- Nie będziesz jakimś tam poetą, tylko najgorszym na świecie, nie będziesz ty wódek smakoszem, tylko zapity na śmierć – te szczere słowa wyśpiewane przez Marka Dyjaka szczęśliwie nie okazały się profetyczne. A niestety niewiele brakowało.
O Dyjaku piszą, że jest polskim Tom’em Waits’em. Kolejne głupie porównanie jak Riedla z Morrisonem. Trudno pisać o człowieku, którego życiorys nadawałby się na super hollywoodzką produkcję.
Dziennikarze uwielbiają bawić się tragicznymi fragmentami życia artystów. Alkoholizm, narkomania, szalone życie. Gdzieś po drodze tylko ginie, to co najważniejsze. Muzyka…
Tak jest często w przypadku Dyjaka. Nieważne jest to, jak śpiewa „swoje fado”, ale to, że próbował popełnić samobójstwo i przepił połowę swojego życia. Szczęśliwie nie wszyscy tak go widzą.
- Daruję sobie tym razem opowieści o życiu Marka Dyjaka, o piciu, o chlaniu właściwie, o staczaniu się do rynsztoka i schodzeniu na psy, choć byłoby o czym pisać. Przed jego koncertem w Czarnym Tulipanie wolę pisać o jego muzyce - tak koncert artysty zapowiadał kilka lat temu mój redakcyjny kolega.
A jaka to jest muzyka? Oddajmy głos głównemu bohaterowi, z którym miałem przyjemność kilka lat temu przeprowadzić wywiad.
Porozmawiajmy o muzyce. Kim byłby Marek Dyjak, gdyby nie śpiew.
Nie widzę takiej historii. Jestem przepełniony muzyką. Kocham muzykę. To jest taka moja rzeka, wzdłuż której idę.
Marek Dyjak nie jest najłatwiejszym rozmówcą dla dziennikarzy. Na wywiad z nim umawiałem się przez kilka tygodni i ostatecznie wyszedł kiepsko.
To ktoś, kto na scenie oddaje wszystkie swoje emocje, lęki i ból. Nic dziwnego, że później nie ma już ochoty o tym rozmawiać.
Przykład z książki „Polizany przez Boga”, czyli wywiadu – rzeki z Markiem Dyjakiem:- Jak się dziś czujesz? - Ch...owo, czyli wszystko w porządku. Możecie mnie męczyć.
Kilka stron dalej rzuca: Koniec na dzisiaj. Mam kur…, dość.
Trudno znaleźć osobę, która przeżyła tyle co Dyjak i potrafi to wyśpiewać z takim fellingiem.
Jeszcze raz powrócę do mojego nieudanego wywiadu z Dyjakiem.
- Wspomina pan w książce miejsca, w których żył. Można by je nazwać „szemranymi”, jak kiedyś Stare Miasto. Co Pana do nich ciągnęło?
- Były „szemrane”, bo były to miejsca dla biednych ludzi. Zadawałem się z osobami niebogatymi, młodymi twórcami, artystami i stąd taki wybór. Były też inne miejsca. Na Starym Mieście pojawiałem się u Jarka Koziary. Zdarzało mi się pomieszkiwać pod jego dachem.
Może dzięki temu Marek Dyjak potrafi oddać śpiewem to, co trudno wypowiedzieć. Wystarczy posłuchać jego wersji „Na zakręcie”, „Sutry” „Sistars” czy niesamowite wykonanie „Człowiek (Złota Ryba) z hip-hopowym składem Molesta. Jego wachlarz możliwości jest imponujący. A to tylko kilka tytułów z jego bogatego repertuaru.
A najzabawniejsze jest to, że po przesłuchaniu jego utworów nadal nie wiem, kim jest Marek Dyjak. Na pewno nie polskim Tomem Waits’em. Jest sobą.
Zaduszki z Markiem Dyjakiem
Centrum Kultury
piątek, godz. 19.00
bilety 60 zł
POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?