Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Górecki - historia lotnika, który się kulom nie kłaniał (ZDJĘCIA)

Małgorzata Szlachetka
Zdzisław Górecki - historia lotnika, który się kulom nie kłaniał
Zdzisław Górecki - historia lotnika, który się kulom nie kłaniał Benon Bujnowski
Zdzisław Górecki skończył w piątek 99 lat. Mieszka obecnie w Kazimierzu Dolnym, 1,5 kilometra od domu, w którym się urodził. Jego życiorysem bez problemu można by obdzielić co najmniej kilka osób - pisze Małgorzata Szlachetka.

O tym, że chce latać Zdzisław Górecki zdecydował po tym, jak zobaczył w kinie film o lotnikach. Wtedy już był w wojsku, w 22. Pułku Piechoty. Żeby zacząć latać musiał przejść dwie komisje lekarskie.

Zdzisław Górecki pilotażu uczył się w Lidzie. Skończył też Wyższą Szkołę Pilotażu w Grudziądzu. W jego rodzinnym albumie znajdziemy fotografię z 1938 roku, Górecki pozuje do zdjęcia z grupą kolegów z Instruktorskiego Kursu Pilotów w Radomiu. Po jego zakończeniu został instruktorem w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, która przeszła do legendy, bo tutaj uczyli się przyszli lotnicy Dywizjonu 303.

Czy ich pamięta?
- Do września 1939 roku człowiek zmienił kilka pułków! Przypominam sobie lotników dopiero teraz, jak czytam o nich w książkach. Podchorążowie mieli bez dyskusji wykonywać polecenia. Wiadomo, że jeśli któryś z nich był uparty, to odpadał - mówi Zdzisław Górecki. I podkreśla: - Nie było mowy, żeby podchorąży miał jakieś uwagi do swojego instruktora.
1 września 1939 roku skończyła się pewna epoka.

Górecki: - Tego dnia byłem w Ułężu [jedno z lotnisk dęblińskiej szkoły - MS]. Wszyscy wiedzieli, że wojna z Niemcami może być. Uważaliśmy jednak, że jesteśmy dobrze uzbrojeni i nie ma się czego bać. Przecież mamy masę piechoty.
Zdzisław Górecki nie jest pewien dokładnej daty, ale wkrótce po wybuchu wojny wziął udział w locie bojowym.
- To był mój pierwszy i jedyny lot bojowy, na PZL P7. Na dyżurze były po trzy samoloty, moja załoga znalazła się wtedy w tej trójce, więc miałem lecieć. Jedna maszyna nie zapaliła. Skoczyłem do drugiej i wystartowałem - opowiada Zdzisław Górecki.
- Bałeś się? - pyta Jolanta Nebe, córka pilota.

- A skąd! Ucieszyłem się, że lecę. Każdy z nas żył tą walką z Niemcami. Byliśmy wyszkoleni i chcieliśmy się wykazać. Zostaliśmy wysłani pod Ryki, jako osłona tamtejszych zakładów zbrojeniowych. Nasza szkoła również miała tam swoją broń. Byliśmy na wysokości tysiąca metrów. Miałem być osłoną dla samolotu mojego dowódcy - opowiada.

- W pewnym momencie zobaczyłem dziwne cumulusy i ktoś zaczął z dołu do nas strzelać. Nie wiedziałem, co się dzieje, przecież porozumiewaliśmy się znakami umówionymi, ruch sterem, machnięciem skrzydłem. Uciekłem w prawo, w lewo. W końcu polecieliśmy wyżej. Dowódca kazał wracać na Ułęż - mówi Zdzisław Górecki.

Dodaje: - Na ziemi pytam: "co to było?". Sierżant pokazuje mi ślady po kulach na kadłubie. Okazało się, że ostrzelała nas nasza własna artyleria, bo nie znali sylwetek obcych samolotów. Pewnie byli przekonani, że lecą na nich Niemcy.
Zdzisław Górecki znalazł się potem w grupie zajmującej się ewakuacją samolotów z Dęblina na inne lotniska. Chodziło o sprzęt, który nie miał być wykorzystywany w walce.

- Leciałem tam, gdzie kazał dowódca, byłem na kilku lotniskach - pod Łukowem, w Kowlu, pod Lwowem. Kiedy wylądowaliśmy w Młynowie, obsługa lotniska powiedziała, żebyśmy lecieli dalej, bo już tam czekały bombowce, które miały być osłoną dla armii - mówi Zdzisław Górecki.

Przyszedł rozkaz ewakuacji do Rumunii.

- Takie polecenie otrzymaliśmy w Kowlu. Wystartowałem w grupie około piętnastu samolotów różnych typów. Żaden z nich nie był bojowy - opowiada Górecki.

W trakcie lotu ubywało samolotów, jeden nie mógł wystartować po przerwie, innemu brakowało paliwa.

Zdzisław Górecki: - W pewnym momencie skończyła mi się mapa i nie wiedziałem, gdzie jestem. Brakowało też paliwa, więc wylądowałem. Drogą szły kolumny ludzi, nasze wojsko i cywile. Dowiedziałem się od nich, że jestem niedaleko Tarnopola.
Górecki wystartował, chociaż wiedział, że paliwa zostało mu na kilkanaście minut lotu. (Pilot zawsze musiał mieć w baku taką rezerwę paliwa, żeby wystarczyło na 15-minutowy powrót na lotnisko.)

- Nabrałem wysokości. Kiedy skończyło mi się paliwo, wyłączyłem silnik. Leciałem lotem ślizgowym, jak szybowiec. W pewnym momencie zobaczyłem w dole skupisko domów i wylądowałem - mówi Zdzisław Górecki.
Samolot wylądował na terenie majątku pod Tarnopolem. Górecki poprosił właściciela o furmankę i beczkę na paliwo. Dostał to, co chciał. Wsiadł na wóz i pojechał do Tarnopola. Zgłosił się do punktu zbiórki lotników, dostał tam radę, aby jechać na dworzec kolejowy. Bo mogą tam być cysterny z benzyną. Nie znalazł nawet kropli.

- Towarzyszący mi podporucznik powiedział, żebym wracał i czekał, a paliwo jakoś się zorganizuje - śmieje się Górecki. I dodaje: - W tym majątku nie byłem sam. Zatrzymało się tam wielu uciekinierów. Od jednego lekarza dostałem zaproszenie na śniadanie. Mogłem też u niego się ogolić.

Po pewnym czasie po Góreckiego przyszedł goniec z Tarnopola, z zaproszeniem na wojskowe spotkanie. Pilot pojechał na nie rowerem pożyczonym od wójta.

- Miałem informację, że samolot mam już zatankowany, dostaliśmy ponad 30 litrów paliwa - opowiada Zdzisław Górecki.
W tym momencie można było kontynuować lot.

- Byliśmy jakieś dwadzieścia, może trzydzieści minut w powietrzu, kiedy kapral Wawer-sich powiedział, że widzi jakieś obce samoloty. Zaczynał się atak. Kątem oka zobaczyłem gwiazdę na kadłubie. Płonął samolot, więc musieliśmy awaryjnie lądować. Wyskoczyliśmy z kapralem z samolotu. Zobaczyliśmy, że pali się druga kabina, a starszy szeregowy Jan Moneta ciągle jest w środku. Wyciągnęliśmy go, bo nie był w stanie wyjść sam - mówi Górecki.

Był 17 września 1939 roku, w ten sposób załoga samolotu dowiedziała się, że Polska walczy na dwa fronty.
Zdzisław Górecki kontynuuje: - Nawet, jak byliśmy na ziemi, Rosjanie do nas strzelali, bo widzieli, że udało nam się wylądować. Nagle zobaczyłem, że drogą jedzie bryczka. Wyprosiłem z niej księdza i wsadziłem do środka rannego kolegę. Kazałem jechać do lekarza. Kapral zdecydował się zostać przy samolocie.

Jan Moneta był nieprzytomny. Górecki podarł na strzępy jego koszulę, żeby opatrzyć mocno krwawiący bok kolegi.
- Jęczał i mówił, że chce mu się pić, wyciskałem mu do ust owoce, których pewien zapas był w bryczce - mówi Górecki i dodaje: - Zostawiłem rannego u sołtysa, a sam odjechałem. W pewnym momencie właściciel bryczki powiedział mi: "Ja jestem Ukrainiec, więc nie jadę dalej, bo nie wiadomo co będzie, ale tam na wzgórzu mieszkają Polacy".
Lotnik został dobrze przyjęty przez właścicieli domu. Dali mu jedzenie i cywilne ubranie. Noc Górecki spędził schowany w stogu siana, wskazanym przez gospodarzy. Nikt go nie wydał, chociaż po domach chodzili radzieccy żołnierze i pytali o lotnika. Rano poszedł na plebanię. Zabrał ze sobą koszyk i motykę. Gdyby wojsko go zaczepiło, miał powiedzieć, że właśnie idzie ukopać kartofli.

Górecki ostatecznie na piechotę dotarł do Kazimierza Dolnego. W tym miejscu zaczyna się już całkiem inna historia.

Możesz wiedzieć więcej! Za to warto zapłacić: Raporty, analizy, gorące tematy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski