Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koncert Kory w lubelskiej filharmonii (ZDJĘCIA)

Paweł Franczak
Z tego, co na sobotnim koncercie Kory mogłem zobaczyć wynikało, że mam do czynienia z prawdziwą gwiazdą. Szkoda, że nie wynikało to z tego, co można było usłyszeć.

Wszystkie zdjęcia, które nasz fotoreporter Jacek Babicz zrobił w sobotę w filharmonii mają jedną wspólną cechę: widać na nich jedynie lewy profil Kory. To nie przypadek, ani błąd w sztuce. Wraz z rozstaniem wokalistki z kolegami z Maanamu i udziale w programie Polsatu "Must Be The Music" jej dystans do siebie sukcesywnie malał: wdawała się w pyskówki z uczestnikami polsatowskiego show, dramatyzowała swoją historię w wywiadach i zaczęła pojawiać się wszędzie z białą suczką Ramoną.

W Lublinie Ramony nie było, było za to niemal pół godzinne spóźnienie, oraz wyraźne polecenie dla fotografów od menedżerki: zdjęcia robimy tylko przez trzy pierwsze utwory, bez używania lampy (co akurat nie jest niczym nadzwyczajnym), wyłącznie z prawej strony sceny i bez poruszania się, co jest wymogiem, o jakim w Lublinie jeszcze nie słyszałem).

Nie było więc przeproś: Kora czuje się celebrytką i tak chce być traktowana, nawet jeśli niektórych to drażni.

Szczęśliwie, na tym kaprysy piosenkarki się kończyły. Sam występ, nie licząc specyficznego ruchu scenicznego, obył się bez fanaberii - to był przyzwoity, rockowy koncert, bez oszczędzania perkusji, bez litości dla strun gitar i strun głosowych samej liderki.

Zwłaszcza repertuar mógł zachwycić słuchaczy. Już na początku dostali najlepszy moim zdaniem numer Maanamu, czyli "Nocny patrol" w wersji angielskiej, a i potem nie brakowało hitów, zarówno tych wydanych pod szyldem grupy, jak i z solowych projektów Kory: "Metamorfozy", kultowe "Lipstick on the Glass", czy "Raz-dwa-raz-dwa". Z ostatnim przebojem "Ping Pong" na czele, zaśpiewanym na bis, na wyraźne życzenie publiki (najwierniejsza grupa fanów przez bitą dosłownie przykleiła się do miejsc pod sceną).

Ale, ale: napisałem na początku, że gwiazdorstwo było widać, ale nie słychać. Nie chodziło mi o kiepską dyspozycję wokalną, czy warsztat instrumentalistów, a o samą jakość dźwięku.
Głośno było, jak trzeba - to i owszem. Świdrujący, wysoki dźwięk w uszach towarzyszył mi jeszcze w niedzielę przy śniadaniu. Ale żeby cokolwiek brzmiało selektywnie? Co to, to nie.

Udało mi się zrozumieć może jedną piątą tekstów piosenek i żadnego słowa, które artystka mówiła do widowni w przerwach. Myślałem, że może to wina akustyki balkonu, gdzie miałem miejsce, ale kiedy specjalnie przeszedłem się na dół, by porównać efekt nie było wiele lepiej.
Mam nawet dowód, że to nie z moim słuchem coś nie tak: kilka osób na sali dało akustykowi jasno do zrozumienia, że nagłośnienie jest spartaczone.

Nie wiem jeszcze, jak ten spec od siedmiu boleści za konsoletą się nazywa, ale postaram się dowiedzieć. Jeśli jutro rano wciąż będę słyszał ten przykry dźwięk w uszach, wyślę mu prezent: zatyczki do uszu z dedykacją: "używaj w pracy, pewnie i tak nie zauważysz różnicy".


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski