Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kijów. Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka. Część II

Dmytro Antoniuk

Wojna

25 lutego 2022, Kijowszczyzna, Winnicczyzna, Chmielnicczyzna: droga

Zbliża się świt. Idziemy do jadalni. W ogóle nie chcę jeść. Przez ponad dzień prawie nic nie jedliśmy. Żona nie może fizycznie zjeść nawet okrucha jedzenia. Namawiam ją do picia słodkiej herbaty. Szczeniak cały czas się kręci pod nogami i próbuje przeżuć sznurowadła moich butów. Patrzę na jego łapy i uświadamiam sobie, że kiedyś będzie to duży pies, może rottweiler.

Nadchodzi ojciec Wiktor. Zabiera szczeniaka i na moją prośbę błogosławi nas na drogę. Jakże będę tęsknić za tą piszczącą grudką…

W tym mieście jest dużo rozjazdów kolejowych i boję się nalotu, bo przez te wszystkie tory musimy przejechać w kierunku zachodnim. Mimo to wyjeżdżamy bez incydentów. Po drodze jest wiele samochodów, wszystkie z Kijowa i okolic. Niektórzy jadą razem kilkoma samochodami. Celowo wybieram drogi drugorzędne, aby uniknąć ewentualnych korków. Krajoznawstwo przydało się bardzo. Byłem w tych miejscach wiele razy i wiem, którędy lepiej się udać.

Wszystkie stacje benzynowe są zamknięte. Nie ma paliwa. Jednak ludzie stoją w kolejce nawet na zamkniętych stacjach. Pewnie liczą na dostawy. A może po prostu mają prawie zero benzyny…

Mijamy Kijowszczyznę i już jesteśmy w obwodzie Winnickim. Przed wjazdem do Koziatynia jest długa kolejka. Patrzę na mapę - stacja benzynowa! Postanawiamy się zatrzymać i wszystko się potwierdza: jest paliwo. Stoimy około godziny, kolejka powoli się przesuwa. Sprzedają po 20 litrów na osobę. Na wprost, z sąsiedniego samochodu wysiadł mężczyzna, otworzył bagażnik i wyrzucił z niego śmieci na trawę. Siedzę chwilę, ale nie mogę tego znieść, wychodzę. „Szanowny Panie – mówię z widoczną pogardą – coś tu zgubiłeś”. Wskazuję na śmieci. Gość się wije, wskazuje na inne śmieci, próbuje powiedzieć, że wszyscy tak robią, ale po tym, jak upieram się, żeby teraz usunąć ten syf – sprząta. Jest większy ode mnie, ale jestem w takim stanie, że jestem gotów desperacko rzucić się do walki…

Nadchodzi nasza kolej. Wkładam pistolet do wlewu i nagle słyszę odległe syreny w mieście. Wszyscy są zdezorientowani, nie wiedzą, co robić. Niektórzy opuszczają kolejkę i jadą dalej; inni (i ja) patrzą w niebo. Pozostajemy, rozglądając się, gdzie moglibyśmy się schronić. W końcu tankujemy, a nasz samochód.. nie chce odpalić. Komputer wyświetla jakieś bzdury. W ogóle nie znam się na technice. Znajomy radzi przez telefon, by odłączyć na kilka minut zaciski na akumulatorze i zrestartować system. Ale nie mam nawet kluczy do odkręcenia klemy. Pomagają ludzie z sąsiednich samochodów. Jednak ponowne uruchomienie nie skutkuje. Odpychamy auto na bok, żeby nikomu nie przeszkadzać. Alarm przeciwlotniczy trwa. Na mapie widać, że w pobliżu znajduje się salon samochodowy. Idę tam, zostawiając w samochodzie przestraszoną żonę z kotką w torebce. Potężny punkt kontrolny jest już kilka metrów dalej. Mijam go i widzę serwis opon. Decyduję spróbować poprosić o pomoc. Wchodzę, wyjaśniam sytuację, a facet mówi, że może mi pomóc. Po jakimś czasie podchodzi do nas i razem, przez punkt kontrolny, wstrzymując ruch samochodów, pchamy auto do serwisu. Mechanik grzebie w bezpiecznikach pod kołem, wyjmuje jakiś element i mówi, że „ta żabka jest do wymiany”. Nie mam pojęcia, co to jest. Jednocześnie pyta, jak jest w Kijowie? Co zostało zbombardowane, co słychać? Przy tym do siebie cicho, przez zęby klnie. W końcu przyczepia coś do drutów i mówi, że możemy ostrożnie jechać dalej. Auto faktycznie odpala, mimo że komputer wciąż wyświetla jakieś komunikaty, a światła stopu już się nie gaszą. Nie wiemy, jak dziękować. Pytam ile płacę, a nasz wybawca skromnie mówi „ile nie jest szkoda”. Daję największy nominał jaki mam w portfelu, mocno ściskam mu rękę, a on i jego współpracownik życzą nam szczęśliwej drogi.

Jest dość trudno jechać. Nieustannie słuchamy radia, które nadaje niepokojące wiadomości o postępach „orków”. W pewnym momencie wyłączamy odbiornik, pogrążając się w ciszy, ale myśli nadal się roją. Wciąż nie chcę mi się jeść. Mijamy kurort Chmielnik. Znowu rozbrzmiewają syreny, ale z jakiegoś powodu nie widzimy nikogo biegnącego do schronu. Może to alarm próbny? W drodze z miasta do Chmielnickiego, gdzie zlokalizowane są wszystkie główne kurorty, dużo samochodów z Kijowa. Zastanawiamy się dlaczego. Wyjazd z miasta. Do trasy do Chmielnickiego prowadzą dwie równoległe drogi. Wybieramy jedną z nich, jednak z jakiegoś powodu wszyscy zawracają i jadą do sąsiedniej drogi. Robimy to samo, prawdopodobnie ulegając instynktowi stadnemu. Stoimy pół godziny w korku, pokonując w tym czasie kilka kilometrów w lesie. Gdy pojawia się droga, do której się przebijamy, okazuje się, że jest kompletnie zapchana samochodami i panuje na niej chaos. Wszyscy mówią, że trzeba wracać i jechać przez Starokonstantynów, a to dobre dodatkowe 100-150 kilometrów. Ledwo mogę zawrócić. Postanawiam wypróbować pierwszą opcję i - o mój Boże! - na drodze nikogo nie ma, choć kilka kilometrów dalej wszystko jest w niekończącym się korku. Nie rozumiem dlaczego. Nagle w radiu rozlega się monotonny, nagrany głos: „Odwołanie alarmu lotniczego. Odwołanie alarmu lotniczego”. W końcu bez przeszkód przekraczamy trasę do Chmielnickiego i poruszamy się drugorzędnymi, czasem bardzo złymi drogami na południowy zachód. Słońce zachodziło przy wyjeździe z Chmielnika. Zmęczenie jest bardziej psychologiczne niż fizyczne. Kotka, która przez cały czas głośno krzyczała, jest już wyczerpana i po prostu siedzi w torbie. Nasze próby nakarmienia jej lub podania wody do niczego nie prowadzą.

Około godziny 22.00 docieramy wreszcie do miejsca, gdzie w swoim klasztorze czeka na nas ojciec Mikołaj. Naprawdę chcę się napić alkoholu. Pamiętam, jak w czasie pokoju skosztowałem tu wspaniałych nalewek naszego gospodarza. Jednak on nic nie oferuje, a ja postanawiam milczeć. Słusznie. Ukraina od następnego dnia wprowadzi zakaz sprzedaży alkoholu, i obiecuję sobie nie wypić ani kropli do naszego zwycięstwa. Ale teraz wydaje się ono czymś fantastycznym. Tu, już na miejscu, dowiadujemy się, że lotnisko w Starokonstantynowie zostało zbombardowane właśnie wtedy, gdy zawróciliśmy z pierwszej drogi…

Ojciec Mikołaj zostawia nas w doskonałych warunkach: ciepło, gorąca woda, jedzenie, internet. Mówi jednak, że inni ludzie już są w drodze do niego i być może będziemy musieli przeprowadzić się lub przenieść do domu, w którym nikt nie mieszkał od kilku lat, ale jest piec, więc nie zginiemy.

Idziemy spać, ale jeszcze długo wypatrujemy się w telefony komórkowe, czytając niekończące się wiadomości z frontu…

Ostatni tydzień lutego 2022, Podole: wyrzuty sumienia

Następnego poranka, a potem przez cały dzień, przybywają nowi ludzie. Część z nich już poznaliśmy. To para w naszym wieku z dziećmi, dużym, ale dobrym psem i rodzicami. Po południu zjawia się kolejna rodzina i mężczyzna mówi, że następnego dnia wróci do Kijowa z jeszcze jednym mężczyzną. Mówię żonie, że też powinienem z nimi pojechać, ale ona zaczyna ze strachem mówić, że nie może tu zostać beze mnie. Na szczęście dzień później przybywa jej brat z żoną i małym synkiem, którzy uciekli z Dmytrówki, tuż przed wkroczeniem tam orków (tylko tak teraz ich nazywamy). To jakichś 15 kilometrów do stolicy! Ciągle myślę o powrocie, który jest naprawdę bardzo przerażający…

Żona brata jest przestraszona i wszyscy są bardzo wyczerpani. Jesteśmy proszeni o udanie się do rady gminy i zarejestrowanie się. To są nowe wymagania. Mężczyźni w wieku 18-60 lat nie są już wypuszczani za granicę. Jednak dla dzieci z matkami granice są maksymalnie otwarte, znosząc kilka formalności. Nawet zwierzęta bez dokumentów mogą wjechać do innych krajów. Jednak czytamy i słyszymy od znajomych o strasznych kolejkach na granicach, o ludziach porzucających samochody i idących pieszo kilometrami do przejść granicznych.

W radzie miasteczka proszę o wpisanie mnie do obrony terytorialnej. Szczerze mówię, że mam broń, dlatego kobiety w biurze są bardzo zadowolone.

Następnego dnia w domu kultury nie da się wcisnąć nawet igły: odbywa się pierwsze spotkanie obrony terytorialnej. Burmistrz natychmiast prosi o podniesienie rąk obcych osób. Robię to ja i jeszcze kilku mężczyzn. Mówi się nam, że najpierw wezmą miejscowych, a gości - w razie potrzeby. W samochodach tworzone są nocne zmiany z lokalnymi myśliwymi. Nie ma mowy o rozdawaniu broni, choć krążą już pogłoski, że w sąsiedniej wiosce widziano nocą dywersantów. Tutaj? Na Podolu?! Sabotażyści?? Na pierwszy rzut oka wydaje się to niewiarygodne, ale czytaliśmy już wieści z innych dużych miast, w tym z naszego Kijowa, o walkach ulicznych z grupami dywersyjnymi. Mówi się, że wrogowie ci z wyprzedzeniem wynajmowali mieszkania na całej Ukrainie, rozpoznawali miejscowości, a teraz kierowali wrogą artylerię na różne obiekty. Wszyscy zaczynają z podejrzliwością patrzeć na obce tablice rejestracyjne samochodów. Na obcych. Czuję się bardzo obcym i niepotrzebnym dezerterem.

Wieczorem słyszymy przenikliwy alarm dzwonu klasztornego: alarm lotniczy! Ojciec Mikołaj dzwoni, ciągnąc za linę, bo w miasteczku nie ma syren. Tymczasem ukrywamy się w piwnicy niedaleko domu. Nasza kotka bardzo się boi. Podobnie jak inne zwierzęta, które przybyły z innymi rodzinami uchodźców, a dokładniej osób czasowo przesiedlonych. Tak teraz oficjalnie się nazywamy.

Godzinę później kolejny alarm, a ojciec Mikołaj prosi mnie, żebym był dzwonnikiem. Zadanie nie jest łatwe, ale wszystko robię uczciwie, patrząc na północno-wschodnie, zachmurzone niebo, czekając na rakiety lub samoloty. Odwołanie alarmu. Reszta nocy mija spokojnie. To jest teraz nasza rutyna.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski