Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Niepiśmienny gajowy i kumkanie w wiadrze

Marcin Jaszak
Maria i Władysław Porębscy. Antoniów, 1971 rok
Maria i Władysław Porębscy. Antoniów, 1971 rok Archiwum Lidii Sadowskiej i państwa Porębskich
Jan Wąsowicz urodził się w 1833 roku i był zarządcą lasów. Dziś Lidia Sadowska i jej córka Eliza oraz Maria i Bolesław Porębscy opowiadają o sadze rodu leśników oraz pasji do przyrody.

Leśniczówka dziadków - Kruglik, znajdowała się w lesie, jakieś dziesięć kilo-metrów od Zwierzyńca. Jak myśmy z siostrą uwielbiały tam jeździć! Każdy weekend, ferie i wakacje spędzałyśmy u dziadków. Ja dodatkowo kochałam konie, a w leśniczówce latem zatrzymywała się Roztoczańska Konna Straż Ochrony Przyrody. Och, jak ja wyczekiwałam na te konie! Jak się cieszyłam, kiedy w końcu przyjeżdżali! Babcia zawsze coś ugotowała i nakarmiła wszystkich, bo od zawsze słynęła z gościnności, a ja mogłam przy tej okazji pojeździć konno... Tak wspomina dzieciństwo Eliza Sadowska, najmłodsza leśniczka w rodach Wąsowiczów, Gottwaldów i Porębskich, która dziś pracuje w Nadleśnictwie Lubartów.

Aby usystematyzować tę historię, trzeba się cofnąć w czasie o całych sześć pokoleń, kiedy to Jan Wąsowicz, w drugiej połowie XIX wieku, był zarządcą lasów i pod swoją pieczą miał kompleksy leśne w rejonie Wierzchosławic w powiecie tarnowskim.

- Cała historia dotyczy Wąsowiczów, choć w kolejnych pokoleniach dołączały, poprzez małżeństwa, następne rodziny związane z leśnictwem - tłumaczy Lidia Sadowska, mama Elizy i oczywiście leśnik, kierowniczka Działu Ochrony Przyrody Roztoczańskiego Parku Narodowego.

Jak zatem potoczyły się losy potomków Jana Wąsowicza?
Lidia Sadowska: Historia rodziny Wąsowiczów związana jest z dobrami Sanguszków. Jan z żoną Anastazją doczekali się trojga dzieci, w tym Franciszka - mojego pradziadka. Także leśnik, został skierowany do pracy w lasach księcia Eustachego Sanguszki w Podhorcach w województwie tarnopolskim. Tam właśnie spotkał i poślubił Leontynę Müller. W 1908 roku przyszła na świat Anastazja, a w 1910 roku urodziła się Stanisława, moja babcia, która z kolei wyszła za mąż za dziesięć lat starszego Michała Józefa Gottwalda, absolwenta Wydziału Laso-wego Politechniki Lwowskiej. Jego ojciec, Michał Henryk, był nadleśniczym w Budzie Stalowskiej, zarządzał tartakiem oraz cegielnią hrabiego Jana Tarnowskiego. Działał też aktywnie w Galicyjskim Towarzystwie Leśnym.

Początek, a już pięciu leśników. Jak czytałem w historii Pani rodziny, sporządzonej przez Emiliana Szczerbickiego, Franciszek dochował się synów leśników.
Franciszek był leśnikiem z krwi i kości, czas po pracy zajmowały mu liczne wyjazdy do Lwowa. Lubił towarzystwo i robił sobie wypady na karty i rozrywki. Można powiedzieć, że prowadził rozrywkowy tryb życia. Leontyna siłą rzeczy musiała dbać o dom. W 1913 roku urodziła im się trzecia córka Helena, a w 1915 kolejny potomek - Jan Józef, który odziedziczył zawód po ojcu i po kolejnych posadach leśniczego, został w 1951 roku nadleśniczym tworzonego od podstaw Nadleśnictwa Żdżary na Rzeszowszczyźnie. W 1925 r. urodził się Franciszek, a pięć lat później Baltazar, także leśnik, pracujący w lasach szczecińskich, później we Wleniu.

Synowie przejęli zawód ojca, a córki powychodziły za mąż za leśników.
Franciszek starał się, aby jego córki powychodziły za mąż w tak zwanych "przednich" rodzinach. O mojej babci Stanisławie wspomniałam, a Helena wyszła za mąż za Stanisława Podczaszyńskiego, późniejszego nadleśniczego w Nisku, Horyńcu i Tereszpolu.

Już się nie dziwię, że Pani córka została leśnikiem. Pani Elizo, ta historia wpłynęła na decyzję o wyborze szkoły i zawodu?
Eliza Sadowska: Przyrodę lubiłam od zawsze, angażowałam się w harcerstwo, bo pasjonowały mnie surwiwalowe przygody, ale kiedy poszłam do liceum, wybrałam kierunek bardziej humanistyczny, jeśli takim można nazwać profil angielski z informatyką. W końcu zaczęłam rozważać wybór i w efekcie przeniosłam się do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Zastanawiałam się wtedy nad weterynarią, ale uczestniczyłam w olimpiadzie biologicznej i musiałam napisać wymaganą pracę, i tu przyszła z pomocą mama. Podpowiedziała mi temat związany z monitoringiem płazów. W Roztoczańskim Parku Narodowym są wybudowane bezkolizyjne trwałe przejścia (tunele) pod drogą dla drobnych zwierząt, w innych miejscach przed wiosenną migracją zwierząt są także montowane zapory uniemożliwiające wejście płazów na pas drogowy. Co najmniej dwa razy dziennie wszystkie osobniki są zbierane wzdłuż płotków i przenoszone w wiadrze w bezpieczne miejsce, łącznie z liczeniem i określeniem gatunku i płci. Wykonywałam tę pracę. Po czym na podstawie wyników to wszystko opisałam, łącznie z wykresami, związkami z warunkami pogodowymi. Mimo że wstawałam codziennie o czwartej rano, była to dla mnie niezwykła frajda. Pracowałam z dwoma faunistami i tak zachwyciłam się tymi żabami, że w końcu wylądowałam na Wydziale Leśnym w Krakowie. Mama doradzała mi Warszawę, choć sama kończyła studia w Krakowie, ale jak ja "wyszłam" z leśniczówki dziadków i jak zobaczyłam Warszawę, to krzyknęłam w duchu: - Nie!
Powróćmy do historii. Franciszek wydaje Stanisławę za Michała Józefa Gottwalda.
Lidia Sadowska: Na początku swojej kariery dziadek był adiunktem w nadleśnictwie w lasach sędziszowskich, później objął leśnictwo Leszcze, aż w końcu trafił do Podhorców, tam właśnie poznał moją babcię. Zarządzał też lasami w Glinnie niedaleko Jazłowca, aż w końcu wojna zastała Gottwaldów w Jankowcach koło Tarnopola, tam dziadek pracował jako nadleśniczy. Moja mama Maria miała wtedy sześć lat i młodszą siostrę Annę.

Maria Porębska: Na początek Rosjanie splądrowali nasz dom, bo szukali broni taty. Zabrali co cenniejsze rzeczy i całość zakopanej w klombie broni myśliwskiej, ale przeżyliśmy. Nasilały się jednak głosy o represjach na Polakach. Jeden z Ukraińców, znajomy taty, ostrzegł nas, że grozi nam niebezpieczeństwo. Pamiętam, że jedną noc spędziłyśmy z siostrą ukryte w szafie, następnej nocy uciekaliśmy - dowieziono nas na stację i pociągiem dojechaliśmy do siostry taty do Lwowa, ale nie na długo. Tam urodziła się moja najmłodsza siostra Jadzia, a w czerwcu 1940 roku NKWD zapakowało nas do pociągu. Mamie udało się wziąć jakieś futro, jeszcze z polowań taty. Jak ono później się nam przydało! Zanim ruszyliśmy, pociąg stał na stacji kilka godzin. Ciocia wtedy donosiła nam różne rzeczy, które mogły się przydać na zesłaniu. Pamiętam słoiczki z konfiturami z wiśni, którymi w trakcie podroży mama przekupywała maszynistę, aby nam przynosił wodę do kąpieli Jadzi.

Ostatecznie trafiliście...
Do Czabaksar nad Wołgą w Republice Maryjskiej. Panował straszny głód, ludzie umierali bez przerwy. Rodzice pracowali w lesie przy pozyskaniu drewna, przy sianokosach, a ja zajmowałam się młodszym rodzeństwem. Do tej pory moja młodsza siostra dzwoni do mnie w Dzień Matki. Mieliśmy jednak i tak szczęście, wszyscy wróciliśmy po prawie 6 latach do kraju. Proszę sobie wyobrazić, że w trakcie podróży, w pociągu jakaś nieznajoma kobieta wcisnęła mojej mamie dużą sumę pieniędzy, a na dworcu w Rozwadowie czekał na nas Jan Józef, młodszy brat mamy, który wychodził do wszystkich transportów ze Wschodu, czekając na nas. Nie poznał nas, nie poznał własnej siostry, tak się zmieniła. Poszłam do szkoły. Tata zaczął pracować w Nadleśnictwie w Leżajsku. Tam spotkałam Bolka.

Panie Bolesławie, kobiety cały czas mówią, a Pan wciąż milczący.
Bolesław Porębski: Cztery kobiety w domu, to co mam mówić. Ha, ha! Pochodzę z miejscowości Antoniów, gdzie San wpada do Wisły. Mój ojciec Władysław jeszcze przed wojną pracował jako gajowy. Przyjechał kiedyś z jakiejś narady i tam dowiedział się, że powstało liceum leśne. Poszedłem tam w 1947 roku, a po skończeniu trafiłem do leśnictwa Brzóza w rejonie Leżajska. Do pomocy przydzielono mi niepiśmiennego, starego gajowego. Widzi pan, jakie kiedyś były warunki. Teraz samochody, telefony komórkowe, komputery... a wtedy niepiśmienny gajowy. Dostałem tam przydział, po leśniczym, który awansował na nadleśniczego. Pojechałem oglądać moje przyszłe leśnictwo, a przy tej okazji poznałem przyszłą żonę, bo akurat wracała z siostrą i ojcem z grzybobrania. Pracowałem tam cztery lata, a w 1953 roku, kiedy Maria skończyła ogólniak, pobraliśmy się. Urodziły nam się dzieci, mieszkaliśmy w kolejnych leśniczówkach w Horyńcu, Bieszczadach.
Maria Porębska: To były trudne czasy. Pamiętam mnóstwo żmij, które miały siedliska w pozostałościach fundamentów po nieistniejących budynkach. Przed zerwaniem warzyw najpierw profilaktycznie płoszyłam je patykiem, choć apteczka w nadleśnictwie była dobrze wyposażona i zawsze była tam surowica przeciw ukąszeniom. Kiedy przyjechaliśmy do Zwierzyńca, ostrzegali mnie, że tu są żmije, ja się śmiałam, bo tu to prawie nic w porównaniu z tym, co było w Bieszczadach.

W końcu trafiliście do Zwierzyńca.
Bolesław Porębski: Trudno było stamtąd wyjechać. Otrzymałem wykaz wolnych miejsc i z teściem wyruszyliśmy na oględziny. Teściowi się spodobało i doradził mi, żeby tu zostać. Akurat zwolniło się miejsce w Krugliku, zostaliśmy i mieszkaliśmy tam 28 lat. Na początku było trudno, zaczynaliśmy od lampy naftowej...

Lidia Sadowska: Tato nie powiedział, że historia zatoczyła koło. Po przyjeździe do Zwierzyńca odwiedzili także cmentarz, na którym jest grobowiec siostry dziadka Gottwalda. Helena z Gottwaldów wyszła za mąż za Stanisława Kosteckiego, który po ukończeniu Wyższej Szkoły Lasowej we Lwowie, pracował w lasach ordynacji zamoyskiej. Z czasem awansował na naczelnika lasów. Niestety, Helena zmarła w 1920 roku na grypę "hiszpankę", osierocając kilkumiesięczną córkę Danusię. Ten grobowiec stoi do dzisiaj i cały czas się nim opiekujemy.
A ta lampa naftowa?
Kiedy sprowadziliśmy się do Kruglika w 1968 roku, leśniczówka była bez prądu, później dopiero dostaliśmy agregat prądotwórczy. Wtedy włączało się prąd około dwudziestej, żeby oglądać wiadomości, prać, prasować, bo o lodówce nie było mowy. I tak aż do 1981 roku. To były właśnie uroki mieszkania w leśniczówce. Tata pracował w lesie, a mama zajmowała się domem, ogromnym ogrodem i zwierzętami. Do szkoły podstawowej w Zwierzyńcu dojeżdżałam czym się dało: autobusem, okazją, ciągnikiem, rowerem.

Bolesław Porębski: Ale przynajmniej był spokój. Poszło się do lasu i nikt nie przeszkadzał, żadnych komórek, samochodów. Choć pamiętam, że na początku nawet o buty gumowe czy płaszcz było trudno. Poszło się w skórzanych butach do lasu i zaraz przemokły. Wtedy był po prostu święty spokój, ale pracy było dużo. Nadleśniczy kontrolę prac w leśnictwie przeprowadzał przyjeżdżając końmi, większość terenu kontrolując szczegółowo piechotą.

Pani Elizo, a ta leśnicza gościnność, o której Pani wspomniała?
Eliza Sadowska: Babcia do tej pory słynie z serów, które kiedyś wyrabiała. Poza tym, leśniczówka była wtedy jakby punktem łączności i informacji, bo w całej okolicy tylko tam był telefon. Jak były jakieś wiadomości, to dziadek jechał do wioski, do gospodarza i przekazywał. Z kolei, kiedy ktoś chciał zadzwonić, wezwać lekarza czy coś podobnego, przychodził do leśniczówki. Zanim połączyli rozmowę, babcia zdążyła ugościć tym, co akurat miała. Kiedy dziadzio był w terenie, babcia, można powiedzieć, pracowała jako sekretarka w leśniczówce. Zawsze miała ogrom pracy w domu, ogrodzie. Mimo to znana była ze swej życzliwości i gościnności.

Właśnie. W rodzinie to synowie zostawali leśnikami, a Pani brat wyłamał się z tradycji.
Lidia Sadowska : Od zawsze był sportowcem i został ostatecznie nauczycielem wychowania fizycznego, a mnie przypadło leśnictwo, choć brat do tej pory czasem żałuje, że nie wybrał tego zawodu.

Na koniec najmłodszy leśnik. Jak wygląda leśnictwo z tego właśnie punktu widzenia?
Eliza Sadowska: Powiem to, co dziadzio. Od jego do mojego pokolenia nastąpił ogromny postęp technologiczny. Od ręcznej piły i jednego telefonu na całą okolicę do telefonów komórkowych i komputerów. Cieszę się, bo udało mi się połączyć dwie pasje: leśnictwo z zainteresowaniami humanistycznymi, bo pracuję mając kontakt z edukacją w Nadleśnictwa w Lubartowie, a więc połączenie lasu i ludzi. Dzięki temu coraz więcej osób będzie wiedziało, na czym polega nasza praca czy chociażby jak funkcjonuje las. Osobiście leśnictwo od zawsze kojarzy mi się ze szlachetnością i ciepłem, chyba właśnie dzięki moim dziadkom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski