Dlaczego nie? No bo nie!

U nas teren jest głównie równinny, ewentualnie pagórkowaty. W sumie żadnych przeszkód naturalnych. Chyba że za naturalne uznamy nielogiczne przepisy, paraliż administracyjny, tzw. "mafię archeologiczną", wielu chętnych do nabicia sobie przy okazji kieszeni, a przede wszystkim tradycyjne polskie "liberum veto".

Nie, bo nie. Nie dam swojej ziemi i już. Bo tak mi się podoba, bo mi wolno. I jeszcze zawiążę jakiś komitet protestacyjny. I oflaguję się na biało-czerwono, bo odkąd lepperoidy robiły tak przy byle okazji, to każdemu wypada, też przy byle okazji. I zaśpiewam znany utwór Marii Konopnickiej. Sprawiedliwie trzeba przyznać, że problemu ziemi pod autostrady tacy Chorwaci w górach nie mają, bo góry państwowe. Ale co zrobiliby, gdyby w niepaństwowych górach górale zaczęli grodzić swoje działki, jak nasi na Gubałówce na stoku narciarskim?

Czy gdziekolwiek na świecie jakakolwiek inwestycja zostałaby zrealizowana, gdyby okoliczna ludność miała takie zamiłowanie do protestowania? Byłem na pewnym zebraniu wiejskim, które zadecydować miało, czy należy sprzedać/wydzierżawić ziemię pod budowę ośrodka wypoczynkowo-szkoleniowego. Same korzyści dla gminy i mieszkańców. A i tak znalazł się jeden, co był przeciw i już. Jak się później dowiedziałem, ma na wsi ksywkę "Młotek".

Zaczął się rok szkolny. I zaczęły się protesty. Nie damy posyłać sześciolatków do szkół! To zdrada narodowa, trzeba zawiązać komitet! Odwołamy się do tradycji, imponderabiliów i czego tam jeszcze. Nie będzie MEN pluł nam w twarz, ni dzieci nam odbierał.

A MEN to resort płodny w reformy. Są mundurki - nie ma mundurków. Jest obowiązkowa matura z matematyki - nie ma matury. Jest gimnazjum - jest gimnazjum.

Protestujmy, ile wlezie. W tym jesteśmy mistrzami świata.