Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak kawa bez kofeiny: Katie Melua i Mela Koteluk na Arenie (RECENZJA)

paf
Ewelina Lachowska
Koncert Katie Melua i Meli Koteluk na Arenie Lublin był jak odpowiednik kawy bezkofeinowej. Smak niby ten sam, ale o pobudzeniu nie ma mowy.

Nigdy w Lublinie nie byłem na tak dużym biletowanym koncercie. Nigdy też nie byłem na tak spokojnym koncercie. Na Arenę Lublin w czwartek przybyło - wedle oficjalnych informacji - 10 198 osób, co jest prawdopodobnie największym sukcesem frekwencyjnym w historii miasta, choć trzeba by o to pytać historyków.

I kiedy myśli się „koncert” i „stadion” w głowie pojawiają się typowe obrazki: feeria barw, skaczący ludzie, pot (bywa, że krew i łzy), gitary. Nie w tym przypadku. Tu największy wybuch emocji oznaczał wstanie z krzeseł. Kontakt artysty z publiką: pytanie o pogodę. Para obok mnie, która kręciła lekko biodrami, była odpowiednikiem dzikiego pogo na rockowym występie.

No więc przyznaję: momentami przysypiałem. Sprawdzałem w smartfonie rezultaty dwunastego etapu Vuelta a Espana (Rafał Majka wciąż na czwartym miejscu w generalce, jest dobrze), bawiłem się fajną aplikacją, która pokazuje mapę nieba. Wtem… Dron! Kolorowy, wielki dron nad stadionem!

Co za ekscytacja! O, kurczę, poleciał. Wracajmy do koncertu. Co tu się dzieje? Aha, Katie znów wzięła do ręki gitarę akustyczną. Rock and roll! Tak jakby.

No dobrze: wyzłośliwiam się nieco, ale co zrobić – nie uważam, by pomysł zaproszenia dwóch dobrych, ale statycznych muzycznie, tak to nazwijmy, artystek na wielki stadion był słuszny. Zaproszone na Europejski Festiwal Smaku Mela Melua i Katie Koteluk, przepraszam, pomyłka, powinno być: Katie Melua i Mela Koteluk, to idealne propozycje do klubów, albo, kontynuując ironię, do pogawędek o nowym romansie koleżanki, w kuchni, w deszczowy dzień.

Katie Melua w Lublinie

Katie Melua i Mela Koteluk zagrały na Arenie Lublin (ZDJĘCIA)

Co nie zmienia faktu, że ani ja, ani nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwał po tych artystkach wielkiego show i że nie mam najmniejszych zastrzeżeń do ich muzyki. Instrumentaliści Meluy, której nazwisko postanowiłem jednak odmieniać, to pierwsza liga. Czuli country i rocka, grali perfekcyjnie. Cóż z tego, skoro klawiszowiec grając miał minę, jakby myślał: „Czy wyjąłem pranie z pralki przed wyjazdem?”. I taka senna, spokojna atmosfera udzielała się widowni. Za to za dobór repertuaru należą się gruzińsko-brytyjskiej wokalistce brawa. Była i Nina Simone, i The Beatles, i Janis Joplin i Black. No i wszystkie hity, łącznie z tym o transporcie miejskim w Chinach.

Melę trzeba zaś pochwalić za kilka znakomitych momentów, w których kapela urywała się ze smyczy „refren-zwrotka” i biegła w stronę lekko mrocznych improwizacji, albo fajnych, jazzowych solówek perkusyjnych.

Miał ten koncert, dzięki atmosferze, dobre strony. Nikt nie oblał mnie piwem, nikt nie przyłożył „niechcący” łokciem pod sceną, nikt w męskiej ubikacji nie pomylił pisuaru ze zlewem, co widziałem na Arenie przy okazji koncertu Biohazard.

W ogóle bym tylko wszystko i wszystkich chwalił. Ale jakoś nie mam na to energii, chyba potrzebuję kawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski