Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdolna prawnuczka gdyńskich pionierów. Aleksandra Tarkowska: Kiedy skończyłam 50 lat pomyślałam "Czas dla mnie"!

Grażyna Antoniewicz
Aleksandra Tarkowska
Aleksandra Tarkowska Piotr Hukało
Niedawno ukazała się jej książka „Sekrety Gdańska”. Aleksandra Tarkowska pochodzi z rodziny gdyńskich pionierów i, jak mówi, po ukończeniu 50 lat uznała, że przyszedł czas na zmiany w życiu i odnalezienie nowych pasji.

- Historia mojej rodziny zainspirowała mnie do pisania - opowiada. - Dziadkowie mojej mamy przyjechali do Gdyni w 1927 roku z Wielkopolski w poszukiwaniu lepszego życia, licząc że tutaj spełni się ich „amerykański sen”. To byli bardzo prości ludzie. Pradziadek był ratajem, w majątku ziemskim. Kiedy przeczytał, że gdzieś tam buduje się port postanowił, jedziemy. Najpierw jednak wybrał się na rekonesans do Gdyni i zatrudnił się w stolarni, a że był solidnym pracownikiem, wiadomo, Wielkopolanin, właściciel stolarni pozwalał mu czasem wziąć jakieś deski. W ten sposób na ulicy Pomorskiej zbudował barak mieszkalny. Wtedy pojechał po rodzinę. Małżonkowie zabrali piątkę dzieci, zapakowali dobytek do wagonu towarowego i wyruszyli nad morze.

Bajkowy dworzec

- Przyjechali z pierzynami, garnkami, wszystkim co mieli na piękny, nowy dworzec w Gdyni - opowiada pani Aleksandra. - Babcia, która miała wtedy piętnaście lat opowiadała mi, że poczuli się jak w bajkowym świecie. Zresztą przewidywali, że tak może być, bo jak dziadek przyjechał z Gdyni, żeby ich zabrać, to przywiózł im czekoladowe cukierki, opakowane w złotko i eleganckie papierki. Takich cukierków te dzieci nigdy w życiu takich nie jadły, więc naprawdę wyobrażały sobie, że jadą do jakiejś bajki.

Wkrótce pradziadek pani Aleksandry zaczął pracować w porcie.

Jesienią na progu ich domu stanął młody chłopak, znajomy rodziny. Miał puste kieszenie, podarte trampki, bose nogi bez skarpetek, a był już listopad. Przyjechał z Wielkopolski, a właściwie nie przyjechał, tylko przyszedł pieszo.

- Znalazł pracę w łuszczarni ryżu, a ponieważ był pracowity, przedsiębiorczy i zarabiał nieźle wkrótce na Witominie kupił działkę, postawił domek i... ożenił się z Rozalią (to była moja babcia) - opowiada Aleksandra Tarkowska. - Pradziadkowie też kupili działeczkę w Małym Kacku i wybudowali domek.

Konie w oknach

W czasie wojny rodzina doświadczyła losu wielu gdynian, zostali wypędzeni, potem wrócili. Działania wojenne zburzyły ich domy. Wszystko stracili, na szczęście znaleźli mieszkanie na Wzgórzu Focha (obecnie św. Maksymiliana) w blokach, które zbudowali włoscy jeńcy w czasie wojny. Dziadek wiedział, że w drzwiach są klucze, które Niemcy zostawili uciekając

Był marzec 1945 roku. Jak opowiadała babcia, przyszli z Witomina bez niczego, ale w spiżarni znaleźli worek cukru i dużą bańkę oleju, a w piwnicy worek ziemniaków, więc byli uratowani. Usmażyli placki ziemniaczane, które potem jedli na okrągło. Zamieszkali w dwupoziomowym mieszkaniu, z meblami i sprzętami poprzednich mieszkańców. Szczęście trwało krótko, zaledwie kilka dni, bo zaraz przyszli Rosjanie, wypędzili rodzinę do piwnicy, a do pokoju na parterze wprowadzili konie, które wystawiały łby przez okna, bez szyb. Ale potem się wynieśli, bo front poszedł dalej. Zabrali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, na koniec rozpalili ognisko w pokoju.

Z taką historią rodzinną nie sposób było nie zacząć pisać. Aleksandra Tarkowska z wykształcenia jest polonistką. Jej pierwszą książką była „Gdynia między wojnami”.

- Kiedy skończyłam 50 lat, pomyślałam:

Dobra, teraz jest czas dla mnie. Zaczynam nowy rozdział w życiu. Dotąd minione lata były dla rodziny. Mój mąż jest marynarzem, więc wiecznie przez ponad 20 lat nie było go w domu.

Nowy rozdział

- Mamy dwóch synów, nie wyobrażałam sobie, żeby mieli chodzić z kluczami na szyi, uważałam, że dom nie może być przechowalnią, ale miejscem, do którego chce się domownikom z radością wracać, z podwórka, ze szkoły, z morza, bo zawsze ktoś czeka. Muszę być w domu, dbać o nich, pilnować.

Kiedy synowie dorośli, ukończyłam kurs przewodników po Trójmieście - mówi pani Aleksandra Tarkowska. - Jednocześnie miałam szczęście, ponieważ spotkałam - właściciela Domu Wydawniczego „Księży Młyn” z Łodzi. Spotkanie było przypadkowe, jak to w życiu. Ten pan zatelefonował do informacji turystycznej w Gdyni, której szefową jest moja koleżanką i spytał, czy nie zna kogoś, kto byłby w stanie napisać książkę „Gdynia między wojnami”, bo właśnie tworzy serię „Magiczne czasy magicznych miast.” Dlaczego nie. Mogę spróbować. I tak się to zaczęło. Potem były książki o Gdańsku, Sopocie, Półwyspie Helskim.

Pasje literackie to jedno, ale Aleksandra Tarkowska ma jeszcze wiele innych zainteresowań. Kocha ogrody i parki, zwłaszcza dawną architekturę krajobrazu, praca w przydomowym ogrodzie jest dla niej relaksem i lekiem „na całe zło”. Uwielbia też podróże, kiedyś razem z mężem na statku opłynęła świat dookoła. To było bardzo ciekawe doświadczenie - świat nagle zmalał, a najpiękniejszym portem okazała się Gdynia.

- Ruch to mój żywioł. Taki ze mnie homo viator. Teraz kiedy mam kłopoty ze zdrowiem, codziennie maszeruję co najmniej pięć kilometrów. Nie wyobrażam sobie życia na kanapie - zapewnia. - Może kiedyś uda mi się zrealizować jeszcze jedno marzenie - wędrówkę szlakiem Camino do Santiago de Compostela.

POLECAMY NA STRONIE KOBIET:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zdolna prawnuczka gdyńskich pionierów. Aleksandra Tarkowska: Kiedy skończyłam 50 lat pomyślałam "Czas dla mnie"! - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski