18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Mary, Zdzichura, rudy niemiecki urzędnik i pierwsze kroki Lili (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Sagi Lubelszczyzny: Mary, Zdzichura, rudy niemiecki urzędnik i pierwsze kroki Lili
Sagi Lubelszczyzny: Mary, Zdzichura, rudy niemiecki urzędnik i pierwsze kroki Lili archiwum własne
W ubiegłym tygodniu Marta Świątczak obchodziła setne urodziny. Współnie z córką Zdzisławą Semplińską opowiada o rodzinnym Kosewie, Łodzi oraz wywózce do Bogdanki.

"Kochana Mary! W krytycznej chwili przekroczyłem granicę Polski, by ujść z życiem, i wraz z kolegami zostaliśmy gościnnie przyjęci przez Państwo i Naród Węgierski. Mary kochana, najwidoczniej nie zasłużyliśmy sobie u P. Boga na szczęście, jakie sobie obiecaliśmy w życiu. Wierzę jednak, że Łaska Boża jest nieskończona i losy nasze odmienią się, a ja będę mógł wrócić do Ciebie i rodziny... Całuję Cię. Zdzich" Miskolc 22.X.1939 r.
"Najdroższy Zdzisieńku... Napiszę Ci moją ulubioną piosenkę szkoda, że nie znasz melodji pasuje do niej taka smętna melodja.
Cichy wietrzyk liściem śpiewa, białe chmurki płyną
A Zdzisieńko biedny śpiewa, tęskni za jedyną
Hej Zdzisieńku, hej nieboże
Bóg nam jakoś dopomoże...
Skowroneczku ty maleńki, proś bym nie płakała
Wstaw się za mną do Panienki, by mi Zdzicha dała
Hej Zdzisieńku, hej nieboże...
Jak kiedy wrócisz Zdzichu, to będziesz musiał chodzić w moich sukienkach nim się dorobisz na jaki garnitur. A z tego szlafroczka, coś mi kupił, uszyję Ci na zimę ciepłą kurtkę do chodzenia i zrobię wełnia-ny kapturek, i będzie z Ciebie Krasnoludek. Twoja Mary" 8.II.1940 r.

Mary?
Tata mówił na mamę Mary, a ona na niego Zdzichura. Te ich listy są jak relikwie rodzinne. Wtedy jeszcze nie byli małżeństwem. Mama wspomina te czasy. Współczesnych nie pamięta, ale młodość jak najbardziej. Prawda, Mamuś? Pamiętasz, jak tata niespodziewanie krzyczał: - Matka, pakuj wałówkę, ubieraj dzieciaki! Jedziemy do Gdyni! Albo Zakopanego, albo po postu jedziemy. Tak z zaskoczenia. Nikt z nas, dzieci, nie wiedział gdzie. Wieczorem pakował nas do przedziału, czasem jeszcze na bocznicy, a rano budziliśmy się w nowym miejscu. Tata zostawiał nas z mamą i braćmi Tomkiem i Jackiem w pobliżu dworca i szedł szukać kwatery. Największą atrakcją tych wyjazdów była duża, czarna, podłużna torba kolejarska, która po otworzeniu, rozchylała się szeroko, a w kolejnych jej przegródkach było jedzenie i picie zapakowane przez mamę.

Tata był kolejarzem?
Był maszynistą parowozów. Jego ojciec Franciszek Świątczak miał dwóch synów z pierwszego małżeństwa. Byli dużo starsi od Zdzisława. Dorośli, ułożeni i wykształceni panowie. W 1925 roku, kiedy tata miał 14 lat, Franciszek zmarł. Została jego żona, syn i dwie córki. Wtedy Zdzisławem za-jęli się przyrodni bracia. Chcieli mu zapewnić jakąś przyszłość. Mieszkali w Stanisławowie i byli związani z kolejnictwem. Zabrali go pod swoje skrzydła i Zdzisław przeszedł całą praktyczną drogę, od pomocnika palacza, poprzez palacza, aż do maszynisty.

Pochodził z Uniejowa?
Urodził się w Stemplewie, a później mieszkali w Uniejowie. Mama pochodzi z Kossewa nad Nerem. Wtedy jeszcze pisanego przez dwa "s", dziś już spotykam na mapach Kosew. Mam reprodukcję fotografii rodzinnej mamy przy domu, skąd wywodzi się jej ród. Fotografia została wykonana w Feliksowie koło Poddębic. Można powiedzieć, że to gniazdo rodowe mamy. Tu w środku są jej rodzice Stanisław Jabłoński i Pa-ulina z domu Patora, a to rodzice Pauliny. Prawdopodobnie były to imieniny Szczepana Patory, ojca Pauliny. Ja pamiętam dziadka Stanisława. Dużej postury, pokaźny, dokładny, powolny i taki w obyciu szlachetny. Zawsze ładnie się wyrażał, bo był po jakichś szkołach w Warszawie. Był jakieś siedem lat starszy od Pauliny. A Marcia stoi z tyłu w kapeluszu. Miała jakieś 23 lata.

Pani Marto, skończyła Pani sto lat. Gratuluję i życzę zdrowia. Pamięta Pani to zdjęcie?
A gdzie tam sto lat?! Zdjęcie? Oj, nie pamiętam.

Tu Pani jest, ta w kapeluszu.
Niewiele widzę. W kapeluszu? Porwałam czyjś kapelusz i się wystroiłam.

Opowie mi Pani o Kosewie?
Pan jest Jaszczak? Mieliśmy sąsiadów Jaszczaków. Jaszak? A, to nie. Kosew? Piękna wieś. Był Kosew Duży i Mały. Ja mieszkałam w Dużym. Rodzice byli bardzo zacnymi ludźmi i bogatymi gospodarzami. Tata był dobrym i nowoczesnym gospodarzem. Bardzo poczciwy i wszyscy go szanowali. Siało się żyto, pszenicy trochę mniej, kartofle... We wszystkim pomagałam. W domu zawsze były jakieś gazety. No i pewnie dlatego mama, pierwsza w całej parafii, miała pomidory. Zasadziła i czekaliśmy, co z tego będzie. Czy to jeść zielone, czy czerwone. A ten zapach łodyg! Jak on nas drażnił! I brzoskwinie w sadzie były.

Mieszkaliście nad Nerem, to pewnie chodziła się Pani tam kąpać.
Jako dziecko się pluskałam. Ale żeby tak sama, to nie. Zawsze z kimś, bo ja jeszcze małą dziewczynką byłam. A jak rzeka wylewała, to starsze chłopaki łowili ryby. Brali kosz wiklinowy, z rączkami po obu stronach, portki podwinięte i tak szli pod prąd.

Z koleżankami nie chodziła Pani nad rzekę?
Nie pamiętam, ale szkołę pamiętam. Kosew zaczynał się nowo wybudowaną szkołą. Kierownik nazywał się Pawlikowski. Szlachetny i dobry człowiek. Wszystkiego uczył. Pięknie było w szkole. Miałam koleżankę. Wanda Siwińska. Oj, ładna była dziewczyna i mieszkała na początku wsi. No i kościół był. Co niedziela się cho-dziło. Jak było sucho, to w poprzek łąk, a jak podmyło, to naokoło.

Przez rzekę też trzeba było czasem przejść?
Trzeba było. Na Nagórki się chodziło. Żeby było przejście, to chłopy zawsze wybierali jakieś wielkie drzewo, podmyte albo przechylone. Wycinali i robili "ławę". Po tym się chodziło. Jak pień był mokry, to czasem się spadło, ale niektóre "ławy" miały nawet poręcze.

Na zdjęciu jest Pani dziadek Szczepan Patora.
Miał duży majątek w Feliksowie. Jak się tam przyjeż-dżało, to kochana nasza babcia zawsze dawała wnukom prezenty. Wypuszczała nas na podwórze i kazała łapać kury. Każdy mógł wziąć kurę, którą złapał.

Jak Pani poznała męża?
Oj, nie pamiętam. Męża miałam dobrego i statecznego. Wszystko w domu robił i naprawiał.

Pani Zdzisławo, pomoże nam Pani?
Po kolei w okolicznych miejscowościach odbywały się odpusty, gospodarze przyjeżdżali też do siebie na imieniny. Prawdopodobnie rodzice spotkali się w Nagórkach, podczas jednej z takich uroczystości.

W tym kościele za łąkami był ślub?
Na początek ślubu w kościele nie było, dopiero po jakimś czasie. Rodzice wzięli ślub cywilny, którego udzielał niemiecki urzędnik, w Łodzi w styczniu 1942 roku. Wtedy jeszcze Litz-mannstadt, bo miasto było w granicach Rzeszy. Ja też urodziłam się jeszcze w Litzmannstadt w 1944 roku, dosłownie na tydzień przed wyzwoleniem Lublina.

Wszystko dzieje się w okolicach Łodzi, ale w końcu Pani Marta trafiła do Lublina.Nasza historia jest wpisana przede wszystkim w Łódź, ale mama często przyjeżdżała w okolice Lublina, bo podczas wojny trafił tu i został jej brat Stanisław. Mieszkał w Cycowie oraz w Stręczynie. Pierwszy raz mama przyjechała tu z rodziną w 1939 roku. Później odwiedzała nas, bo z mężem zostaliśmy tu po studiach. Najpierw studiowałam dwa lata geografię w Łodzi, ale w 1965 roku przeniosłam się do Lublina na UMCS, bo tu mogłam się uczyć na specjalizacji kartograficznej. Właśnie dla tej specjalizacji się przeniosłam. Miałam szczęście, o czym dowiedziałam się później, bo tu wykładowcami byli profesorowie lwowscy i krakowscy. Naprawdę wspaniała kadra.

Czyli kiedyś możemy napisać jeszcze jedną historię - lubelskie losy pani Zdzisławy. A ten pierwszy wyjazd Pani Marty do Lubina? Raczej wywózka w okolice Lublina. W 1939 roku Niemcy wysiedlili ich z Kosewa. Niemcy przejmowali majątki, weszli do gospodarstwa i kazali zabrać tyle, ile się zmieści w pościel czy jakiś koc. Mama z rodziną trafiła najpierw do obozu przejściowego w Łodzi przy ulicy Łąkowej, później pociągiem powieźli ich w stronę Lublina. Tu przesiadka i rozwożenie po okolicach. Trafili do Trawnik. Podstawiono furmanki i dalej w drogę. Ciemna noc i w końcu zobaczyli duży, oświetlony budynek, stanica wojskowa Niemców. Okazało się, że Jabłońskich z innymi rodzinami wywieźli do Bogdanki. Tam w dużej sali czekało na nich gorące mleko, jedzenie i snopki słomy, żeby każdy mógł odpocząć. Po trudach podróży, każdy gdzie się przyłożył, tam za-snął. Nadzielili im jakieś gospodarstwo, zaczęły się porządki i próby normalnego życia.

Życie i listy do Zdzisieńka. Mama była tam około dwóch lat. Jak się dowiedziała, że Zdzich szczęśliwie wrócił w rodzinne strony, to ubrała się w to co miała, wzięła jedzenie, spięła pas-kami sandałki, żeby wygodniej było je nieść na palcu i w drogę w stronę Łęcznej. Stamtąd wzięła ją jakaś furmanka do Lublina, z Lublina pociągiem do Warszawy. W pociągu spotkała ludzi, którym opowiedziała, że jej narzeczony wrócił właśnie z obozu dla internowanych na Węgrzech, a ci pomogli jej się dostać do domu. To oczywiście wielki skrót tej historii. Najpierw doszła do miejscowości Topola Królewska pod Łęczycą, a stamtąd do domu. To wszystko z miłości.

A reszta rodziny? Dokładnie nie wiem, ale w końcu wrócili i oni.

Mamy jeszcze drugi wątek. Zdzisław w węgierskim obozie. Pracował, jak wspominałam, na kolei. Został zmobilizowany w Stanisławowie. Dostał przydział gdzieś na wschodnie rubieże. Tam bronił z małym oddziałem jakiejś drogi czy mostku. W końcu zostało ich czterech czy pięciu żołnierzy bez dowództwa i jakichkolwiek wiadomości czy rozkazów. Trafili do obozu dla internowa-nych na Węgrzech. Stamtąd byli zwalniani partiami. W ten sposób tata legalnie dotarł 24 sierpnia 1940 roku do obozu przejściowego w Ostrzeszowie i przebywał tam do 1 września. Dostał się w okolice Uniejowa, a później wyjechał do Łodzi. Tam od razu poszedł do arbeit-samtu, niemieckiego urzędu pracy. Dostał przydział do pracy na łódzkim Widzewie i pokoik przy fabryce. Przyjechała Marta i po jakimś czasie wzięli ślub. Przede wszystkim dlatego, żeby pobyt mamy w Łodzi był legalny. Ten niemiecki ślub mama wspomina do dzisiaj. Mówi, że mało nie pękła ze śmiechu, a musiała się powstrzymywać, bo za obrazę niemieckiego urzędnika mo-głaby trafić do obozu.

Pani Marto, jak to było z cywilnym ślubem? Śmiała się Pani z urzędnika? Wytrzymać było trudno. Za biurkiem stał niewielki człowiek w staromodnym garniturze. Był strasznie rudy, cały jak marchewka, a na środku głowy miał ulizany przedziałek. Mówił tak poważnie i dostojnie.

Co dzieje się dalej z małżeństwem Świątczaków? Dłuższy czas mieszkali na Widzewie. W tej izbie się urodziłam. Była oczywiście jakaś akuszerka, jednak mama była później w kolejności wezwań. Poród był trudny, ale wszystko skończyło się dobrze. Moją chrzestną została ciocia Lodzia, kuzynka ze strony taty, która była tramwajarką. Przywoziła mamie mleko spod Łodzi. Dostawali wtedy przydziały jedzenia na tydzień. Mama opowiadała o pasku słoniny, który na-cinała i w ten sposób dzieliła po kawałeczku na każdy dzień. W końcu tata przestał pobie-rać te przydziały, a to zaraz dla Niemców było podejrzane. Od razu zainteresowali się nim. Dlaczego? Może wyjechał, wstąpił do AK? Oczywiście natychmiast go aresztowali. To było jesienią 1942 roku. Trafił do więzienia w Łodzi, na tak zwaną Sikawę. Mamie udało się go odwiedzić. Jak ojciec się dowiedział, że mama przyszła, to spakował brudne ciuchy, a na nich położył kartkę z napisem - wszy. Dzięki temu udało mu się przemycić list do mamy. W końcu jakoś wyszedł z Sika-wy. Po wojnie wyszukał mieszkanie w innej dzielnicy i dostał tam przydział z gromadzkiej rady narodowej. Pamiętam przeprowadzkę. Wszystko zapakowane na furmankę. Siedziałam na niej, trzymając swoją ulu-bioną lalkę. Sterta klamotów i elegancka teczka taty, którą podczas podróży ukradli.

Jak to?Widziałam, jak ją zabierają, ale byłam mała i nie wiedziałam o co chodzi.

Jak pamięta Pani rodziców z tamtych lat?Tata był bardzo pedantyczny. Jakby teraz, nie daj Boże, zobaczył na tym stole tak porozrzucane dokumenty, toby zaraz zrobił z nami porządek. Poza tym znał się na wszystkim. Taka złota rączka. Wszytko naprawił i zrobił w domu. Był też wielkim amatorem zegarków, do tego stopnia, że sam dorabiał do nich części. Zegarków w domu była cała masa. Powiem tak, nawet jak nie "chodziły", to stały na półkach. Jak mówiłam, pracował na kolei i tradycją w domu było to, że kiedy wrócił, zjadł i się umył, szedł odpocząć i przespać się na kozetce w kuchni. To był jego święty czas. Nieważne co się działo, szanowaliśmy ten jego czas i w domu panowała cisza.

A mama?Powtarza, że miała dobre życie. Bardzo dobre, bo spotykała dobrych ludzi, choć sama dawała nam przykład, że trzeba każdemu pomóc i się z nim wszystkim podzielić. Wynio-sła to z domu. Na wsi chodzili ludzie "po prośbie". Nosili woreczki, w które gospodynie sypały zboże, mąkę i inne produkty. Tradycją było to, że sypało się jeden spodeczek czy kubek każdego produktu, a babcia Paulina od zawsze sypała dwa. Mama była tego nauczona i to przekazała nam. U nas w domu też nigdy nie dążyło się do zdobywania bogactw, zależało nam, żeby gdzieś pojechać, coś zwie-dzić.

Pani Marta skończyła 100 lat, a Pani zaraz skończy siedemdziesiąt. Jak wygląda dzień Pani Marty i Pani Zdzisławy?W zimie mama mieszka ze mną w Lublinie, a lato spędza u mojego brata Jacka, na łódzkim Widzewie. Kiedyś mama jeszcze gotowała. Uwielbiała gotować. Kotleciki, pulpeciki, pączki, faworki... Do niedawna jeszcze pomagała mi w kuchni. Teraz prawie niczym się nie zajmuje. Odpoczywa, spaceruje. Chodzimy na spacery, po mieszkaniu i na balkon. Później obiad, herbatka, ciasteczka i lekarstwa. Ha, ha. No i telewizor. Dwie babki na swoich legowiskach przed monitorem i nasze ulubione programy muzyczne. No, ale powoli będziemy kończyć, bo w środę moja wnuczka Lila, mówimy na nią Lili, skończyła dziewięć miesięcy i zrobiła pierwszy kroczek. Muszę natychmiast do niej pojechać. Później opowiem wszystko prababci Marci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski