Był to pierwszy sezon pod dyrekcją Doroty Ignatjew, która na stanowisku dyrektora naczelnego zastąpiła Krzysztofa Torończyka. W sezonie tym Teatr Osterwy zagrał 193 spektakle, które obejrzało 34.213 widzów. Zrealizował też cztery premiery, choć trzeba dodać, iż pierwsza z nich została zaplanowana jeszcze przez dyrektora artystycznego Artura Tyszkiewicza, który z końcem 2016 roku również pożegnał się z lubelskim teatrem. Wszystkie te realizacje to dramaturgia (lub – w jednym przypadku – literatura) współczesna. No – powiedzmy – trzy i pół, bo w jednym spektaklu wykorzystano „Klątwę” Wyspiańskiego, bardzo jednak uwspółcześnioną, by nie powiedzieć wręcz: „udoraźnioną”. A to uzasadnia użyte w tytule tego podsumowania słowa: prymat współczesności. Z jednej strony – trudno z tego czynić zarzut, bowiem teatr ma prawo, a nawet obowiązek być ważnym forum dyskusji o współczesności właśnie; z drugiej jednak Teatr Osterwy, jako jedyna w mieście repertuarowa scena dramatyczna, powinien mieć ofertę bardziej zróżnicowaną. Co prawda w ramach cyklu „Lektura work in progress” zrealizowano dwie „instalacje performatywne” na podstawie klasyki – „Cierpień młodego Wertera” Goethego oraz „Przedwiośnia” Żeromskiego – ale były to raczej ćwiczenia młodych twórczyń z (głównie) młodą publicznością, aniżeli spektakle w pełnym tego słowa znaczeniu. Teatralną klasykę zatem reprezentują w Teatrze Osterwy spektakle zrealizowane w poprzednich sezonach.
Pierwszą realizacją minionego sezonu była polska prapremiera komedii francuskiego dramatopisarza Marca Fayeta „Ludzie inteligentni” w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza. Sztuka owa to zabawna opowieść o przyjaźni sześciorga bohaterów, których zaskakuje wiadomość o rozstaniu dwojga z nich. Ten niespodziewany obrót wydarzeń ma konsekwencje w postaci fali nieporozumień, która otwiera i pogłębia przepaść pomiędzy przedstawicielami obydwu płci. Decyzja o rozstaniu dwojga przyjaciół piętrzy bowiem domysły, spekulacje i komentarze, a te popychają bohaterów do rozliczenia się z własną przeszłością oraz teraźniejszością. A podczas próby podsumowania dotychczasowego życia nieuchronnie do głosu dochodzą urazy, kompleksy i fobie. Realizacja Chrapkiewicza to spektakl zrobiony porządnie, sprawnie poprowadzony i dobrze zagrany przez szóstkę aktorów. Do szczególnie głębokich refleksji wprawdzie nie skłania, ale nie można go określić jako bezmyślne „patrzydło”. W – nazwijmy to tak – rozrywkowej części repertuaru Teatru Osterwy mieści się z powodzeniem.
Druga premiera to spektakl „Klątwy” w reżyserii Marcina Libera, czyli połączenie fragmentów wspomnianej już „Klątwy” Wyspiańskiego z tekstem Artura Pałygi. Ze spajającym je motywem zagrożeń, jakie niesie fanatyzm, będącym w istocie osią spektaklu. Przyznaję, że taka intencja reżysera jest w dużej mierze zgodna z moimi odczuciami; i w tym zakresie mogę tylko wyrazić mu uznanie za to, że z dramatu Wyspiańskiego wydobył to, co również ja uważam w nim za najważniejsze. Nie udało się jednak uniknąć przy tym kilku zabiegów co najmniej wątpliwych, czego najbardziej wyrazistym przykładem jest przemówienie Sołtysa – jakby żywcem wyjęte z wiecu nienawidzących Europy narodowców. Można wprawdzie przyjąć, że podkreśla to przesłanie sztuki, ale jednocześnie sprawia jednak wrażenie pewnej „łopatologii”. Z kolei „Klątwa” Artura Pałygi – choć konsekwentnie rozwijająca problem wskazany w części pierwszej – to już niemal sama publicystyka i to w wydaniu nawet nie plakatowym, lecz wręcz transparentowym. A to – paradoksalnie – wcale nie wzmacnia wymowy całości, bowiem transparentów mamy aż w nadmiarze na co dzień. Od dzieła teatralnego oczekiwałbym raczej, ażeby było zaproszeniem do refleksji, nie zaś skręcało w stronę sztuki agitacyjnej. Jednak mimo pewnych zastrzeżeń uważam, że „Klątwy” warto było wystawić. Jeśli bowiem nawet spektakl ów mówi o rzeczach powszechnie znanych, by nie powiedzieć: oczywistych dla każdego myślącego człowieka, to przypominanie o nich ma sens. Nawet jeśli niektórym z widzów – a z pewnością są tacy – może się to nie podobać.
Kolejną realizacją była prapremiera spektaklu Kuby Kowalskiego „Diabeł i tabliczka czekolady” opartego na reportażach Pawła Piotra Reszki. To zbiór opowieści o ludziach, o których nie chcę napisać, że są ze społecznego marginesu, bo to określenie ma jednoznacznie negatywną konotację, a nie każdy z nich na taką zasługuje. Wolę określenie, iż są to osoby z obrzeży społeczeństwa. Ludzie, z których istnienia często nie zdajemy sobie sprawy, a jeśli nawet – to zazwyczaj nie poświęcamy im uwagi. Realizacja Kuby Kowalskiego nie stygmatyzuje ich, nie narzuca widzowi żadnego punktu widzenia. Po prostu przypomina o ich istnieniu, skłania do pomyślenia o nich i proponuje poddanie się sprawdzianowi z empatii. A to już wiele. Realizacja owa to także wielki sprawdzian dla występujących w niej aktorów. Pokazanie tych wszystkich ludzi wymagało bowiem od nich nie tylko umiejętności czysto technicznych, lecz nade wszystko gruntownego zrozumienia ukazywanej postaci, głębokiego w nią wniknięcia. Co niejednokrotnie musiało być doświadczeniem trudnym, a niekiedy zgoła traumatycznym. Jak w przypadku Jolanty Rychłowskiej w monologu wielokrotnej dzieciobójczyni. Powiedzianym wręcz fenomenalnie; rzec można: obezwładniającym. Do tego stopnia, że trudno było głębiej odetchnąć. Tą sceną Rychłowska dowiodła, że zasługuje na każdą teatralną nagrodę, jaką można sobie wymyślić.
Wreszcie ostatnia z premier minionego sezonu – „Marat/Sade” w reżyserii Remigiusza Brzyka. Spektakl jak mało który wpisujący się we współczesny
kontekst; wręcz określony przez czas, w którym powstał. Nie tylko badający mechanizmy procesów rewolucyjnych i interpretujący je, ale także niosący więcej. Jego twórcy bowiem odnaleźli w sztuce Petera Weissa metaforę naszej współczesności. Unikając skrzętnie tonu publicystycznego oraz prostackiej dosłowności potrafili dobitnie wypowiedzieć się o otaczającej nas rzeczywistości. Ale to jeszcze nie wszystko; Remigiusz Brzyk miał jeszcze jeden cel. W czasach, gdy coraz częściej dochodzi do politycznych ataków na artystyczną niezależność zespołów teatralnych, kiedy pojawiają się rozmaici samozwańczy cenzorzy, jego realizacja miała być wielkim manifestem zespołowości. I artyści Teatru Osterwy ów egzamin z zespołowości zdali celująco; zarówno w wymiarze moralnym, jak i artystycznym. Stworzyli w tym spektaklu najlepszą kreację zbiorową, jaką kiedykolwiek widziałem na tej scenie. To im przede wszystkim przedstawienie zawdzięcza swoją siłę. A indywidualnie należy wyróżnić Daniela Dobosza (de Sade), Halszkę Lehman (przejmująca Charlotta Corday) oraz pięciu wymieniających się Maratów: Jerzego Kurczuka, Janusza Łagodzińskiego, Tomasza Bielawca, Wojciecha Rusina i Krzysztofa Olchawę. Koniecznie też trzeba wspomnieć o świetnej muzyce Jacka Grudnia i rewelacyjnej choreografii Dominiki Knapik znakomicie zrealizowanej przez cały zespół.
Na koniec wypada wspomnieć o jeszcze jednym ważnym wydarciu minionego sezonu, jakim była telewizyjna rejestracja (z udziałem publiczności) „Mistrza i Małgorzaty”. Spektakl Artura Tyszkiewicza był już trzykrotnie prezentowany; nie tylko w TVP Kultura, lecz także primetime’owym paśmie telewizyjnej „Jedynki”.
Tak w skrócie wyglądał sezon 2016/2017. Obecnie artyści Teatru Osterwy przebywają na wakacjach. Niezbyt długich tym razem, bowiem już w sierpniu mają się rozpocząć próby do pierwszej w nowym sezonie premiery, którą zapowiedziano na październik. Jednak o planach teatru na kolejny sezon napiszę szerzej w odrębnej publikacji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Oto śliczna żona Krzysztofa Stanowskiego - zdjęcia. Marta spełnia się jako dietetyk
- Mężczyźni o tych imionach są najgorszymi mężami. Mają trudny charakter
- Oto najśmieszniejsze nazwy miejscowości w Polsce! To nie jest żart. One istnieją!
- Felicjan Andrzejczak: "Jolka" była moim przekleństwem - WYWIAD WIDEO