Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z plecakiem chińskich zupek po egzotykę, czyli backpackerzy i kolonialiści

Sylwia Hejno
Paweł Hadrian podróżnik, współzałożyciel i wiceprezes Stowarzyszenia Klub Podróżników „Sapay”, koordynator Festiwalu Podróży i Reportażu Kontynenty w CSK w Lublinie oraz comiesięcznych spotkań podróżniczych o tej samej nazwie. Jest zafascynowany kulturą materialną islamu, zwłaszcza w jego osmańskiej, perskiej i mauretańskiej formie. Podróżował po Bałkanach, Turcji, Afryce Północnej, Indiach i Ameryce Południowej.
Paweł Hadrian podróżnik, współzałożyciel i wiceprezes Stowarzyszenia Klub Podróżników „Sapay”, koordynator Festiwalu Podróży i Reportażu Kontynenty w CSK w Lublinie oraz comiesięcznych spotkań podróżniczych o tej samej nazwie. Jest zafascynowany kulturą materialną islamu, zwłaszcza w jego osmańskiej, perskiej i mauretańskiej formie. Podróżował po Bałkanach, Turcji, Afryce Północnej, Indiach i Ameryce Południowej. Małgorzata Genca
Współczesny kolonialista, gdy płaci za wakacje, czuje się panem. Przywozi tony zdjęć „egzotycznie“ wyglądających ludzi i zachwyca się ich „autentycznością“. Odwrotnością jest backpacker, który chwali się jak to spał u kogoś za darmo, albo nie wydał na obiad, opowiada podróżnik Paweł Hadrian

Poleżeć, poopalać się, nazywać hotelowego boya o obcobrzmiącym imieniu „Józkiem“ albo „Waldkiem“... Tak odpoczywamy?
Zdecydowana większość osób, która korzysta z ofert dużych operatorów, jedzie na wakacje po to, by zostać „obsłużonym”, czyli nie robić nic. Jeśli taki turysta chce się czegoś dowiedzieć, to sięga po popularny przewodnik, gdzie jest mało treści, a dużo obrazków, na przykład roześmianych, biednych dzieci, rodziny jadącej na słoniu, dzikich zwierząt na odległość ręki, co jest zupełnie nienaturalne... Więcej wysiłku w dowiedzenie się czegoś o danym kraju wkładają osoby, które podróżują na własną rękę. Ogólnie jednak z wiedzą jest cienko. Nawet popularne blogi podróżnicze powielają kalki, generalizują i stereotypizują.

Jesteśmy współczesnymi kolonizatorami?
O, tak. Ten syndrom u mieszkańców globalnej Północy ma nawet swoją nazwę: „europocentryzm”. Badacze mówią także o „neokolonializmie turystycznym”. Te dwa hasła wiążą się z przekonaniem o własnej, kulturowej wyższości i pewnej finansowej władzy, jaką sprawują turyści nad miejscowymi. 10 procent światowego PKB generuje turystyka, to jedna z najprężniej działających gospodarek. Jednocześnie świat się bardzo skurczył, człowiek może dotrzeć gdzie chce, pod warunkiem, że ma pieniądze. Cały sęk tkwi jednak w tym, żeby inny, którego spotykamy w podróży, był po prostu inny, a nie gorszy.

Na okładkach magazynów podróżniczych zwykle widnieją portrety mieszkańców odległych miejsc, co jest tak niezwykłego w ludzkiej twarzy?
My nosimy biżuterię, oni noszą ozdoby. My mieszkamy na wsi, oni w wioskach. My tworzymy grupy etniczne, oni plemiona. Zresztą, samo używanie terminu „plemię” poważnie podlatuje XIX wiekiem.

Ale tak fajnie się pochwalić zdjęciami egzotycznie dla nas wyglądających ludzi.
To zjawisko się nazywa orientalizacją. Zanim poczujemy się bardzo dumni z takich zdjęć, pamiętajmy, że turysta otrzymuje cepelię. Nikt, kto zobaczy zespół „Mazowsze”, nie uzna, że obcuje z autentyczną kulturą wiejską i podobnie jest w odległych krajach. Przykładowo, Mursi w Etiopii (słyną m.in. z tego, że kobiety noszą gliniany krążek w dolnej wardze - przyp. aut.) doskonale wiedzą, że o danej godzinie przyjedzie autobus pełen turystów, więc się przebierają i oferują nie spotkanie z jakąś odległą kulturą, a produkt turystyczny. A my dajemy się nabrać, bo na wakacjach łakniemy autentyczności. Pewne biuro reklamuje się nawet hasłem „Prawdziwa egzotyka”.

To co jest dzisiaj autentyczne?
Poszwendanie się po miejscu, do którego przyjechaliśmy, obserwowanie codziennego życia ludzi, pójście na targ. Nawet odwiedziny w supermarkecie mogą być szokiem kulturowym, bo w Peru czy w Boliwii markety są zupełnie inne. Inne są zachowania ludzi, inaczej wykłada się towar, inne panują zwyczaje przy kasach itd.

Władze Bali zgodziły się, aby wysypać 700 ha sztucznych wysp w zatoce Benoa tylko po to, aby postawić na nich hotele. Czy turystyka nie staje się potworem pożerającym własny ogon?
Zależy, jak to zostanie zrobione. Sztuczna plaża np. w Dubaju nie wpłynęła jakoś specjalnie na ekosystem. Jeżeli ta sztuczna przestrzeń odciąży tereny warte zachowania z masowego ruchu turystycznego, to nie musi to być rozwiązanie złe. Co ciekawe, a nawet osoby mocno zaangażowane w ekologię tego na ogół nie wiedzą, wielkie resorty turystyczne bywają bardziej przyjazne środowisku od niewielkich ośrodków. Te drugie często idą na skróty z odprowadzaniem nieczystości, generują dzikie wysypiska, albo woda z toalet trafia do pobliskiej rzeczki.

All inclusive nie takie złe?
Jeśli ośrodek powstaje zgodnie z ekologicznymi standardami, którym sami hołdujemy w zachodnich krajach - nie takie złe.

To co jest naprawdę złe?
Przejażdżki na słoniach, które są dręczone, aby się stały turystyczną atrakcją. Głaskanie dzikich zwierząt, lwów czy tygrysów i robienie sobie z nimi zdjęć. Zwierzętom przez całe dnie podaje się narkotyki, aby były spokojne, a gdy są niepotrzebne, zostają sprzedane na polowania albo przerobione na nielegalne pamiątki. Ostatnio jedna z firm ubezpieczeniowych wypuściła reklamę, w której pojawiła się przejażdżka na słoniu. Na szczęście, pod wpływem protestów, szybko się z tego wycofała. Złe jest traktowanie napotkanych ludzi jak zwierząt w zoo, które oglądamy i którym w dowolnym momencie można zrobić zdjęcie. Na wyjazdach często zatracamy pewne normy, w rodzinnym mieście nikt by się nie ośmielił przykładowo podejść do wypoczywającej starszej pani i zacząć ją fotografować.

Francuski fotograf Nicolas Demeersman zrobił cykl zdjęć „Fucking tourists“, w którym mieszkańcy Indii, Kuby, Jordanii czy Peru pokazują turystom środkowy palec.
To bardzo dobry projekt! (śmiech). To, jak uprzedmiatawiamy innych ludzi na wakacjach, jest po prostu karygodne. W głowach turystów uruchamia się przekonanie „płacę, to mi wolno” i to jest właśnie ten neokolonializm. Uważamy, że pieniądze wynoszą nas ponad obowiązujące normy i to nawet podobne do tych, które panują u nas. Jesteśmy oburzeni, gdy, chociażby, nie możemy wejść w krótkich spodenkach do meczetu. Z tym tylko, że w tym stroju nie weszlibyśmy także do Bazyliki św. Piotra. Taka niska kultura podróżowania wiąże się też z tym, że wielu ludzi, którzy jadą na zagraniczne wycieczki, często nie stać np. na wakacje we Włoszech. Może gdyby się najeździli wcześniej po Europie, byliby już nauczeni, co wolno, a czego nie.

Wyjazdom do Ameryki Południowej towarzyszą wycieczki fakultatywne „favela tour“. Czy zwiedzanie dzielnic biedy jest etyczne?
Na pewno warto korzystać z atrakcji, które oferują sami mieszkańcy. Podam konstruktywny przykład. W Boliwii jest pewne miasto, Potosi, leży u podnóża Bogatej Góry, która swego czasu była największym pokładem srebra na świecie, niestety zapadła się po tym, gdy Hiszpanie zaczęli w niej drążyć korytarze. Do tej pory działają tam jednak spółdzielnie górnicze, które wydobywają srebro. Dodatkowo emerytowani górnicy organizują zwiedzanie kopalni. Nie dezorganizuje to niczyjej pracy, odbywa się za zgodą mieszkańców i to do nich trafia dochód. Oczywiście, że przy zwiedzaniu faweli ich mieszkańcy dostają jakieś pieniądze. Jednak towarzyszy temu wiele mocno dyskusyjnych praktyk, jak na przykład fotografowanie dzieci w zamian za snickersa czy długopis.

Wydaje się nam, że na egzotycznych wczasach zostawiamy mnóstwo pieniędzy, więc miejscowi powinni być nam wdzięczni. Tymczasem trafia do nich niewielki procent.
Fachowo to zjawisko nazywa się „leakage”, czyli wyciekiem. Duże, międzynarodowe korporacje inwestują pieniądze po to, aby wróciły. Gdy jedziemy na zagraniczne wczasy, znaczny procent kosztów pochłaniają takie wydatki, jak: marketing, przelot czy specjalnie sprowadzone europejskie jedzenie, bo egzotycznych specjałów lubimy spróbować tylko od czasu do czasu. Na miejscu zostaje ok. 30 procent środków, z czego pracownicy hoteli otrzymują na ogół głodowe pensje. Przekonanie turysty, że „dzięki mnie ci ludzie zarabiają, więc mogę robić, co mi się podoba”, jest po prostu bzdurą.

Przewodniki przekonują nas, że należy się targować, bo to leży w dobrym zwyczaju, czy zawsze?
Nie zawsze. Nie targujemy się w sklepach, na targach bywa różnie. Zdarzają się takie, które są nastawione na naciąganie turystów, ale to łatwo można sprawdzić. Ale nawet jak się targujemy, powinniśmy pamiętać, że ci ludzie z tego żyją i nie wykłócać się zażarcie o coś, co jest już i tak bardzo tanie. W Polsce nie kłócilibyśmy się o 50 groszy, za to w krajach, gdzie ludzie są znacznie biedniejsi, robimy to bez skrupułów. Opowiem pewną anegdotkę. Na dworcu głównym w New Delhi bardzo popularny jest trik polegający na tym, aby turysta nie kupił biletu w kasie, tylko od kogoś, kto specjalnie na niego czeka. W ten podstęp są zaangażowane ze cztery osoby. Przekonują, że kasa jest zamknięta, trzeba pójść do agencji turystycznej itd., cała procedura trwa co najmniej czterdzieści minut. Tylko po to, aby zarobić na tym turyście 2 euro, do podziału na cztery osoby. Dla nich to kwota, z której się utrzymują, dla turysty z Niemiec czy Szwecji to żadne pieniądze. Myślę, że od czasu do czasu warto w ten sposób dać się naciągnąć.

Backpackerzy, którzy podróżują na własną rękę, z plecakami, wręcz prześcigają się na forach w tym, kto pojechał za mniej. Mam wrażenie, że to tacy hipsterzy wśród podróżników.
To istny temat rzeka... Pisarz i reportażysta Paul Theroux trafnie ich zdiagnozował już w drugiej połowie lat 70. w „Starym Ekspresie Patagońskim. Pociągiem przez Ameryki”. Opisywał tę grupę, która widzi siebie jako tych „prawdziwych”, wielkich podróżników, wręcz mędrców. Odkrył, że to oni są paradoksalnie bardzo skoncentrowani na pieniądzach. W odróżnieniu od nich, ten współczesny turysta all inclusive, który jedzie do drogich hoteli, nie opowiada o tym, za co ile zapłacił. Mówi, że nurkował albo skakał ze spadochronu, a nie o tym, ile zaoszczędził. Podczas gdy nasz hipster-podróżnik chwali się, że spał u kogoś za darmo, podjechał stopem za uśmiech, stargował coś za bezcen, albo nie wydał na obiad, bo wziął ze sobą cały plecak zupek chińskich... Powiedzmy szczerze, lokalny rynek już bardziej korzysta z obecności hotelowicza, który przynajmniej pójdzie kilka razy do miejscowej knajpki albo na targ.

Jeżdżenie autostopem to wydawałoby się złota metoda na tanie podróżowanie. Czy rzeczywiście w podziękowaniu wystarczy się uśmiechnąć?
Otóż nie bardzo. W wielu krajach, choćby w Chinach, na Kaukazie, a nawet w pobliskiej Rumunii, wypada dorzucić się do benzyny, jest to niepisany zwyczaj. Dlatego zdarza się, że gdy kierowcy się upominają, europejscy autostopowicze są śmiertelnie obrażeni. Czasami bywa odwrotnie - wypada nalegać, aby zapłacić. Nagminnie, gdy turyści wracają do Polski z Bliskiego Wschodu, szczególnie z Iranu, opowiadają z niedowierzaniem, że taksówkarze nie chcieli zapłaty. Wynika to z nieznajomości lokalnej kultury. Ta’arof, irański zbiór zasad dotyczących uprzejmości, zakłada, że na koniec kursu kierowca zapytany, ile się należy, odpowiada, że nic. I wtedy nieświadomy turysta, kłapie drzwiami i wychodzi, podczas gdy zgodnie z ta’arof należy po-wtórzyć pytanie trzykrotnie, nalegając i dopiero na koniec usłyszymy cenę.

1,8 mln Polaków więcej niż w zeszłym roku planuje wakacje w kraju. Czy należy się bać?
Trochę. Nie trzeba podróżować daleko, żeby zaobserwować te wszystkie mechanizmy, o których rozmawiamy. Zadeptaliśmy Zakopane i wiele innych miejsc. A złe obyczaje na wakacjach są wszędobylskie. Czasem wystarczy pojechać do Sopotu albo nad Okuninkę nad Jeziorem Białym, by zobaczyć, jak z plażowicza wychodzi demon przekonany o własnej wyższości, dlatego że przecież zostawia pieniądze.

* Paweł Hadrian podróżnik, współzałożyciel i wiceprezes Stowarzyszenia Klub Podróżników „Sapay”, koordynator Festiwalu Podróży i Reportażu Kontynenty w CSK w Lublinie oraz comiesięcznych spotkań podróżniczych o tej samej nazwie. Jest zafascynowany kulturą materialną islamu, zwłaszcza w jego osmańskiej, perskiej i mauretańskiej formie. Podróżował po Bałkanach, Turcji, Afryce Północnej, Indiach i Ameryce Południowej.

Kto najwięcej wydaje?
Wedle zestawienia Światowej Organizacji Turystyki Narodów Zjednoczonych, w 2014 roku najwięcej wydali na wyjazdy turyści z Chin (164,9 biliona dolarów), z USA (110,8 bn. dolarów), Niemiec (92,9 bn. dolarów), Wielkiej Brytanii (57,6 bn. dolarów) i Rosji (50,4 bn. dolarów).

Polacy na wakacjach.
55 procent dorosłych Polaków planuje w tym roku wakacje. O 1,8 mln wzrosła liczba osób, które zamierzają spędzić urlop w kraju, o 367 tys. spadła ilość osób chcących wyjechać za granicę. Na wyjazd krajowy przeznaczymy średnio 1490 zł, a na zagraniczny - 2922 zł. Badanie opublikował Mondial Assistance.

Euro 2016. Czym jeżdżą piłkarze polskiej reprezentacji? [ZDJĘCIA]
Nowi doktorzy na UMCS [ZDJĘCIA]
Osiedle na górkach czechowskich. Kiedyś - hipermarket, teraz - ekodzielnica (WIZUALIZACJE)
Uroczystości rocznicy Cudu Lubelskiego [ZDJĘCIA]
Plac Rybny odżył. Ruszył nowy projekt na Starym Mieście [ZDJĘCIA]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski