Trwa budowa lotniska w Świdniku

Jest decyzja wojewody dla lotniska w Świdniku
Lotnisko w Świdniku: prezesi PLL nie mogą się dogadać

Prace na terenie przyszłego portu ruszyły pełną parą. Firma Wakoz z Pomorza wyrównuje teren pod inwestycję, przedsiębiorstwo Elpomiar przygotowuje się do przebudowy sieci energetycznej. Jednocześnie trwa wycinka lasu, która musi się zakończyć do lutego.

- Przygotowujemy się do realizacji kolejnych etapów robót - mówi Piotr Jankowski, rzecznik Portu Lotniczego Lublin.

Rozmowa z Grzegorzem Sobczakiem, redaktorem naczelnym pisma "Skrzydlata Polska"

Budowa lotniska w Świdniku zaczęła się kilka dni temu. Tablica znajdująca się w miejscu przyszłego portu informuje, że pierwsze samoloty wystartują w 2012 roku. Nie za mało czasu zostało?
Harmonogram prac jest rzeczywiście napięty. Tym bardziej, że budowa drogi startowej czy płyty postojowej to wcale nie taka prosta sprawa, jak mogłoby się wydawać. Mimo wszystko myślę, że termin 2012 jest do zrealizowania. Tym bardziej, że w tym przypadku łatwiej będzie o uzyskanie niezbędnych pozwoleń, Świdnik już teraz jest zarejestrowany jako lotnisko, więc chodzi tylko o rozszerzenie jego certyfikacji.

Inwestycja ma kosztować około 350 mln zł. Spółka Port Lotniczy Lublin ma 200 mln zł, a pieniądze, których brakuje, chce zdobyć dzięki emisji obligacji. Czy to dobre rozwiązanie?
W tej sytuacji każdy sposób na pozyskanie środków jest dobry. Obligacje były już wykorzystywane w przypadku inwestycji tego rodzaju. W Europie w lotniska inwestują też prywatne firmy. Nie jestem jednak pewien, czy znajdzie się taki inwestor dla Świdnika.

Gdy port powstanie, pojawi się kolejne pytanie - czy przewoźnicy zechcą stąd latać?
Z puktu widzenia portu lotniczego najbardziej interesujące byłoby uruchomienie regularnych połączeń ze Świdnika. Linie niskokosztowe mogą napędzić funkcjonowanie lotniska. Ich działalność zależy jednak od wielu czynników, np. od tego, że gdzieś za granicą otwiera się atrakcyjny rynek pracy i Polacy chcą tam latać. Wiele w tym względzie zależy też od zaangażowania samorządów lokalnych, bo tzw. tanie linie nierzadko domagają się subsydiowania swoich połączeń, przynajmniej na początkowym etapie.

A inne połączenia?
Loty wewnątrzkrajowe są raczej nieopłacalne - jedyne w tym zakresie rentowne połączenia to te z Krakowa do Gdańska. Szanse świdnickiego lotniska widzę jednak np. w połączeniach z Izraelem. Z powodu Majdanka i Sobiboru turyści z tego kraju często odwiedzają Lubelszczyznę. Podlubelski port miałby jedną dodatkową zaletę - na małym lotnisku łatwiej zapewnić bezpieczeństwo. Inny potencjalnie ciekawy klient to AgustaWestland (firma, która kupiła PZL Świdnik - red.). Centrala firmy we Włoszech znajduje się blisko mediolańskiego lotniska, więc Włosi mogliby być zainteresowani uruchomieniem połączeń korporacyjnych między oddziałami firmy. Wiele przedsiębiorstw korzysta dziś z takich rozwiązań.

Czyli jak Pan prognozuje? Ilu pasażerów skorzysta z lotniska w pierwszym roku jego funkcjonowania?
Około 100 tysięcy, może 200 tysięcy. Ruch będzie podobny do tego, jaki obserwujemy na rzeszowskim lotnisku.

Władze portu lotniczego i województwa przewidują, że po czterech latach inwestycja zacznie na siebie zarabiać.
Obawiam się, że to bardzo optymistyczny scenariusz. Raczej oceniałbym ten okres na osiem lat. Ale niezależnie od tego, jak długo do lotniska trzeba będzie dokładać, to ważniejszy jest fakt, jakie korzyści przyniesie ono Lublinowi i regionowi. To może być lokomotywa dla innych przedsięwzięć, zachęta dla inwes-torów, żeby tu przyjeżdżali.

Ile osób znajdzie pracę na lotnisku?
To zależy od sposobu organizacji pracy, a tu możliwości jest bardzo wiele. Np. w modelu skandynawskim jedna osoba wykonuje na lotnisku wiele różnych funkcji. Myślę, że świdnicki port będzie potrzebował kilkadziesiąt osób, maksymalnie 100.