W opisach Lublina i Lubelszczyzny roku 1918 przewija się jedno słowo: bieda. - Wśród problemów był brak lokali mieszkalnych - mówi dr Janusz Kłapeć, historyk zajmujący się dziejami Lublina i Lubelszczyzny w XX wieku. - Budownictwo, inicjowane zaraz po odzyskaniu niepodległości, ze strony władz samorządowych czy wojewódzkich, nie nadążało za potrzebami. Po zapóźnieniach epoki rozbiorów oraz zniszczeniach wojny światowej nie sposób było podołać temu wyzwaniu w ciągu kilku lat. Ludzie gnieździli się więc w jednoizbowych mieszkaniach nawet po 10-16 osób. 20 proc. z tych lokali znajdowało się w piwnicach, suterenach, na strychach - zajmowano więc każdy wolny kąt. Zmartwieniem mieszkańców był niedostatek praktycznie wszystkiego: od pożywienia, odzieży, środków czystości, po opał. W najuboższych domach za wszelką cenę podtrzymywano raz rozpalony ogień, bo nie było środków na zapałki - wylicza dr Kłapeć.
Na liście wyzwań dla władz było rozwiązanie problemów sanitarnych, ale też kwestie służby zdrowia. - Początkowo tylko nieliczne domy i kamienice w Lublinie miały bieżącą wodę. Dopiero rozbudowa wodociągów zmieniała ten stan rzeczy. Kanalizację rozbudowywano tylko w stolicy regionu (przed II wojną wyposażono w nią zaledwie część miasta). Poza Lublinem były takie plany, ale nie udało ich się zrealizować w międzywojniu. Łatwo rozprzestrzeniały się choroby epidemiczne. Plagą była zwłaszcza gruźlica, w przypadku której śmiertelność w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości sięgała nawet 12 proc. A dostęp do lekarza nie był łatwy. Większość szpitali miała nieuregulowaną sytuację w kwestii zarządzania czy finansowania. Dopiero powołanie w 1921 r. Rady Szpitalnej dla Lublina i regionu dało początek przejmowaniu placówek przez władze centralne czy samorządowe i stabilizowanie ich działalności - tłumaczy dr Kłapeć.
Taka sytuacja nie oznaczała jednak, że ludzie nie spotykali się, nie bawili, nie szukali rozrywek. - Po wojnie w Lublinie prężnie rozwijały się kina czy kinoteatry (np. Czarny Kot czy Corso), gdzie pokazy filmowe wzbogacano prezentacjami zdjęć z I wojny światowej albo walkami bokserskimi. Była to lżejsza forma rozrywki. Bardziej ambitną reprezentował oczywiście Teatr Wielki, obecnie Osterwy - wylicza prof. Mariusz Mazur z Zakładu Historii Najnowszej UMCS. - W zimie organizowano ślizgawki, np. na przełomie 1917 i 1918 r. w Ogrodzie Saskim. Rok później zrezygnowano z tego miejsca, ponieważ dzieci poniszczyły tamtejsze krzewy. W 1918 r. wprowadzono elektryczność w kawiarni w Ogrodzie Saskim, co wywołało duże zainteresowanie. Także w Saskim organizowano loterie i różnego rodzaju zabawy, oprócz tanecznych, z których mieszkańcy Lublina zrezygnowali ze względu na tragedię wojny i ubóstwo, stwierdzając, że to nie jest czas na takie rozrywki - mówi prof. Mazur.
Historyk podkreśla, że sposób spędzania wolnego czasu zależał oczywiście od warstwy społecznej i wykształcenia. - Inaczej robił to ktoś bogatszy i bardziej światły, kto korzystał z bibliotek czy uczestniczył w publicznych odczytach, a inaczej analfabeci czy biedota, których zmartwieniem było przede wszystkim przetrwanie kolejnego dnia czy tygodnia - zaznacza prof. Mazur. - Większość ludzi jednak spędzała wolny czas w gronie rodziny i sąsiadów, skupiając się na dyskutowaniu o codziennych kłopotach. Dzieci oddawały się najprostszym zabawom - biegały za kółkiem lub grały w „klipę” - opowiada.
Po wakacjach wielki test
Artykuł jest elementem akcji „Warto być Polakiem. Test historyczny z okazji jubileuszu 100-lecia odzyskania niepodległości”. Finałem będzie sprawdzian dla uczniów szkół. Partnerami są Kuratorium Oświaty, oddział IPN, wojewoda lubelski oraz Zakłady Azotowe „Puławy”.
Partnerzy akcji
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?