Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lublin. W mieście archanioła odprawiono dziady

Aleksandra Zińczuk
Spektakl „Dziady” zagrany kilka dni temu w Lublinie w białorusko-polskim składzie przez formację Wolnych Kupałowców oraz neTTheatre powstał w ostatecznej wersji w trzecim dniu inwazji Rosji na Ukrainę. Decyzja o wystawieniu sztuki jest przykładem uruchomienia morza impulsów solidarności w naszej społeczności. Dzielę się opowieścią w skali mikro na marginesie fabuły narodowego arcydzieła, jako że nie miejsce i czas na recenzje w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.

Wojna sprawiła, że część artystów zrezygnowała z udziału w spektaklu, co wpłynęło na zmianę koncepcji zagrania najwybitniejszego polskiego utworu dramatycznego. Konsekwencje rosyjskiej agresji dotyczą nas wszystkich, nasz kraj również stał się aktorem wojennej zawieruchy. Wielka sztuka ma to do siebie, że nie traci na aktualności, lecz także pozwala nam zrozumieć pewne procesy. Osobliwością inscenizacji jest fakt, że została zagrana w języku białoruskim (przekład Sierž Minskievič). Intencją artystów było wsparcie ukraińskich ofiar wojny, a dochód z biletów został przeznaczony na pomoc poszkodowanym.

Premiera miała miejsce w przestrzeni Centrum Kultury w Lublinie, które od pierwszego dnia rosyjskiej agresji stało się przyjaznym miejscem gromadzącym wolontariuszy, przedstawicieli licznych podmiotów tworzących Lubelski Społeczny Komitet Pomocy Ukrainie. Siła przesłania „Dziadów” w tych okolicznościach jest co najmniej potrójna. Primo, oto artyści wygnani z łukaszenkowskiej Białorusi odgrywają (czyt. odprawiają) obrzęd zaduszek dla swoich rodaków oraz braci Ukraińców. Secundo, misterium dokonuje się, zgodnie z tradycją, w celu zjednoczenia z duchami przodków, oczyszczenia wyrządzonych przewin i ochrony dusz żyjących (osadzonych w więzieniach Białorusi, ukrytych w schronach i walczących na ulicach wciąż bombardowanej Ukrainy). Tertio, rytuał dokonuje się na deskach teatru w Lublinie, według legend - mieście symbolicznie ustanowionym przez anielski byt apokaliptyczny, archistratega Michała Archanioła - nieprzypadkowo równocześnie patrona Kijowa czy dawnego województwa nowogródzkiego, gdzie Adam Mickiewicz chłonął w białoruskiej mowie słowiańskie obrzędy dziadów.

Czas premiery zbiega się z momentem, kiedy tysiące mieszkańców Lublina i regionu przyjmują do swoich domów pierwszych uciekinierów wojennych.

Posiłkując się literackim zapisem wieszcza, otrzymujemy magiczne powtórzenie mocy obrzędowej. Nie ma lepszej pory na zrozumienie, jak mocno literatura wyrasta z realiów życia. I jak może przerwany obrzęd ciążyć na trwałości pokoleń: Choć was anioł śmierci woła (…)/ Ludzie nieco zwolnić mogą/ I zbawić piekielnej jamy,/ Której jesteście tak blisko: Was wzywamy, zaklinamy. Odegrane sceny są absolutnie zanurzone w teraźniejszości i łatwo odczytywać je poprzez autentyczne zdarzenia. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą wyboru fragmentów sztuki (II i IV cz.), obsady Białorusinów oraz scenografii. Jednym z jej elementów jest czarny dywan w kształcie mapy Europy Wschodniej i Rosji, gdzie w miejscu oznaczonym jako „Mińsk” stoi posępna klatka, odrutowane więzienie. Można przypuszczać, że na wschód od tego miejsca ciągną się już tylko obozy.

W historii białoruskiego teatru „Dziady” były wystawianie zaledwie cztery razy. Reżyser Paweł Passini wystawił je do tej pory dwukrotnie po białorusku. Siedem lat temu w Brześciu i Mińsku. Dziś aktorzy z teatru rozwiązanego przez reżim Łukaszenki, od 2 lat prowadzą życie na walizkach. Próbując na emigracji na nowo przeformować swoją profesję, Wolni Kupałowcy wyodrębnili swój zespół z Narodowego Teatru Akademickiego im. Janki Kupały, znajdując najpierw wsparcie w Kijowie, potem we Lwowie. Następnie trafili do Lublina pod opiekę Stowarzyszenia Artystów „Bliski Wschód” i teatrolożki Iriny Lappo.

„To jakby z polskiego Teatru Narodowego naszym najlepszym aktorom, jak Janusz Gajos czy Jan Englert, przyszło spakować się w jednym momencie i wyruszyć na tułaczkę” - reżyser wyjaśnia skalę dokonań białoruskich twórców. Na pytanie, co w aktualnej inscenizacji stanowi dla niego najważniejszy budulec, Passini stawia na język oraz światło. Język - w sensie brzmienia białoruskiego, pierwotny niczym protojęzyk. Dostrzega w nim przedwieczny kod, magiczny, pozwalający wyrażać życzenia. Z drugiej strony, przez wieki zakazany, domagający się statusu języka narodowego, dziś ocalony posiada pomnożoną siłę działania. Z kolei światło (Podajcie mi garść kądzieli) możliwe jest do wydobycia pod warunkiem, że zaistnieje zgoda na powszechną ciemność (Ciemno wszędzie, głucho wszędzie). Zatem musi odbyć się zgodny z obyczajem ceremoniał, a do tego potrzebne jest zgromadzenie. Wszystko po to, aby porozumieć się z duchami i uchronić dusze żyjących. Dlatego po nagłym rozpalaniu świateł w ciemności sceny, zakomponowanej w formę cerkiewnej przestrzeni (świece, organy), można dojrzeć powidoki przeszłości, ukrytej mądrości, by skutecznie działać na rzecz przemiany.

W tym sensie możemy odczytać decyzję zagrania przedstawienia jako zamawianie, zaklinanie rzeczywistości, próbę przerwania rzeczywistego stanu wojny. Gest teatralny staje się aktem obrony ducha, aby nie pozostała po nas jedynie antropologia śladu. Bliskość Ukrainy i Białorusi oraz polityka putinowskiej Rosji nie dają złudzeń odnośnie bezpieczeństwa naszego regionu. Dlatego reżyser decyduje się przerwać obrzęd. Jego kontynuacja zależy od dalszych wypadków na świecie, głosu kolejnych pokoleń. Mickiewicz poznał więzienie i smak niewoli. Historia zatoczyła koło, ale pozbawieni tradycji często nie wiemy, gdzie szukać pomocy. Już w pierwszych scenach spektaklu dochodzi do konfliktu międzypokoleniowego na linii Guślarka versus Dziewica (faktycznie grane przez matkę i córkę). Problem bohaterek polega na trudności przekazania tajemnej wiedzy. W rolę Guślarza wciela się niczym podlaska czy wschodnia szeptucha - niewidoma Guślarka. Grająca tę postać aktorka (Zoja Biełachvościk) jednocześnie gra rolę matki (Pani Rollison) przeklinającą cara za katowanie syna.

W teatrze Passiniego muzyka i multimedia na trwałe wpisane są w repertuar środków artystycznych. Scenografię i kostiumy przygotowane przez Aleksandrę Konarską wyróżnia tym razem ręczna robota bez użycia igły i nożyczek. Każda motanka jest tutaj rękodziełem. Całość tworzą dziesiątki takich misternych prac. Na wschodnim pograniczu wierzono, że motanki i żadanice posiadają przede wszystkim moc opiekuńczą. Symboliczne laleczki bez twarzy przygotowuje się ze skrawków materiału. Omotane nićmi pełnią rolę talizmanu. Białe motanki, osadzone na sali widowiskowej, symbolizują ofiary właśnie rozgrywającej się wojny w Ukrainie, a mniejsze, przypominające strzępy rozerwanego ciała lub krople krwi, to czerwone laleczki zawieszone do góry nogami wokół drucianej klatki, reprezentującej więzienną celę, niejedną przepełnioną w Mińsku czy Moskwie. Układ lalek na scenie celowo wydobywa narodowe barwy naszych sąsiadów oraz przywodzi na myśl ich tradycyjne wzorzyste wyszywanki.

Nadszedł czas, gdy w cenie jest pospolite ruszenie, więc w tych „Dziadach” Wielka Improwizacja została porzucona na rzecz mesjanizmu ludowego. Zresztą przejawy masowych manifestacji pokojowych obserwowaliśmy dwa lata temu na ulicach Mińska, a dziś widzimy niemalże w całym świecie opowiadającym się za Ukraińcami. Kiedy Duch (Valancina Harcujeva) wypowiada słowa: „Człowieku! Gdybyś wiedział, jaka twoja władza!/ (…) Ludzie! Każdy z was mógłby, samotny, więziony/ Myślą i wiarą zawalać i podźwigać trony” - jest nadzieja, że doszliśmy do momentu wspólnotowego działania.

Na koniec sztuki wybrzmiewa wiersz „Do Przyjaciół Moskali” jako przesłanie i przestroga w kierunku Kremla: Klątwa ludom, co swoje mordują proroki. I jednoczesne przekonanie, że uwiezione zwierzę trudno wyzwolić z mentalnej pułapki więzienia. Czy to jeszcze wizjonerstwo Mickiewicza, czy po prostu Zachód musiał przejrzeć na oczy, że od wieków na Wschodzie bez zmian? Jakby lud rosyjski od czasów naszych wieszczy i dziadów nie zdążył wciąż przejść mentalnej przemiany.

Sceny bezbronnych, poniżonych kobiet, okrutne tortury, cynizm moskiewskich kacyków lub przymilnych sługusów (grający Senatora Aleh Harbuz, a Doktora Andrej Korzan) wybrzmiewają jednym głosem z tym, co oglądamy w wiadomościach. Prześladowanie cywilów, uderzenie w wartości narodowe, ostrzeliwanie szpitali, przedszkoli i miejsc kultu stawiają całe współczesne ukraińskie społeczeństwo w tragicznej sytuacji, reprezentowanej w tym przedstawieniu m.in. przez Księdza Piotra (Eryk Arłou-Šymkus). W tragicznej i beznadziejnej, ale czy bezwarunkowo przegranej? Wygrana zależy od niezłomności Ukraińców, ale i solidarności obywateli świata, a więc od każdego z nas. Jeśli pandemia odebrała nam wiarę w moc sprawdzą naszych społeczności, to tego rodzaju poczucia jedności w pracy zespołowej na tak szeroką skalę nie mieliśmy jeszcze okazji doświadczyć.

Przesłanie pójdzie dalej w świat za sprawą kanału YouTube, w której białoruscy artyści prezentują swój repertuar. My zaś możemy dalej solidaryzować się na różne sposoby. Informując o możliwościach pomocy (m.in. strona w j. ukraińskim www.ua.lublin.eu), pomagając finansowo (zweryfikowane zbiórki: www.kulturaenter.pl/article/pomoc/) czy zgłaszając chęć przyjęcia uchodźców do swoich domów, ponieważ od tygodnia dramatycznie już brakuje miejsc noclegowych: https://tiny.pl/9l279.

Mickiewiczowski głos zachęca: Tylko żwawo, tylko śmiało!

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski