Wybory do rad dzielnic nigdy nie cieszyły się dużym zainteresowaniem. Zarówno jeśli chodzi o osoby głosujące, jak i startujące.
W 2015 r. frekwencja wyniosła zaledwie 7,49 proc. Z powodu niewystarczającej liczby kandydatów nie głosowano w sześciu obwodach.
W tym roku ten wskaźnik jest jeszcze wyższy, bo głosowania nie będzie aż w 27 obwodach. Chodzi np. o obwód nr 1 na Wrotkowie, gdzie na trzy mandaty do obsadzenia jest trzech chętnych. W obwodzie nr 2 na Tatarach zgłosiło się tylko dwóch kandydatów na trzy wolne miejsca.
Jeszcze niecałe dwa tygodnie temu ratusz ogłosił nabór uzupełniający. - Wówczas zgłaszały się kolejne osoby. Były też przypadki, że jakiś kandydat zgłosił się w jednym obwodzie ale widząc, że ma tam sporą konkurencję, przepisywał się do innego. Ale i tak nie we wszystkich obwodach udało się skompletować odpowiednią liczbę kandydatów - mówi Bartosz Margul, radny i członek Miejskiej Komisji Wyborczej.
W dzielnicach Za Cukrownią, Tatary i Czechów Południowy jest mniej kandydatów niż miejsc w radzie. Oznacza to, że tam wybory się nie odbędą, a rada będzie pracowała w niepełnym składzie.
W sumie do wyborów zgłosiło się 609 kandydatów.
- Nie jestem z tego wyniku zadowolony. To o około 20 procent mniej niż w poprzednich wyborach i będziemy musieli się zastanowić nad tego przyczyną - dodaje Margul. - Trzeba będzie przeanalizować zgłoszenia np. pod takim kątem: ile osób kandyduje ponownie, ile jest nowych osób, a ilu z obecnych członków rad już nie kandyduje i z jakiego powodu - tłumaczy.
Jednym z tych, którzy kandydują ponownie, jest Arkadiusz Szczepański z rady Czubów Południowych.
- Już po raz trzeci. W poprzednich kadencjach nie udało mi się zrealizować wszystkich celów, jak drobne inwestycje dla mieszkańców czy poprawa bezpieczeństwa. Mam jeszcze siły i ochotę do działania - mówi.
Małe zainteresowanie radami Szczepańskiego nie dziwi. Jak mówi, zaczyna brakować społeczników chcących poświęcić swój wolny czas.
- Zdarzają się osoby, które przychodzą, widzą, jak wygląda ta praca, jak częste są kontakty z ludźmi i ich problemami i się zniechęcają. Rezygnują po jednej kadencji - ocenia.
Margul dodaje, że zainteresowanie byłoby większe, gdyby radni otrzymywali wynagrodzenie.
- Myślimy o tym, bo na razie dieta przysługuje tylko przewodniczącym zarządów dzielnic - mówi radny. To ok. 2 tys. zł miesięcznie.
- Nawet gdyby to było 100 zł miesięcznie, to sądzę, że kandydatów byłoby więcej - dodaje Szczepański.
Jednak według Krzysztofa Jakubowskiego, prezesa Fundacji Wolności, problem nie leży w dietach.
- Bo diety są w radach osiedli w spółdzielniach mieszkaniowych, a kandydatów nie ma wielu więcej. Poza tym już zauważyłem, że są przewodniczący zarządów, którzy teraz nie kandydują, chociaż otrzymują wynagrodzenie - ocenia i dodaje, że do pracy w dzielnicach zniechęca za mały budżet dzielnicowy (150 tys. zł rocznie) i niemoc. - Rada właściwie o niczym nie decyduje. Ma bardzo niewielki wpływ - dodaje Jakubowski.
W ocenie Jakubowskiego wyjściem z sytuacji są tylko zmiany systemowe, w wyniku których rady otrzymają konkretne zadania i możliwości:
- Wiele z nich wydaje te 150 tys. zł głównie na remont i budowę chodników. Może to jest rozwiązanie, aby to rady zajmowały się wszystkimi chodnikami w mieście, a nie ratusz i Zarząd Dróg i Mostów.
POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?