18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Kościuszko porozmawiał ze Stalinem i powołali mnie do armii

Marcin Jaszak
Archiwum Władysława Przeniosło
Kiedy miał szesnaście lat trafił z rodziną na Syberię. Jako dziewiętnastolatek został szefem kompanii. Władysław Przeniosło opowiada o żołnierskim szlaku, rzezi pod Lenino i wspaniałej kobiecie.

Najstarszy artylerzysta w garnizonie Lublin. Rocznik 1924.
Dobrze, że pan przyszedł, to zobaczy, jak wygląda prawdziwy Sybirak. Jak pan widzi nie za tęgo! Jak się ma te lata i jak się tyle przeszło, tyle niedoli, tyle tragedii, to tylko jedno pozostało - dziękować Bogu.

Dziewięćdziesiąt lat! Niejeden pozazdrościłby Panu tego wieku i takiej formy.
Wie pan, jest taka historia. Ksiądz chodził po kolędzie i rozmawiał ze starszym człowiekiem. Wypytywał go o wszystko. Ten odpowiedział, że przy każdej modlitwie mówi: - Dzięki Ci Boże za to, za tamto, ale... proszę o jeszcze. Ksiądz mu odpowiedział: - Jak Bóg chce dawać, to trzeba brać.

Brać i dziękować.
Przyznam się szczerze, że kiedy myślę o tym, gdzie byłem i co przeżyłem, to nadal się dziwię, że wróciłem, założyłem rodzinę i nadal żyje mi się dobrze. Jestem kresowianinem, choć rodzina jest mieszana, pół kresowa, pół małopolska. Mama Apolonia pochodziła z miejscowości Chrostków Polski koło Halicza. Między rzekami Gniła Lipa i Dniestrem. Tam mieszkali sami Polacy i w większości pracownicy kolei państwowych, a zaraz obok była duża, węzłowa stacja Halicz. Dziadek Apolinary był pracownikiem kolei w miejscowości, gdzie ja się urodziłem. Natomiast tata Franciszek pochodził z Małopolski. Województwo krakowskie, gmina Słomniki, wieś Proszowice.

Jak Franciszek zawędrował pod Halicz?
Jego szwagier był legionistą i marszałek Piłsudski przydzielił mu majątek w miejscowości Szeroka Kornelin koło Bursztyna. Szwagier taty nazywał się Miszczyk i całą swoją rodzinę ściągnął do tego majątku. Wiodło im się dobrze, bo dziadek Ignacy Przeniosło był kołodziejem, a tata Franciszek miał warsztat ślusarsko-mechaniczny. Jakoś tak doszło tam do zapoznania się Franciszka z moją mamą Karoliną i w lutym 1924 stworzyli Władysława Przeniosło.

Chyba nie tylko Władysława stworzyli?
Oczywiście! Jeszcze trzech! Był Tadeusz, Edward i najmłodszy Zygmunt. Ja byłem średni. Najstarszy Tadeusz zginął na Syberii, ale o tym później. Zygmunt i Edward też już nie żyją.

Ignacy kołodziej i Franciszek ślusarz, w okolicy musieli być znani i szanowani.
Mieli dobre zawody. Tata miał jeszcze dwie młocarnie i jeździł z nimi po całej okolicy. Młocarnia jeździła od chłopa do chłopa, a tata brał za wypożyczenie po pięć złotych za godzinę. Na tamte czasy to były duże pieniądze. Ja wtedy chodziłem do czteroklasowej szkoły w Kornelinie. Po skończeniu zostałem zapisany do siedmioklasowej w Bursztynie. To było jakieś dwa kilometry od nas i tak codziennie "pieszkom", ale czasem podwoził nas Żyd. Taki ówczesny taksówkarz z dorożką. Było ich czterech w Bursztynie. Obok naszego domu, w odległości jakichś dwustu metrów, była stacja kolejowa Bursztyn Demianów. Jak dorożkarze nie mieli pasażerów, to czasem nas po drodze wozili do szkoły. Trzeba przyznać, że byli to uczciwi i pożądani Żydzi, czasem przywozili nam kajzerki. W tym był oczywiście interes, choć robili to bardzo kulturalnie i umiejętnie. Żyd pytał: - Syneczku, a ty jadłeś dzisiaj? No to masz bułeczkę. Później, kiedy spotykał matkę, albo ojca, mówił: - Panie Franciszku, a synek to bułeczkę zjadł...
Brawo!
Byli tam też w większości Ukraińcy. Powiem szczerze, że handel ukraiński ani polski nie istniał. Jedyny sklep w Bursztynie miał Ukrainiec Mikołajko. Sprzedawał wieprzowinę, a reszta sklepów była żydowska. Co ciekawe, wszyscy się lubiliśmy, niech mi pan wierzy, nikt na nikogo nie warczał, tak jak dziś. Choć trzeba przyznać, dopiero dziś to widzę, że Piłsudski robił bardzo mądrą politykę. Zależało mu, żeby na tamtych terenach własność ziemska była w rękach Polaków. Ukraińcy byli fornalami i parobkami. Krzywdy jednak nie mieli. Dostawali rocznie dwanaście metrów zboża od dziedzica. Mogli trzymać krowę na koszt dziedzica i uprawiać kawałek ziemi, którą dostawali. Na pewno mieli lepiej niż w kołchozach czy w naszych, późniejszych PGR-ach.

Żyło się spokojnie i dostatnio.
Do czasu. Kiedy rozpoczęła się wojna, tam nadal był spokój. Około dwudziestego września sowiecka kawaleria przeszła przez nasze tereny. Powiem szczerze, to była niezła hołota! Jacy oni byli biedni, oberwani i brudni! Ojciec nawet nie wyszedł z domu, żeby na nich popatrzeć, a Ukraińcy i Żydzi skakali wtedy z radości. Do czasu wkroczenia Sowietów nikt nie myślał o wojnie. Czasem tylko jakiś niemiecki samolot przeleciał, a pociągi z ewakuującym się polskim wojskiem cały czas jechały w stronę Rumunii. Szosą to samo, samochód za samochodem. Jednak w domu niewiele się mówiło o wojnie, ale w końcu przyszedł ten tragiczny czas z dziewiątego na dziesiątego lutego 1940 roku. Wcześniej na stacji zatrzymało się jedenaście wagonów. Wysiadło z nich całe mrowie Rosjan i poszli w stronę Bursztynu. Wróciłem do domu i opowiedziałem wszystko ojcu. Pamiętam jak dzisiaj, był u niego sąsiad Czubak, który przychodził poczytać gazetę. Powiedział do ojca: - Franek, to chyba nasze ostatnie spotkanie. Tak się stało.

Wojna przyszła w okolice Bursztynu?
Po części. W nocy ktoś wali do drzwi. Tata otworzył, a tam trzech ludzi, w tym jeden mundurowy. Kazał sobie zapalić lampę, wyjął listę, wyczytał wszystkich i powiedział bardzo kulturalnie i spokojnie: - Proszę się ciepło ubrać, zabrać żywność i większe garnki, bo wszyscy będziecie ewakuowani. Tu będzie przechodziła linia frontu i dla waszego bezpieczeństwa przesiedlamy was w lepsze miejsce. Mama lamentowała i płakała, ale ruski stwierdził, że to nic nie pomoże. No i dowiedzieliśmy się po co te jedenaście wagonów przyjechało. Wpakowali nas do pociągu, po czterdzieści osób w wagonie, zamknęli i zabezpieczyli drzwi śrubami. Trzeba przyznać, że byli doskonale przygotowani. Zaopatrzyli nas w drewno do kominków i jedzenie, a na każdej stacji uzupełniali zapasy.

Gdzie znaleźli dla Was to "lepsze" miejsce?
Ruszyliśmy w kierunku Lwowa. Później trasą do Szepietówki, gdzie przesiedlono nas na sowieckie wagony i stamtąd dalej na wschód. Największy szok przeżyliśmy, kiedy nagle w piękny zimowy dzień, zrobiła się noc. Wjechaliśmy w długie tunele gór Uralu. Później zauważyłem stację Czelabińsk, Kazań, Swierdłowsk, Kamyszłow i ostatnia stacja Oszczepkowo. Nieduża, węzłowa stacja na trasie Moskwa-Pekin, gdzie z bocznicy pojechaliśmy do miejscowości Krutojarski Lieso Punkt. Jechaliśmy tak pięć tygodni do osiemnastego marca. Po wyjściu z pociągu uderzył w nas siarczysty mróz. Wokół Rosjanie w wielkich, ciepłych czapach, kożuchach i filcowych butach. Rozlokowali nas w drewnianej szkole. Zaraz po tym przyszedł naczelnik Czekurow, spisał wszystko, dostaliśmy narzędzia i skierowali nas do wyrębu lasu. Mróz jak choroba, a my w bucikach i kurteczkach. Na drugi dzień przydział po 80 deko chleba, ale tylko dla tych, co pracowali.

Jak Pan to przeżył?
W pewnym momencie z tego wszystkiego zachorowałem. Na całym ciele miałem krosty wielkości wiśni. Leżałem bez żadnych leków i zrywałem te krosty. Jakoś się z tego wygrzebałem, choć do tej pory nie wiem co to było.

Wspominał Pan o zabitym bracie Tadeuszu.
Dostał kulkę podczas pracy. Nie wiadomo dlaczego. Ale wysłali nawet jego ciało na sekcję zwłok. Ojciec wziął trumnę na drezynę i pojechał około 130 kilometrów do Kamyszłowa. Tam go pochowali. Próbowałem po wojnie, ale nie udało się odnaleźć jego grobu.

Panu w końcu udało się stamtąd wydostać.
W 1943 roku wezwali nas do sztabu wojskowego. Sowiecki major powiedział, że pójdziemy do wojska, bo marszałek Kościuszko jest w Moskwie i rozmawia ze Stalinem o tworzeniu polskiej armii. Jaki marszałek Kościuszko?! - pytamy. A ten na to, że jesteśmy durnie i nie znamy historii. Okazało się, że tworzona jest I Polska Dywizja Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki. W ten sposób Kościuszko dogadał się ze Stalinem.

Zaczyna się Pana szlak żołnierski.
Dowieźli nas do Swierdłowska, a Sowieci cały czas nas pilnowali. Tam przyszedł cały transport Polaków. Wykąpali nas, dali jeść. Do tej pory pamiętam i się tego nie wstydzę, w życiu nic lepszego nie jadłem. Cudowny makaron wymieszany z amerykańską tuszonką. Później znów podróż. Dowieźli nas do stacji za Riazaniem i znów sami Sowieci. Po raz kolejny spisali i skierowali nas do Sielc nad Oką do pierwszego pułku, ale tam też sami Sowieci, ani jednego Polaka w dowództwie. Jak tu być mądrym. Dowódca pułku ruski, podpułkownik Kozina, dowódca batalionu Dziewanowski, też Rosjanin. Na szczęście miałem siedem klas i skierowali mnie na szkołę podoficerską. W ten sposób zostałem kapralem. W lipcu 1943 roku dali nam polskie mundury i te wrony, czyli orły bez korony. Kiedy składaliśmy przysięgę, Berling przed całą dywizją odczytał treść przysięgi na wierność Armii Czerwonej. Później przydzieli mnie na szefa czwartej kompanii drugiego batalionu pieszego pułku. Jaki tam ze mnie, dziewiętnastolatka, był szef, a kompania dwustu dwudziestu ludzi. Pierwszego września ten dziewiętnastolatek wyjeżdża z Sielc na front. Trafiamy do miejscowości Wiaźma, dostajemy ostrą amunicję i apteczki i dalej w drogę, czterysta kilometrów za ruską armią, aż do Lenino. Co ciekawe, Rosjanie urządzają pod Smoleńskiem próbę dywizji. Realne natarcie z ostrą amunicją. W tej idiotycznej próbie ginie jedenastu żołnierzy pierwszego batalionu pierwszego pułku. Tak doszliśmy pod Lenino. Dwunastego października rozpoczyna się szturm, ale dla mnie to zwykła rzeź. Dowódca pieszego batalionu Lachowicz rozpoczął zwiad. Ten batalion Niemcy znieśli z powierzchni ziemi. Został drugi i trzeci batalion. Jak wszystko gruchnęło, to po całej akcji z mojej kompanii zostało jakichś dwudziestu ludzi. Proszę zobaczyć ile w tym fałszu. Pod Lenino jest napisane, że zginęło 500 osób, a ponad trzy tysiące było rannych. Przecież nie wszyscy ranni przeżyli. Ile w tym fałszu!
Co czuł taki młody człowiek po tej bitwie?
A czy pan myśli, że ja zdawałem sobie wtedy tego wszystkiego sprawę?! Kiedy stamtąd wyszliśmy, część kadry (około 500 ludzi) skierowano pod Smoleńsk, gdzie szkolono nas na instruktorów do szkolenia kolejnych polskich dywizji. Po pierwszym stycznia 1944 roku w pociąg i do Moskwy. Skierowali część z nas, w tym mnie, do tworzenia trzeciej dywizji. W końcu przybyliśmy znów do Sielc. Tam wita nas pułkownik Galicki, oczywiście Rosjanin. Pada rozkaz: - Artylerzyści wystąp! Ja, jako że poznałem już smak piechoty, to wystąpiłem i zgłosiłem się jako artylerzysta.

Dobry wojak Szwejk.
Wyznaczyli mnie na szefa dywizjonu. Nas Polaków garstka, ale nagle przyprowadzili ogromną kolumnę Niemców. Okazało się, że to tak zwani autochtoni - Ślązacy, którzy byli wcieleni do niemieckiej armii i dostali się do sowieckiej niewoli. Na prośbę polskich działaczy Rosjanie skierowali ich do polskiej armii. Jacy to byli wspaniali żołnierze! Nauczyli się techniki wojskowej od Niemców.

Z tego co Pan opowiada, zaraz znów Was gdzieś wyślą, albo przyjedzie jakaś kolumna wojska.
Tak było. Nagle jednego dnia przyjeżdża cały rosyjski pułk z samochodami i sprzętem. Przywieźli wszystko, żeby uzupełnić nasz dywizjon, a rosyjskich oficerów przemundurowali w polskie mundury. Byłem w 3. pułku artylerii lekkiej i z nim przeszedłem cały szlak bojowy. W lipcu 1944 sowiecka piechota parła na Lublin, a my wspieraliśmy ją od rzeki Turia i Bug. Doszliśmy pod Jastków i tam czekaliśmy na polską piechotę, a Ruscy poszli dalej. Tak, że mogę powiedzieć - mam udział w wyzwoleniu Lublina. Spod Jastkowa rzucili nas na Magnuszew. Nie wiedzieliśmy jeszcze nic o powstaniu warszawskim, a 1. dywizja piechoty zdobywała w tym czasie Pragę. Nasza dywizja, w tym mój pułk, po 20 września została przerzucona na Saską Kępę, skąd nieśliśmy pomoc powstańcom warszawskim na Czerniakowie. Od 12 stycznia 1945 roku braliśmy udział w wyzwalaniu Warszawy. I tak Warszawa, Płock, Włocławek, Ciechocinek, Bydgoszcz, Wał Pomorski i Kołobrzeg. Po Kołobrzegu 16 kwietnia szturm na Berlin. Biorę w tym udział i jak wszystkim wiadomo, kończymy wojnę. Wróciłem do garnizonu w Lublinie.

Tu trwała dalsza część szlaku żołnierskiego.
Prawda jest taka, że często trzeba było wyjeżdżać na akcje, przeciwko tak zwanej reakcji. Walczyliśmy z UPA w powiecie hrubieszowskim i tomaszowskim. Przez to miałem później problemy, bo chcieli mnie pozbawić uprawnień kombatanckich. Według prawa utrwalałem władzę ludową, ale miałem mocne dokumenty, że moja jednostka walczyła UPA. Choć sam sobie narobiłem tego bigosu. W życiorysie napisałem, że brałem udział w walce z reakcją.

Tu w Lublinie poznał Pan żonę.
W 1948 roku założyłem rodzinę z Janiną i wychowaliśmy czwórkę wspaniałych dzieci - trzech synów i córkę. Wszyscy pokończyli studia w Lublinie. Jeden z synów Eugeniusz poszedł w moje ślady i poświęcił się wojsku dochodząc do stopnia pułkownika, ale o tym, to on sam panu opowie. A z Janiną to było tak - jako żołnierz po wojnie, nastawałem wciąż na ślub, a ona twierdziła, że jest za młoda, więc zerwałem z nią kontakt. Po jakimś czasie odezwała się i powiedziała, że już jest gotowa. Mówię panu, jaka to była wspaniała kobieta. Życzyłbym każdemu tak dobrej i mądrej żony. Wspaniale wychowała dzieci i szła za mną krok w krok przez całe moje życie zawodowe. Trudno dziś o takie kobiety. Poza tym w jej miejscowości wszyscy chłopcy się w niej kochali, a wyszła za mnie.

Co się stało z Pana rodziną? Wrócili ze zsyłki?
To ciekawa historia. Rzadko się o tym mówi. Oni nie byli na Syberii do 1946 tylko do 1944 roku. W 1944 roku przesiedlili ich do Chersońskiej Obłasti, do wsi Orłowka koło Krymu, stamtąd Stalin wysiedlił Tatarów. Pomimo że ojciec został tam naczelnikiem młyna zdecydowali się wrócić do kraju. Część Sybiraków, przeważnie Ukraińcy i Żydzi, osiedlili się w tamtym rejonie. W 1946 roku rodzina została repatriowana do Polski. Osiedlili się na ziemiach odzyskanych w Kłodzku, Szklarskiej Porębie i Jeleniej Górze.

Jest Pan wyjątkowo pogodnym człowiekiem. Jak osiągnąć taki stan ducha?
Wystarczy przejść taką selekcję, jakiej ja doświadczyłem i to cała tajemnica.

Podziel się wspomnieniem

Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem 81 44 62 800. Adres email: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski