Swego czasu zdarzyło mi się napisać niezwykle krytyczny, a właściwie ironiczno-krytyczny, felieton o komforcie podróżowania pociągiem na trasie Warszawa - Lublin. Pisałem wówczas o całym akwarium w szybach wagonu, które nie pozwalało rozkoszować się widokiem za oknem.
W minione dwa weekendy ponownie przyszło mi skorzystać z usług kolei. I tu miłe zaskoczenie: warunki podróżowania poszły w górę. Wagony albo w miarę nowoczesne, albo przynajmniej odremontowane. Oczywiście nadal nie jest to Pendolino, ale nie narzekajmy. Zastanawia mnie jednak jedno. Czy dane o liczbie sprzedawanych na trasie Warszawa - Lublin biletów wpłynęły kiedyś na wielkość składu kursującego między stolicami kraju i Lubelszczyzny?
Jeżeli już w przeddzień wyjazdu nie można kupić biletu z miejscówką i dzieje się tak w przypadku większości kursów, to jest to jakby znak, że wagonów jest troszkę za mało. Rozumiem, że korytarze są przestronne, ale nie o to chyba chodzi, by notorycznie zajmować całą ich szerokość. Wiem, że na korytarzu można zawierać szereg ciekawych znajomości, ale można też popsuć sobie kręgosłup. Można oczywiście powiedzieć, że w pierwszej klasie są wolne miejsca, ale nie każdy musi przecież chcieć płacić więcej za przejazd.
Obserwowałem, ile miejsca pozostaje wzdłuż peronu, gdy podjeżdża pociąg do Lublina i muszę stwierdzić, że drugie tyle wagonów jeszcze by weszło. Nie mówię, że od razu drugie tyle należy do składu dołączyć. Zacznijmy powoli, od choćby jednego wagonu. A nóż widelec wystarczy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?