojówki, która później przekształciła się w urzędowski oddział Polskiej Organizacji Wojskowej, a dziadek był komendantem i miał pseudonim Konewka. Ten oddział trafił później do Legionów.

Na koniec jeszcze kilka słów o świętach.
Święta zawsze pamiętam jako rodzinne. Ja mieszkałam z babcią Gienią w Urzędowie, a rodzice przyjeżdżali z Lublina, gdzie pracowali. Tempo przygotowań było szybkie. Tata z babcią Gienią gotował. Mama pomagała w pieczeniu, a do mnie należało ustrojenie koszyczka i oczywiście skrobanie pokolorowanych jajek w rozmaite wzory. Święta zawsze były słoneczne i dosyć ciepłe. Już w połowie marca nie było śniegu, kwitły pierwsze kwiaty, a wokół panował niesamowity jazgot śpiewających równocześnie całych chmar ptaków. Dzień Wielkiej Niedzieli tradycyjnie należy do najbliższej rodziny. Kiedy mój brat Grzegorz założył rodzinę, z żoną i córką w Wielką Niedzielę przychodzi do nas. Dopiero drugiego dnia, w dyngusa, gdy już wy-schniemy po porannej, bardzo mokrej tradycji, odwiedzamy bliższych i dalszych krewnych. Tam też skupiamy się wokół stołu. Obowiązkowo zanosimy też gościniec, czyli coś ze swojego wypieku lub wędliny przez nas zrobione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski