Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieśń znad stołu

Paweł Laufer
Paweł Laufer
Paweł Laufer Dawid Jacewski
Ileż to dałbym, aby móc w tym mieście choć raz jedyny z rozkoszą zlizywać resztki ciemnego sosu z chodzieskiej porcelany. Pieczeniowego sosu, który nie miałby w sobie nic z aromatu pudełka z kauczukowymi sandałami, który nie zaskakiwałby wonią wietrzejącej, kraciastej ceraty.

Z pasją największą merdałbym jęzorem w gorącym rosole, w klarownym rosole, w aromatycznym rosole, który nie mrugałby do mnie kaprawym, chemicznym i podejrzanie intensywnie zielonożółtym okiem. Rosole, w którym znalazłbym potwierdzenie skrupulatnej i szybkiej ręki kucharza, siekającego jajeczny makaron, w miejsce obeschniętego na brzegach, niedyskretnie zionącego aromatami lodówki mączystego gluta.

Ileż to dałbym, aby doczekać dnia, w którym wychodząc z domu w godzinie głodu, bez chwili namysłu obierałbym kierunek na ten bar, na tę restaurację obiecaną, o których nic więcej nie można by pomyśleć, jak tylko to, co jest teraz jedyną tęsknotą moją niezaspokojoną: że jest tam smacznie jak umamy.

Tymczasem każde takie wyjście przeradza się w beznadziejną rajzę w nieokreślonym kierunku, kiedy już wraz z zamknięciem drzwi domu, na horyzoncie pojawia myśl przewodnia i sprawcza: dokąd?! Wówczas po raz kolejny wybieram między złym i podłym, udając się na wypas do jednej z lubelskich świniarni, funkcjonujących pod dumnym szyldem pubów, galerii, restauracji.

Oto, w lubelskim poziomie restauratorstwa zdaje się inkarnować cała mentalna nędza i prowizorka tego miasta; w amatorszczyźnie restauratorów igastronomów, którzy style i smaki kształcili poprzez lekturę laminowanych katalogów zofertą wycieczek zagranicznych, z kącikiem prezentującym spuściznę kulinarną kraju, do którego udali się dwukrotnie, aby przywieźć i zaszczepić u nas egzotyczne wariacje kucharskie z Italii, Irlandii, Indii, Dżibuti. Aby raczyć nas greckimi sałatkami z cukrowych buraków, lub też tak samo wykwintną ośmiorniczką, przywaloną stosem smażonej cebuli. Rzecz jasna wszystko skąpane w kwaśnej śmietanie, śmietanie zwanej "pierzynką".

O ile jedzeniem można się obejść, to jednak inny, ważniejszy dramat obserwuję, siedząc w tych wnętrzach restauracyjnych naszego miasta, wnętrzach o problematycznych, pokrętnych w swojej logice wystrojach, będących bezpośrednim uzewnętrznieniem dziecięcych traum, natręctw i wątpliwych lektur ich właścicieli. Siadając za stołem, nie mogę pozbyć się uczucia, że zaczynam uczestniczyć w wielkim oszustwie i wyłudzeniu. I byłbym w stanie wychylić ten kielich, gdyby odbywało się to przy minimum gry pozorów. Tak jedynie można się czuć, kiedy bierzesz menu do ręki, z trudem rozszyfrowujesz nazwy potraw, które wykraczają poza lingwistyczne umiejętności Bruno Schulza albo Maurice Maeterlincka, po czym stawiają ci pod nosem coś, co okazuje się być jedynie dalekim echem tych ekstatycznych zapowiedzi. Gdy już otrzymujesz na talerzu potrawę "własnego wyrobu", "domowej roboty", "ze spiżarki babci" przypominasz sobie, że poprzedniego dnia Pan Garmażerka krążył po okolicy. Wychodzisz w końcu pozostawiony sam sobie z dręczącym pytaniem, które dotyka już gruntu metafizycznego: czy ja naprawdę jadłem?

Hołd składam wszystkim bufetowym i ich bufetom, wszystkim stołówkom zakładowym, Pani Emilce i Piotrusiowi Panu i mojej nowej nadziei - Zielonemu Talerzykowi.

Warto wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się za darmo: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski