Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Armwrestling nad dolnym Dnieprem [Felieton Jacka Borkowicza]

Jacek Borkowski
nadesłane

Wszyscy wiemy jak wygląda siłowanie na rękę: najpierw próbowanie mocy, potem przewaga i zwycięstwo. To pierwsze jest i siłą rzeczy musi pozostać mozołem dla obu stron pojedynku. Zawodnicy z reguły reprezentują wyrównane szanse, próbują więc rozeznać, jaki potencjał siły kryje się w ramieniu przeciwnika, zanim przyjdzie decydujący moment. Dla patrzącego z boku jest to obraz statyczny, obie ręce nieruchomo spoczywają na łokciach i tylko ich drżenie wskazuje na to, jak wielki wysiłek wkładają walczący w utrzymanie tej pozycji. Jednak w końcu przychodzi czas, kiedy jedna z rąk schodzi z pozycji „na dwu-nastą”, skłaniając drugą i przygniatając do stołu. Zdarza się, aczkolwiek rzadko, że zawodnik, którego ramię znalazło się w defensywie, zdoła się odwinąć i zwyciężyć. Ale tak czy inaczej ten drugi etap, w odróżnieniu od pierwszego, trwa krótko, z reguły nie dłużej niż dwie-trzy sekundy.

Nie wiem jak jest w sporcie, nie jestem armwrestlerem, jednak kilka razy brałem udział w takim pojedynku. I mogę powiedzieć że tutaj nie mniej od fizycznej zaprawy liczy się kondycja psychiczna, wytrzymałość, a nade wszystko wyczucie momentu, w którym można powiedzieć sobie: teraz! Kiedy wiem że mój przeciwnik nie udaje słabości, lecz jest już naprawdę wyczerpany. Lub tylko chwilowo zwątpił we własne siły – ale to jest właśnie ta chwila, której nie wolno mi przegapić.

Obecny czas wojny na Ukrainie jest właśnie takim pierwszym etapem armwrestlingu. Etapem straszliwym, bo chociaż zasady obowiązują w nim identyczne jak w sporcie, tutaj naprawdę leje się krew i padają zabici. I brak jest widocznych sukcesów, o które aż by się prosiło komuś, kto patrzy na tę rozgrywkę z boku, niezależnie od politycznych sympatii. To, co obecnie dzieje się nad dolnym biegiem Dniepru, można porównać z sytuacją w 1916 r. pod Verdun. I wtedy i teraz wojna ukazała nam swoje przerażające, a jednocześnie nużące oblicze. I wtedy i wówczas ginących w okopach żołnierzy porównywano, z okrutną trafnością, do mięsa armatniego. I wtedy i wówczas rodziło to w nas pokusę natychmiastowego przerwania tej bezsensownej rzezi.

Jednak wiemy że ona teraz nie może być przerwana. Takie są, niestety, żelazne reguły tej dyscypliny. Musimy wytrwać, przetrwać ten cholerny etap, aż wreszcie poczujemy że nasz przeciwnik osłabł na tyle, że możemy na dobre przydusić mu morderczą dłoń. Kiedy ten moment nastąpi? Nie wiadomo. Może jego pierwszymi oznakami są wybuchy na Krymie i ukraiński ostrzał mostów, przez które rosyjski okupant przedostawał się dotąd bez przeszkód na chersońską stronę Dniepru. Chciałbym w to wierzyć, ale pewności brak. Ale on przyjdzie, na pewno. I wydarzy się to raczej w przeciągu nie lat, ale miesięcy.

Czy ktoś się dziwi że piszę „my”? Przecież to także nasza wojna. I nasza stawka do wygrania. Nie mamy wyjścia, również my, Polacy, musimy brać udział w tych zawodach, choć nie w tak czynnym wymiarze jak nasi ukraińscy sojusznicy. Nie ma dla nas miejsca w szatni, musimy stać blisko ringu, aby być do końca po stronie, jak wierzymy, wygranych. A skoro już postawiliśmy na wygraną, liczmy się z ryzykiem kosztów. Przed nami być może trudna zima. Ale jeszcze trudniejszą będzie ona dla Rosjan.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Tanie linie trują! Ryanair i Wizz Air na czele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski