Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siedzieli kilka godzin ze zmarłym domownikiem, bo nikt nie chciał potwierdzić zgonu. Strach umierać?

Anna Chlebus
Anna Chlebus
Łukasz Kowalski / archiwum / zdjęcie poglądowe
Śmierć rzecz ludzka i, jak twierdzi przysłowie, obok podatków jedyny pewnik w życiu człowieka. Okazuje się jednak, że dla tych, którzy żywi pozostają to dopiero początek problemów - bo zgonu nikt po dobroci nie przyjedzie stwierdzić. Co na to prawo? Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać.

"Nie daj Boże umrzeć"

Komu umrze domownik, ten musi być gotowym na akcję rodem z filmów Barei i odsyłanie od Annasza do Kajfasza.

- Nie daj Boże umrzeć w dzielnicy Głusk! - czytamy na jednej z lubelskich grup na Facebooku. - Wczoraj o 6.30 przyszedł sąsiad z prośbą o wykonanie telefonu na pogotowie, bo zmarł domownik. Dyspozytor poinformował mnie, że lekarz nie przyjeżdża stwierdzać zgonu, podał numer telefonu do sanitariusza. Sanitariusz za to polecił, żeby poczekać do 8 rano i zadzwonić do najbliższej przychodni lekarza rodzinnego, który przyjedzie i stwierdzi zgon. O 8 grzecznie wykonaliśmy telefon do przychodni. Pani z rejestracji powiedziała, że zmarły nie jest do nich zapisany, dlatego lekarz rodzinny nie przyjedzie i mam zadzwonić na pogotowie. Ponownie zadzwoniłam na pogotowie, opowiedziałam od początku historię i usłyszałam, że lekarz rodzinny ma obowiązek przyjechać i stwierdzić zgon niezależnie czy zmarły jest zapisany do przychodni czy nie. Poprosiłam, żeby dyspozytor poczekał na linii i z drugiego telefonu zadzwoniłam ponownie do przychodni. Pani z rejestracji zaczęła sapać i wzdychać i poinformowała, że lekarz rodzinny nie przyjedzie bo nie chce brać odpowiedzialności, jakby coś się stało. Pan z pogotowia na głośnomówiącym zripostował, że lekarz ma obowiązek przyjazdu, bo nie ma rejonizacji. Recepcjonistka ucięła, że nie przyjedzie, a na prośbę o imię i nazwisko właściciela przychodni rzuciła słuchawką. Pan z pogotowia poradził mi, żebym w takim razie zadzwoniła na policję. Zrobiłam to, powiedzieli ze oni się tym nie zajmują i żebym dzwoniła do prokuratury. W prokuraturze pani zasugerowała wykonanie telefonu na komisariat, zadzwoniłam, a oni stwierdzili, że to nie ich obowiązek, ale przyjadą. Po prawie 3 godzinach i wykonaniu niezliczonej ilości telefonów łaskawie ktoś przyjechał, żeby stwierdzić zgon. To po prostu niepoważne, tak traktować człowieka!

W świetle ustawy... nic nie wiadomo

Przerzucanie się odpowiedzialnością i odsyłanie od Annasza do Kajfasza w tak stresującej sytuacji, jaką jest śmierć domownika nie nastraja pozytywnie. Chcąc dowiedzieć się jak z prawnego punktu widzenia wygląda ta sytuacja sięgnęliśmy do dziennika ustaw, a konkretnie Dz.U.2023.887, którego artykuł 11 do ustalania zgonu i jego przyczyn deleguje "lekarza leczącego chorego w ostatniej chorobie albo kierownika zespołu ratownictwa medycznego, jeżeli zgon nastąpił w trakcie akcji medycznej". Ponadto, w razie niemożności dopełnienia tego przepisu "stwierdzenie zgonu i jego przyczyny powinno nastąpić w drodze oględzin dokonywanych przez lekarza lub w razie jego braku przez inną osobę, powołaną do tej czynności przez właściwego starostę przy czym koszty tych oględzin i wystawionego świadectwa nie mogą obciążać rodziny zmarłego.".

"Przepisy są jasne, ale zupełnie nieżyciowe"

Kto może być taką osobą powołaną przez starostę? Mowa o koronerze, dobrze nam znanym z amerykańskich filmów sensacyjnych, a w istocie instytucji stanowiącej bardzo zgrabne wyjście z tej sytuacji. W przybliżeniu termin ten oznacza po prostu lekarza medycyny sądowej lub biegłego, który zajmuje się wyłącznie zgonami, stwierdzaniem czasu i ich przyczyn.

- Wielokrotnie zabiegaliśmy u prezydenta miasta (Lublin jest miastem na prawach powiatu, więc rolę starosty pełni prezydent, przyp. red.) o powołanie takiego koronera, niestety bezskutecznie - mówi dr Tomasz Zieliński, wiceprezes Federacji Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia „Porozumienie Zielonogórskie”. - Przepisy są jasne, ale zupełnie nieżyciowe - zwłoki, do których należy przyjechać mają znajdować się nie dalej niż 4 km od miejsca zamieszkania lekarza, cała "akcja" ma nie zająć więcej niż 12 godzin. W rezultacie ofiarą staje się tutaj i rodzina, która dosłownie żebrze u lekarzy, żeby przyjechali stwierdzić zgon po kilkadziesiąt kilometrów, i lekarze, którzy robią to albo w wolnym czasie, albo w godzinach swojej pracy kosztem żywych stojących w kolejce. Od niedawna, dosłownie kilku miesięcy uprawnienie do wydania aktu zgonu mają także kierownicy zespołów ratowniczych, ale niestety rzadko z nich korzystają.

Z trumną pod przychodnię

W praktyce to wygląda naprawdę niewesoło i dla jednej, i dla drugiej strony, o czym opowiedziała nam anonimowo lekarka POZ z jednej z lubelskich przychodni rodzinnych.

- Od lat trwają na tle tego impasu prawdziwe awantury. NFZ nie płaci za świadczenia dla osób zmarłych, zgony stwierdza się więc wychodząc z przychodni w godzinach pracy, bo przecież nie można tego zrobić bez oględzin - tłumaczy. - Rzeczywiście często lekarzem, który jako ostatni widział pacjenta jest jego lekarz rodzinny, ale w przypadku śmierci w domu naprawdę ciężko to ustalić. Robimy to właściwie grzecznościowo, żeby dobrze żyć z pacjentami i ułatwić im tą trudną sytuację. Czasy, w których zwłoki przebywają w domu aż do pogrzebu już dawno się skończyły. Ludzie nie czekając na lekarza wzywają zakład pogrzebowy nie dysponując niczym, albo tylko kartką od ratownika medycznego, że odstąpiono od czynności i pacjent zmarł, która de facto aktem zgonu nie jest. Była kilka lat temu sytuacja w jednej z przychodni tu, w Lublinie, że ktoś podjechał karawanem z trumną do lekarza, żeby ten dopiero wtedy stwierdził zgon...

Jest jeszcze jedna strategia "pozbycia się" zmarłego domownika w miarę szybko - oszukać pogotowie, co niestety również się zdarza.

- W szczególności rodziny osób starszych czy w stanie terminalnym próbują udawać, że się "przewrócił i nie rusza". A my naprawdę widzimy, czy to prawda czy nie. Może się to skończyć mandatem za nieuzasadnione wezwanie albo nawet postępowaniem karnym - tłumaczy nam anonimowo ratownik medyczny.

Jak udało nam się ustalić, za powołanie koronerów w Lublinie odpowiadałby Lubelski Urząd Wojewódzki, z którym w tej sprawie się skontaktowaliśmy. Z odpowiedzi wynika, że zadania wojewody w zakresie powoływania tzw. lekarzy koronerów, dotyczyły wyłącznie stwierdzenia zgonów osób podejrzanych o zakażenie wirusem SARS-CoV-2 albo zakażonych tym wirusem poza szpitalem i wynikały z przepisów dotyczących sytuacji kryzysowych, które utraciły moc z dniem 5 stycznia 2023 r. Odwołano się do wyżej przytoczonego fragmentu z dziennika ustaw.

Na stronie Rządowego Centrum Legislacji został zamieszczony do konsultacji projekt ustawy o stwierdzaniu, dokumentowaniu i rejestracji zgonów. Przepisy tej ustawy mają zastąpić obowiązujące obecnie regulacje. Projekt przewiduje m.in., że osobą uprawnioną do stwierdzania zgonu może być także lekarz, z którym zostanie zawarta przez wojewodę umowa o wykonywanie czynności koronera na danym obszarze.

- Obecnie, obowiązujące dotychczas przepisy nie zostały zmienione, w związku z tym wojewoda nie posiada ustawowych uprawnień do powoływania lekarzy do stwierdzania zgonów - czytamy w odpowiedzi.

Z powyższych informacji wynika, że dopóki ustawa nie zostanie przegłosowana, to nadal osobą odpowiedzialną za ewentualne powołanie koronera pozostaje starosta powiatu, czyli w przypadku Lublina prezydent. Do tematu wrócimy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski