Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stara gwardia w heroicznym rankingu. Felieton Jacka Borkowicza

Jacek Borkowicz
Jacek Borkowicz
Czego uczy nas „Napoleon” Ridleya Scotta? Otóż po pierwsze pokazuje nam że reżyser nie lubi swojego bohatera. I dlatego na wszelkie sposoby usiłuje pomniejszyć, zniszczyć jego legendę. To po filmie widać od razu. Ale jest jeszcze nauka druga, nie tak oczywista. Zatem może warto o niej napisać.

Scott posługuje się ogranymi hollywoodzkimi kliszami, licząc na zrozumienie przyzwyczajonego do schematów widza – i tutaj zapewne się nie myli. Ale to już nie ten sam Hollywood co kiedyś. Sto lat temu filmy, podobnie jak cała tradycyjna literatura, opiewały chwalebne czyny bohaterów. Mniej więcej od pół wieku wiatry wieją już w zupełnie inną stronę. Zamiast westernu mamy serię antywesternów, rozpoczętą ongiś filmami Sama Peckinpaha, zamiast mężnego Henryka V, z jego mową przed bitwą pod Azincourt – podziwiamy parę dziennikarzy tropiących nadużycia współczesnego władcy („Wszyscy ludzie prezydenta”). Bohaterstwo nie jest w modzie, a od czasu „Shreka” nawet w bajkach dla dzieci lansuje się model antybohatera.

Tą drogą idzie także Ridley Scott. Jego Napoleon to tchórz, tym różniący się od reszty, że większymi gnany ambicjami. Wyraźnie widać to w scenie szturmu na fort w Tulonie: Bonaparte omal nie mdleje ze strachu, w końcu jednak, porwany entuzjazmem żołnierzy, rzuca się na pierwszą linię ataku. I robi to bezmyślnie.

Nie chodzi nawet o to, że jest to wizja kompletnie niezgodna z faktami. Twórca ma do tego prawo, podobnie jak ma prawo do nielubienia swojego bohatera. Ale z takim podejściem do Napoleona Scott sam pozbawił się szans wyjaśnienia widzom, jakim cudem ów palant (niestety, na takiego wygląda bohater rzeczonego filmu) nie tylko wygrywał z największymi mocarzami tego świata, ale też czynił to budząc prawdziwy entuzjazm u swoich żołnierzy.

W filmie, a przynajmniej w jego skróconej wersji, rzuconej obecnie na ekrany kin, brak jest sceny spod Arcole. Tam, gdy atakujący most Francuzi odstąpili dostawszy się pod morderczy ogień Austriaków, Napoleon sam porwał w ręce francuski sztandar i osobiście poprowadził ich do ataku. Zaryzykował i zwyciężył.

Widzieli to jego żołnierze, stare wiarusy – i opowiedzieli innym. To wiarygodne bo naoczne świadectwo wartości człowieka i wodza niosło się z kampanii na kampanię. I ono właśnie, nie żadne tam PR, decydowało o napoleońskich sukcesach. Aż do nieudanej wyprawy na Moskwę. Ale to i tak niemało.

O tej starej prawdzie nie chce wiedzieć Scott, a przynajmniej nie chce abyśmy wiedzieli o niej my. Mamy żyć w świecie, w którym „wizerunek” polityka przypomina raczej kokon, tkany przez otulające go media. Szczelnie oddzielony od rzeczywistości. Bohaterowie nie istnieją – tłumaczą nam podobni Scottowi twórcy – istnieje jedynie propaganda i polityka historyczna. A prawdy o człowieku nie dojdziesz, bo między „nimi” a „nami” zbudowano gruby mur, spojony medialną papką.

Może tak w rzeczywistości i jest, ale rzecz w tym że wcale tak być nie musi. Bo nie zmieniły się zasady rankingu bohaterów. Zabrakło jedynie wiarygodnych sędziów. Współczesny model uprawiania polityki jakoś nie znajduje miejsca dla starych wiarusów, stojących ramię w ramię ze swym wodzem w czas próby, choć niekoniecznie prących do kariery w momencie gdy się udało. Ich rolę przejęli nadworni dziennikarze. A szkoda, bo to jednak nie to samo.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski