Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Parlamentarne dinozaury

Kazimierz Pawełek
Na partyjnych szczytach wrze. Podniecenie graniczące niemal z orgazmem wywołuje układanie list wyborczych do krajowego parlamentu. Każdy z kandydatów do sejmowego stołka czy senackiego fotela chciałby mieć najniższy numer, najlepiej jedynkę. Najniższy numer daje bowiem największe szanse na uzyskanie mandatu i przepustki do gmachu przy ulicy Wiejskiej w Warszawie. Także ostatnie miejsce na liście uważane jest za korzystne, chociaż, jak wykazała praktyka, nie dla wszystkich.

W tym miejscu rodzi się pytanie: dlaczego kandydaci nie ufają sile i potędze swojego nazwiska, wielkości swoich sukcesów i dokonań, a magii numeru na liście startowej? Jedną z przyczyn jest zwykłe lenistwo głosujących. Wielu ufa bowiem w ciemno mądrości i rzetelności partyjnych kierownictw, które układają wyborcze listy. Na nich, jak się powszechnie uważa, kandydaci są segregowani według numerów, a na początku listy są ci najważniejsi. Stąd też wielu "etatowych" parlamentarzystów, bardziej z woli kierownictw partyjnych a nie wyborców, prześlizguje się z kadencji na kadencję, traktując społeczny mandat jako wygodną i dobrze płatną synekurę. Takich "parlamentarnych dinozaurów" spotkamy w każdej partii. Można o nich powiedzieć: zasłużeni, wysłużeni i znudzeni na państwowej, dobrze płatnej posadzie. Osobiście nazywam ich żartobliwie "parlamentarnymi stypendystami na dożywociu".

Sejmowe i senackie dinozaury muszą jednak dbać o swój wizerunek, aby otrzymać kolejny mandat i, jak się mówi w parlamentarnym żargonie, następną oficerską gwiazdkę. (Debiutanci to oficerowie jednogwiazdkowi, pełniący drugą kadencję - dwugwiazdkowi itd.) Starzy wyjadacze wiedzą dobrze, iż najlepszą i najwygodniejszą drogą do kolejnego mandatu nie jest ciężka praca w komisjach i innych ciałach parlamentarnych, a stała obecność w mediach, szczególnie elektronicznych. Dbają o to ich asystenci, którzy rozsyłają do wszystkich bez wyjątku redakcji zaproszenia na konferencje prasowe oraz anonse o każdym kroku swojego zwierzchnika.

Niektórzy z parlamentarnych dinozaurów, niczym dokuczliwe muchy, potrafią natrętnie nękać telefonami telewizyjnych decydentów, aby przypomnieć o swoim istnieniu zgoła niewinnym pytaniem: "czy pan redaktor, dyrektor, prezes (niepotrzebne skreślić) na mnie, broń Boże, się nie obraził?". Możliwie częsty wizerunek w telewizorze daje więcej niż wypełnianie parlamentarnego mandatu. Smutne to, ale prawdziwe. Stąd też "medialne kleszcze", jak ich nazywam, wczepiają się w telefony i nie odpuszczają ani na chwilę. Ich wyrój szczególnie dokuczliwy ma miejsce zawsze w okresie przedwyborczym. I właśnie się zaczął.

Spotkania przedwyborcze powinny być dla zasiedziałych w swoich fotelach posłów i senatorów ostrą spowiedzią z tego, co zrobili i czego dokonali w mijającej kadencji. Jest to, niestety, tylko teoria, jako że spotkania przedwyborcze odbywają się zazwyczaj wyłącznie w gronie partyjnych sympatyków i fanów, a swój nie będzie zadawał "niestosownych" pytań. Obcych się nie zaprasza, a nawet często wyprasza.

Stąd też największą pracę mają do wykonania dziennikarze. Mogą oni i powinni zadawać najbardziej dociekliwe pytania dotyczące działalności w Sejmie czy Senacie każdemu z chętnych na reelekcję. Niech wreszcie parlamentarne dinozaury przekonają się, że prześlizgiwanie się skończyło. Oby...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski