18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muzealnik na szczycie. Rozmowa z Zygmuntem Nasalskim

sa
Muzealnik na szczycie. Rozmowa z Zygmuntem Nasalskim
Muzealnik na szczycie. Rozmowa z Zygmuntem Nasalskim Jacek Babicz
Rozmawiamy z Zygmuntem Nasalskim, dyrektorem Muzeum na Zamku i miłośnikiem gór, o wyprawie w Himalaje i pasji do alpinizmu.

Kiedy zaczęła się Pana przygoda z górami?
W latach 50., kiedy byłem w podstawówce w Chełmie. Pojechałem w góry z wycieczką szkolną.

W jakie góry?
W Tatry! Kiedyś takie wycieczki były regularne i niemal obowiązkowe.

Teraz wycieczek jest chyba mniej. Może ze strachu nauczycieli i rodziców: góry kojarzone są głównie z niebezpieczeństwem i wypadkami.
Nie wszystkich ponadto stać na opłacenie kosztów wycieczki. Oczywiście, nie można wykluczyć też ryzyka. Przeglądając kroniki wydarzeń z ostatnich lat można natrafić na wypadki, w tym wypadki śmiertelne na wycieczkach szkolnych.

Czyżby Polacy coraz mniej chodzili po górach?
Wręcz przeciwnie, coraz chętniej. W końcu jesteśmy narodem tyle morskim, co górskim. Jest zainteresowanie turystyką górską i chodzeniem po górach traktowanym jako sport. Ja zresztą do tej grupy sportowców się nigdy nie zaliczałem. Nie byłem ścigantem - zdobywanie szczytów na czas mnie nie interesuje. Liczenie minut, sekund? Nie, żyłki rywalizacji we mnie nie ma. Może tylko w przypadku wspinaczki skałkowej to ma sens. Póki co, wspinaczka górska nie jest dyscypliną sportową na igrzyskach olimpijskich. Może i dobrze…

…bo mielibyśmy problem z dopingiem.
Pewnie tak. Ja i moi koledzy, z którymi chodzę po górach, jesteśmy raczej kontynuatorami tradycji międzywojennej. W góry się chodzi owszem, dla dreszczyku emocji, ale głównie po to, by z nimi obcować. Poruszanie się w pionie jest, jak mawiał Michał Jagiełło, "nieszkodliwym uczuleniem".

Wciąż najbardziej lubi Pan Karpaty Wschodnie?
Tak, chodzę tam od 20 lat

Dlaczego właśnie tam?
To jedyne góry w Europie, które pozostały naturalne.

Tylu turystów co w Alpach, czy Tatrach się nie spotka?

Nie ma nawet co porównywać. Karpaty na terenie Ukrainy i na granicy ukraińsko-rumuńskiej, to najpiękniejsze miejsca na kontynencie. Można wędrować przez trzy dni i nie spotkać żywej duszy.

Jeśli nie jest Pan ścigantem i ryzykantem, to po co wziął Pan udział w lubelskiej wyprawie w Himalaje w 1973 roku, prowadzonej przez Zbigniewa Stepka? (wyprawa stała się głośna także za sprawą śmierci Zbigniewa Stepka i Andrzeja Gązka, którzy zginęli pod lawiną - przyp. red.)
Himalaje to w pewien sposób mityczne góry. Natrafiła się znakomita okazja. To była pierwsza polska powojenna wyprawa w Himalaje zachodnie. Zresztą ta przedwojenna, z 1939 roku, także zakończyła się tragicznie - zginęło dwóch uczestników. Poza tym: chodziłem po górach od wielu lat, w późniejszym czasie również wspinaczkowo i byłem trzydziestolatkiem dźwigającym bez trudu najcięższe plecaki.

Chciał się Pan sprawdzić?
W tym wieku każdy mężczyzna chce się sprawdzić. Dla alpinisty okres między trzydziestym a pięćdziesiątym rokiem życia jest zresztą chyba najlepszy.

Chyba nie tylko dla alpinisty?
Tak, choć pamiętajmy, że wysiłek górski jest zupełnie inny niż inna, nawet wyczynowa, aktywność fizyczna. Wiem, bo uczestniczyłem w zimowych "obozach przetrwania" w Bieszczadach .

Obozy przetrwania? Survival? Znów mi to do Pana nie pasuje, bo kojarzy mi się to z dużym ryzykiem, z czymś ekstremalnym.
Wtedy nikt tego survivalem nie nazywał. Miałem kilka takich zimowych wypraw: "worek bieszczadzki", teren nielegalny, pod kontrolą pograniczników więc poruszać się trzeba było również nocą, temperatura minus dwadzieścia stopni, żadnych śpiworów, namiotów, spanie przy ognisku. I żadnych kurtek puchowych, bo skąd? To dopiero była frajda - te dzikie jeszcze Bieszczady z licznymi tropami misiów…

Bywało, że - użyję współczesnego słowa - niektórzy wymiękali?
Raczej nie. To były małe grupy sprawdzone i zawzięte na góry. Ale spotykaliśmy czasem w zimie w Bieszczadach studentów AWF na nartach. Młodzi, wysportowani, na dłuższych trasach nie imponowali nam kondycją. Chodzenie po górach, to jednak inny sposób wydatkowania energii. Zjazd dla takiego studenta nie był problemem, ale turystyka górska, zwłaszcza zimowa, wymaga czegoś więcej, niż umiejętności jazdy na nartach.

Jaki był główny cel tych "obozów przetrwania"?
Prosty: nielegalne chodzenie po Bieszczadach. Wyprawy organizował Heniek Lenart, zresztą alpinista, który w 1969 roku brał udział w wyprawie do Mongolii.

Jak sobie radziliście bez dzisiejszego sprzętu górskiego?
Warstwa kilku swetrów i spanie na śniegu. Takie były realia. Kiedy wynaleziono karimatę, byłem tak zachwycony, że stwierdziłem, iż wynalazcy należy dać Nobla. To wynalazek, który zmienił najbardziej turystykę górską i alpinizm.

A myślałem, że włókno węglowe i tym podobne.
Nie. Zresztą: wyjeżdżając w Himalaje w 1973 roku nasza ekipa też nie miała supersprzętu. Warunki były siermiężne.

No tak: okulary spawalnicze zamiast profesjonalnych gogli lodowych i skonstruowane w WSK Świdnik raki.

Tak, choć akurat ja miałem raki od znajomych ze Szwajcarii. Sprzęt trudno było kupić, a nawet jeśli chciało się go sprowadzić (raki z Zachodu czy duralowe karabinki), kogo było na to stać? To były ogromne pieniądze. Powiem jednak panu, że jeśli chodzi o sam wysiłek fizyczny, to, z całym szacunkiem dla Himalajów…

…proszę mówić, Himalaje się nie obrażą.
…trudniej było w Bieszczadach. W Himalajach wysiłek fizyczny przy transporcie sprzętu i żywności do obozu na wysokości ponad 4 tys. metrów był ogromny. Po kilku takich transportach byliśmy wycieńczeni. Ale ja wtedy mówiłem do kolegów z uśmiechem: "co wy wiecie o wysiłku, pojedźcie w Bieszczady!".

Chodzi o odległości?
Także, choć i o takie rzeczy jak spanie. W Himalajach spaliśmy w namiotach. W Bieszczadach pod gołym niebem, na gałązkach świerkowych. Księżyc, ognisko - bardzo romantycznie.

Trzeba być romantykiem, żeby chodzić po górach?
Sądzę, że tak. Że każdy, kto chodzi w góry ma w sobie przynajmniej trochę romantyzmu. No, może z wyjątkiem tych, którzy się ścigają z czasem i z metrami w pionie.

A czy trzeba być samotnikiem?
Różnie to bywa, są różne typy. Jeden to samotny wilk i tak mu najlepiej, inny woli wyprawę ze sprawdzonymi ludźmi, by coś wspólnie przeżyć.

Mówi się, "jeśli chcesz kogoś naprawdę poznać - weź go w góry".
To prawda. Przyjaźnie górskie są niesłychanie mocne. Na przyjaciół z gór można liczyć również na nizinach.

Zdarzyło się, że ktoś uratował Panu w górach życie?
W przypadku wspinaczki, nasze życie cały czas zależy od drugiej osoby. Jest przecież i etyka ludzi gór - kiedyś istotny element wędrówki i wspinaczki.

Rozumiem, że dziś jest z tym gorzej.
Jest na pewno inaczej. Dziś czasami przeważa chęć zdobycia ściany za każdą cenę. W latach 60., kiedy odbywałem szkolenie taternickie, etyka była jednym z wykładanych przedmiotów. Nawiasem mówiąc, niektóre zajęcia prowadził właśnie Zbigniew Stepek. Ale cóż: wiele rzeczy się zmienia. Kiedyś etos rzemieślnika też był inny niż dziś.

Mam wątpliwości, czy etos rzemieślnika wciąż funkcjonuje. A jakie są główne, niepisane oczywiście, przykazania tej górskiej etyki?
Pamiętam takie stare opowiadanie, nie wiem już którego autora, może nawet zbyt patetyczne, w którym padły słowa: "towarzysza w górach nigdy się nie zostawia".

Kiedy była Pana ostatnia wyprawa?
Duża? W 2007 roku, wspaniała choć ciężka, w pasmo Gór Czywczyńskich na granicy Ukrainy i Rumunii. Przepiękne miejsce. Może uda mi się jeszcze tam wrócić.

Rozmawiał Paweł Franczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski