Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ujazdów: Rodzina wciąż szuka Mateusza

Piotr Orzechowski
Andrzej Żukowski ze zdjęciem zaginionego syna Mateusza
Andrzej Żukowski ze zdjęciem zaginionego syna Mateusza Piotr Orzechowski
W maju miną cztery lata od zaginięcia Mateusza Żukowskiego z Ujazdowa niedaleko Zamościa. O niegasnącej nadziei rodziców chłopca, że ich syn żyje - pisze Piotr Orzechowski.

Blisko cztery lata po tajemniczym zaginięciu Mateusza Żukowskiego z Ujazdowa, wciąż więcej jest znaków zapytania niż pewników. Chłopiec z małej wioski leżącej kilkanaście kilometrów od Zamościa przepadł bez wieści dokładnie w Dzień Matki w 2007 roku. Jego rodzice odchodzą od zmysłów. Nie dopuszczają jednak myśli o najgorszym.

- Nasz syn na pewno żyje. Nie ma innej możliwości - te słowa Andrzej Żukowski, ojciec chłopca, powtarza na każdym kroku.

Rodzicielska nadzieja umiera ostatnia

Rodzina Żukowskich z Ujazdowa od 26 maja 2007 roku wciąż wierzy, że Mateusz, który w tym roku skończy 14 lat, ma się dobrze. Prawdopodobnie został porwany i wywieziony gdzieś na zachód Europy. Myśl o śmierci syna odpędzają jak najdalej od siebie.

- Zrobiłem wszystko, żeby znaleźć syna. Dzięki pomocy ludzi dobrej woli użyłem nawet sprzętu specjalistycznego do poszukiwań ciała. Nic nie znaleźliśmy. Nie mam podstaw do tego, żeby uwierzyć w śmierć syna - mówi pan Andrzej.

Nadzieje rodziców podsycają informacje od jasnowidzów z Polski i Europy. Wszyscy mówią to samo - Mateusz żyje

Rodzinny dramat rozpoczął się od pozornie niewinnego wyjścia z domu 10-letniego wówczas chłopca. Jak każde dziecko Mateusz nie lubił bezczynnie siedzieć w domu. Wczesnym popołudniem poszedł z kolegami pobawić się do parku leżącego tuż przy posesji Żukowskich. Miał wrócić do domu około godz. 16, ponieważ umówił się z ojcem na wspólne łowienie ryb. Wędkowanie było jego pasją.

Po kilku godzinach oczekiwania na syna rodzicom skończyła się cierpliwość. Szukali chłopaka u sąsiadów, ale nikt nie był w stanie powiedzieć, gdzie jest Mateusz.

- Za nic nie mogłem się dowiedzieć od kolegów mojego synka, gdzie dokładnie się rozstali. Każdy mówił co innego. A to, że ostatni raz widzieli mojego syna w parku, a to, że nad rzeką, a to, że poszedł do kolegi - dodaje ojciec.

Nie było więc na co czekać. Szybki telefon, potem przyjazd policji, w końcu szeroko zakrojona akcja poszukiwawcza. Chłopiec przepadł jak kamień w wodę. Chwila zwątpienia przyszła w momencie, gdy jeden z członków ekipy poszukiwawczej znalazł w gąszczu pokrzyw zwinięte w rulon ubranie chłopca. Główny trop prowadził nad rzekę Wieprz. Nazajutrz pojawili się płetwonurkowie, którzy centymetr po centymetrze przeczesali rzeczne dno. Gdy wynurzali się z informacją o tym, że nic nie znaleźli, rodzice prosili ich o następną próbę. I tak kilkanaście razy. Bez rezultatu.

Pomocna dłoń od nieznajomych

Poszukiwania syna poważnie nadwyrężyły i tak nieduży domowy budżet Żukowskich. Głowa rodziny pracowała wcześniej jako robotnik budowlany, ale pogarszający się stan zdrowia uniemożliwił mężczyźnie pracę na rusztowaniach. Przez pięć lat pan Andrzej otrzymywał rentę z ZUS, ale po tym czasie uznano, że więcej mu się już nie należy. Z podjęciem jakiejkolwiek pracy w okolicach Ujaz-dowa jest bardzo ciężko. Pełnoletnie już dzieci Żukowskch wielokrotnie próbowały zaczepić się gdzieś na dłużej, ale poza dorywczymi zajęciami sezonowymi nie znalazły niczego konkretnego.

Mimo poważnie ograniczonych środków, rodzice wciąż mieli nadzieję. Nie ustawali w poszukiwaniach. Raz szukali na własną rękę, innym razem korzystali z pomocy.

- Udało mi się nawet sprowadzić specjalistyczny sonar z Bydgoszczy. Istniało ryzyko, że Mateuszek utonął. Więc nie pozostało nam nic innego, jak szukać ciała w rzece. Przeczesaliśmy dno na odcinku 40 km. Daliśmy sobie spokój, gdy doszliśmy do kraty w Tarnogórze. Przez nią ciało na pewno by nie przeszło. Nasz syn nie mógł więc utonąć - twierdzi pan Andrzej.

"On cały czas jest z nami"

Od dnia zaginięcia w domu Żukowskich stoi specjalny ołtarzyk poświęcony chłopcu. Są na nim zdjęcia, a także przedmioty należące do Mateusza.

- W ten sposób cały czas jest z nami. Chcemy, by wrócił do nas jak najszybciej - mówi ojciec. Nadzieje rodziców podsycają informacje od jasnowidzów nie tylko z Polski, ale również z Anglii, Włoch, Hiszpanii, a nawet Rosji. Wszyscy mówią to samo - Mateusz żyje.

W poszukiwania chłopca zaangażował się również prywatny detektyw z Lublina Krzysztof Kozdrój, a także lubelski adwokat Marcin Taracha. Obaj oferują pomoc za darmo.

- To bardzo trudna sprawa, ponieważ od zaginięcia chłopca minęły już prawie cztery lata. Zajmujemy się tą sprawą od kilku dni i obecnie jesteśmy na etapie zbierania dokumentów - mówi detektyw Kozdrój.

Z rodziną współpracują również organizacje zajmujące się poszukiwaniem osób zaginionych. To dzięki ich wsparciu w sercach rodziców wciąż pali się światło nadziei, że dziecko się odnajdzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski