Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie kolarza to nie bajka. Sukces okupiony jest tytanicznym wysiłkiem

Arlena Sokalska
Arlena Sokalska
Przyjeżdżają na metę, a tylko jeden triumfalnie wyrzuca ręce w geście zwycięstwa. Ale taki triumf, jak ten ostatni Rafała Majki, okupiony jest katorżniczą wręcz pracą.

Kolarstwo to nie jest gra. Kolarstwo to jest sport. Twardy, ciężki, który wymaga wiele wyrzeczeń. Można grać w piłkę, tenisa lub hokeja. Ale nie można grać w kolarstwo - powiedział wiele lat temu Jean de Gribaldy, nieżyjący już kolarz szosowy, a później dyrektor sportowy wielu teamów i słynny łowca talentów.

Dziś w Polsce po wielkim sukcesie Rafała Majki podczas Tour de France i Tour de Pologne na kolarstwie znają się wszyscy - od przedszkolaków, które wychodzą na trasę naszego narodowego wyścigu ubrane w bluzeczki w czerwone grochy, po panów pijących smętnie piwo przed osiedlowymi sklepami. Ale mało kto zdaje sobie sprawę, że jest to sport wymagający nieziemskiej wprost dyscypliny, wielkiego hartu ducha, odporności psychicznej oraz wytrzymałości na ból.

Samotny jak palec
Kiedy podczas Tour de Pologne zapytałam Magdalenę Kowal, narzeczoną Rafała Majki, gdzie zamierzają zamieszkać po ślubie zaplanowanym na jesień - w Polsce czy we Włoszech - odpowiedziała, że jeszcze nie wie, bo od dawna nie mieli okazji poważnie z sobą porozmawiać. I nie była to wcale kokieteria ani unikanie tematu. Mało kto wie, że kolarze jeżdżący w zawodowych teamach należących do World Touru spędzają ok. 300 dni poza domem. Ostatni wyścig w Europie, zwany wyścigiem opadających liści, słynny monument Il Lombardia, rozgrywany jest na początku października. Ale od kiedy kolarstwo zaczęło otwierać się na inne kontynenty, dołożono jeszcze Tour of Beijing, który zamyka sezon. A początek - już pod koniec stycznia w Australii. W Europie ściganie na dobre rozpoczyna się w marcu - i tak do jesieni. Oczywiście nie każdy kolarz wszędzie startuje. Rafał Majka pojedzie w sierpniu do USA i potem będzie mógł w końcu odpocząć. Ale już Michał Kwiatkowski szykuje się do mistrzostw świata, które odbędą się w Hiszpanii pod koniec września. Zawodnik Omega Pharma-Quick Step uznał, że cel jest ważny i wykrzesze z siebie siły, by mimo olbrzymiego zmęczenia powalczyć jeszcze w Ponferradzie podczas wyścigu ze startu wspólnego.

A nie można też zapominać o drodze, która zawiodła naszych najlepszych kolarzy na szczyt. Kiedy Rafał Majka zaczynał swą przygodę z kolarstwem, był tak mały, że jego trener Zbigniew Klęk musiał mu zorganizować specjalny rower. To właśnie on jako pierwszy dostrzegł u małego Rafała olbrzymi talent. Ale w wychowanie młodego kolarza zaangażować się musiała cała rodzina. Tata woził go na treningi do sąsiedniej miejscowości, a mama wspomina, że z czasem Rafał został odciążony w wykonywaniu wszelkich czynności w rodzinnym gospodarstwie.

Jeszcze przed ukończeniem szkoły średniej Majka wyjechał do Włoch, bo tam są największe szanse, by się przebić do światowego peletonu. Mieszkając we Włoszech, zrobił maturę, a przy okazji nauczył się dobrze włoskiego i angielskiego - w obu językach śmiało udziela wywiadów. Wtedy wypatrzył go ówczesny właściciel teamu Saxo Bank, były duński kolarz Bjarne Riis.
Michał Kwiatkowski wyjechał na zachód w wieku 20 lat. Trafił do hiszpańskiej grupy Caja Rural, potem przez jeden sezon jeździł w teamie Radioshack. Spodobał się słynnemu łowcy talentów Patrickowi Lefevere'owi, menedżerowi Omega Pharma-Quick Step, i jeździ tam do dziś.

Droga młodego polskiego kolarza do najlepszych drużyn świata zawsze jest podobna, bo w naszym kraju nie ma teamu należącego do kategorii World Tour. Ale ci najlepsi przecierają drogę innym, a nasi młodzi zawodnicy coraz chętniej są zatrudniani. Od roku w teamie Rafała Majki jeździ kolejny utalentowany Polak Paweł Poljański. Pewnie było mu nieco łatwiej. W poprzednim sezonie przez kilka miesięcy był stażystą w drużynie Tinkoff-Saxo, dziś jako neo-pro prezentuje się znakomicie w peletonie. W rozgrywanym w drugiej połowie sierpnia USA Pro Challenge może nawet dostanie wolną rękę i będzie mógł pojechać na swoje konto. Na razie mówi: - Zawsze powtarzam, że w kolarstwie, aby być liderem, potrzebne jest doświadczenie. Jeżdżę pierwszy rok w zawodowym peletonie i jestem podporządkowany zaleceniom zespołu. Dobrym przykładem, jak można się rozwijać, jest Rafał, który dziś jeździ jako lider, a wcześniej pomagał innym. Trzeba udowodnić dyrektorom sportowym i innym zawodnikom, że jest się gotowym do bycia liderem. Na to jeszcze mam czas.

A udowodnienie - zwłaszcza kolegom - że warto ciężko pracować, nie jest łatwe. Jeszcze w ubiegłym roku, gdy Rafał Majka był liderem ekipy Tinkoff-Saxo podczas Giro d'Italia, koledzy pracowali dla niego, ale jakby nieco niemrawo. Nieco lepiej było w tym roku, zwłaszcza po pierwszej czasówce, gdy Majka udowodnił, że jest w grze o podium wielkiego touru. Ale po dwóch wygranych etapach na Tour de France sytuacja zmieniła się diametralnie. Podczas Tour de Pologne Polak miał taką opiekę ze strony kolegów z drużyny, jaką miewają największe gwiazdy światowego peletonu: Alberto Contador, Christopher Froome czy Vincenzo Nibali. Koledzy dawali z siebie 110 proc., a sam Majka mówił, że podczas wyścigu nie musiał nawet nosić swojej walizki. Bo kolarstwo to taki dziwny sport, że choć wygrywa jeden, musi się napracować cała ekipa. To najbardziej drużynowa dyscyplina ze sportów indywidualnych. A podczas wyścigu liczy się każdy najdrobniejszy wysiłek, bo to może oznaczać o jeden wykręcony wat mniej podczas trudnego podjazdu.

Lekki jak piórko
- Muszę usiąść, bo nogi bolą - powiedział do mnie Rafał Majka, gdy udzielał mi wywiadu podczas tegorocznego Tour de Pologne. I to nie był żart. Kolarz w trakcie wyścigu musi dbać o nogi, bo one są najważniejsze. Zawodnicy codziennie są masowani przez wykwalifikowanych fizjoterapeutów, często byłych zawodników. A jak wyglądają nogi kolarza po niesamowitym wysiłku podczas Tour de France, kibice dowiedzieli się dzięki Bartoszowi Huzarskiemu, który opublikował swoje zdjęcie na Facebooku. Niektórzy wpisywali wówczas niezbyt mądre komentarze, że to wynik dopingu. Tylko inni zawodnicy patrzyli z podziwem, bo taki widok oznaczał, że zawodnik był podczas Wielkiej Pętli w wyśmienitej dyspozycji. W kolarstwie słowo "wyżyłowany" oznacza "w formie".
A tę udaje się uzyskać tylko dzięki morderczym treningom i diecie. Po polskim peletonie krąży anegdota o pracowitości Davide Rebellina jeżdżącego obecnie w barwach naszego krajowego teamu CCC Polsat Polkowice. Włoch na zgrupowaniach po sześciu godzinach na rowerze potrafi powiedzieć do trenera: - To ja teraz odpocznę, coś zjem i jeszcze pojeździłbym ze dwie godziny za motorem (to jeden z elementów przygotowujących kolarzy do jazdy indywidualnej na czas). Ale podobnie trenuje jego polski kolega z drużyny Marek Rutkiewicz. On, podobnie jak Włoch, nie widzi świata poza rowerem i spędza na nim po 7-8 godzin dziennie.

Tak samo trenują ci z najlepszych drużyn świata. Rafał Majka opowiadał, że po przejechanym Giro odpoczywał. - Jeździłem na rowerze dwie, trzy godziny. Dopiero gdy dwa tygodnie przed Tour de France dowiedziałem się, że jednak pojadę, zacząłem trenować na poważnie. To lepiej, bo gdybym wiedział wcześniej, to trenowałbym intensywniej i byłbym może zbyt zmęczony - tłumaczył okoliczności swojego powołania na Wielką Pętlę. Gdy zapytać jakiegokolwiek kolarza, ile dni w roku nawet nie patrzy na rower, odpowiada: dwa, no, góra trzy.

A do treningów dochodzą jeszcze dieta i trzymanie wagi. Kolarz nie może jeść wszystkiego, co mu wpadnie w ręce. Zawodnicy mają szczegółowo rozpisane, co mogą spożywać, a czego nie. I nie wolno im tak po prostu wejść do sklepu i kupić to, co dobrze wygląda. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że w wielu produktach spożywczych, a zwłaszcza w napojach, znajdują się substancje, które są na liście zabronionych i mogą zostać uznane za doping. Podobnie jest z popularnymi lekami. Podczas Tour de Pologne czeskiego zawodnika Petra Vakoca użądliła pszczoła. Wywołało to wielkie poruszenie wśród lekarzy wyścigu, bo przecież kolarz mógł być uczulony. Na szczęście nie był, podobnie jak Rafał Majka, który miał starcie z osą na etapie do Katowic. Ale i tak mógł sobie miejsce ukąszenia co najwyżej posmarować cebulą (podobno działa), bo wszystkie inne leki są zabronione. Obaj mieli więcej szczęścia niż Vincenzo Nibali podczas Giro w 2013 r. Włoch był wtedy liderem wyścigu i chodził przez trzy dni z twarzą jak balon, bo owad użądlił go tuż pod okiem.

Ale dla wielu zawodników najgorsze jest trzymanie wagi. Dariusz Baranowski, były zawodnik, dziś jeden z najlepszych komentatorów kolarstwa w Eurosporcie, opowiadał, jak zawodnicy zrzucają wagę (w peletonie nazywa się to robieniem spalary). Otóż należy ruszyć na trening bez śniadania i mocno pedałować. Po kilkudziesięciu kilometrach następuje "odcięcie prądu" i wydaje się, że noga nie da rady nacisnąć na pedał. Trzeba to przemóc i czekać, aż organizm wejdzie w tryb korzystania z własnych zasobów tłuszczu. Wtedy następuje niezwykły zastrzyk energii i można kręcić bez końca.

W czasie wyścigu jest nieco inaczej, bo dziennie kolarz spala 8-10 tysięcy kalorii, które trzeba uzupełnić. Dlatego zawodnicy ciągle jedzą. Ostatnio w peletonie jest moda na białe mięso, np. z kurczaka lub indyka. Zawsze na topie są makaron i ryż. Rafał Majka bardzo lubi na szybki posiłek po etapie zjeść ryż wymieszany z omletem. Ale po zwycięstwie na Słowacji w ubiegły piątek wszyscy dziennikarze czekali, aż zje zwykłą kanapkę z serem, wędliną i pomidorem. Majka ma dziś ok 4-5 proc. tkanki tłuszczowej i waży 59 kg. To normalne u kolarzy. Ale dlatego Polak nie lubi zimna, musi się dobrze ubierać i solidnie jeść, gdy spada temperatura.

Kolarskie szlify
Jeszcze gorszą rzeczą niż zimno są w kolarstwie kraksy. Zawodnicy w pędzącym peletonie potrafią osiągać nawet 60-70 km na godzinę, sprinterzy więcej. Na zjazdach pojedynczy kolarz potrafi pruć w dół nawet 100-110 km/godz. Wywrotka przy takiej prędkości może mieć gorsze skutki niż wypadek samochodowy. W 2011 r. belgijski kolarz Wouter Weylandt zginął tragicznie wskutek kraksy podczas zjazdu na Giro d'Italia. Na szczęście takie wypadki zdarzają się w peletonie niesłychanie rzadko.
Kraksy są stałym elementem na każdym wyścigu, najczęściej ich skutkiem są potłuczenia lub otarcia, czyli "szlify". Kolarz szybko siada na rower i jedzie dalej, a boleć zaczyna dopiero w hotelu podczas odpoczynku po etapie. W czasie tegorocznego Giro Duńczyk Chris Anker Sorensen po krasie przejechał 20 km. Dopiero później okazało się, że doznał wstrząsu mózgu i nie pamięta, jak dotarł do mety. Z kolei podczas tegorocznego Tour de France Alberto Contador wsiadł na rower po upadku i nawet zaczął odrabiać stratę do peletonu. Dopiero po kilkunastu kilometrach jednak zszedł z trasy. Prześwietlenie wykazało, że złamał kość piszczelową.

Codziennością jest jazda w deszczu, gradzie, śniegu czy po ubłoconych brukach, jak na Tour de France. Zawodnicy mieli wtedy błoto nawet na czubku głowy i w oczach.

Nieżyjący już wybitny zawodnik Marco Pantani powiedział kiedyś: - Kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Życie kolarza to nie bajka. Sukces okupiony jest tytanicznym wysiłkiem - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski