Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edmund Klich i Bogdan Klich. Prócz nazwiska dzieli ich wszystko

Redakcja
W rozmowie z Michałem Krzymowskim Edmund Klich, polski akredytowany przy MAK, ujawnia kulisy badania katastrofy smoleńskiej. I bezpardonowo atakuje byłego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha
W rozmowie z Michałem Krzymowskim Edmund Klich, polski akredytowany przy MAK, ujawnia kulisy badania katastrofy smoleńskiej. I bezpardonowo atakuje byłego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha Fot. Wojciech Barczyński/Bartek Syta
Łączy ich tylko nazwisko. Obaj odegrali ważne role po katastrofie smoleńskiej. Obaj też startowali do Senatu. Dziś Bogdan Klich jest senatorem, ale to o Edmundzie Klichu znów zrobiło się głośno - pisze Anita Czupryn.

O Edmundzie Klichu znów zrobiło się głośno - z powodu książki "Moja czarna skrzynka", która właśnie trafiła do księgarń. W rozmowie z dziennikarzem Michałem Krzymowskim polski akredytowany przy MAK ujawnia kulisy badania katastrofy smoleńskiej. I bezpardonowo atakuje Bogdana Klicha.

Zobacz też: "Moja czarna skrzynka". Smoleńskie zapiski Edmunda Klicha [FRAGMENT]

Edmund Klich nie po raz pierwszy bryluje w mediach. Wielokrotnie jego występy powodowały, że politycy za każdym razem, gdy pojawiał się na ekranie, wstrzymywali oddech, czekając, jaką rakietę z kolejnymi rewelacjami znów odpali. Tym razem Edmund Klich rzuca ciężkie oskarżenia: będąc w Smoleńsku, a następnie w Moskwie, nie miał żadnego wsparcia z Warszawy. Po pierwsze, nie mógł się doprosić tłumacza, który znałby język lotniczy. - Na początku myślałem, że wojskowi przywiozą takiego specjalistę, ale nie przywieźli - mówi w książce. Kiedy kilka dni później wylądował w Warszawie, od razu wezwano go do ministra Bogdana Klicha. - Wojsko miało mnie na oku - mówi. Nagrał więc rozmowę z szefem resortu MON i jak tłumaczy, zrobił to w akcie desperacji. Gdyż Bogdan Klich miał sugerować, że jeśli mu się coś nie spodoba w raporcie (Edmund Klich występował wtedy w podwójnej roli - jako akredytowany przy MAK i przewodniczący Komisji Badania Wypadków Lotniczych powołanej w celu zbadania katastrofy), to może zablokować jego publikację. - Zresztą z tego nagrania jasno wynika, że minister od początku był ukierunkowany na wersję, według której winni są piloci. Nie przyjmował argumentów o problemach systemowych lotnictwa, zarzucał mi, że mówiąc o nich, stawiam zarzuty kryminalne gen. Anatolowi Czabanowi. Absurd - opowiada w wywiadzie rzece. Nie ukrywa, że sugestie te odebrał jako naciski i spodziewał się kolejnych. Ujawnił też szczegóły swojej rozmowy z premierem Donaldem Tuskiem, który podczas spotkania z nim miał przyznać: "No, myśmy początkowo zapomnieli o Smoleńsku" - to znaczy o ludziach, którzy zajmowali się katastrofą. A na dodatek - żali się Edmund Klich - nasłano na niego psychiatrę.

O braku pomocy ze strony rządu, zmuszaniu go do współpracy z prokuratorami, bez ogródek opowiadał już wcześniej. I suchej nitki nie zostawiał na strategii, jaką polska administracja przyjęła wobec Rosjan. Jego zdaniem w relacji ze stroną rosyjską przyjęliśmy rolę petenta. - Ludzie, którzy są odpowiedzialni za tę katastrofę, chcą zwalić wszystko na pilotów. A oni są tymi, którzy na końcu łańcucha zbierają błędy wszystkich. Błąd tkwi bowiem w systemie. Lotnictwo państwowe jest w permanentnym kryzysie - oceniał. Jako przykład podawał katastrofę casy, która nie nauczyła tych, którzy mogli naprawić system, niczego. - Tamten wypadek, ale też wypadki bryzy, Mi-24, kani to były wszystko wypadki systemowe. Nie naprawiono systemu po casie. Wprowadzono zalecenia, których wykonanie jest fikcją - mówił.

Z jego obecnymi zarzutami trudno się zgodzić urzędnikom MON. Jeden z nich w rozmowie z "Polską" zwraca uwagę na to, że Edmund Klich wielokrotnie zmieniał swoje stanowisko w sprawie smoleńskiej tragedii. - Teraz oskarża, że była tendencja zwalania winy na pilotów, a sam już na początku wypowiadał opinię, że jak w przypadku casy, winę ponosi wojsko, bo nie przyjęło zaleceń po katastrofie casy. Potem mówił z kolei, że wszystkie te zalecenia zrealizowano. Jako pierwszy informował o tym, że generał Andrzej Błasik, ówczesny dowódca Sił Powietrznych RP siedział w kokpicie do samego końca. Głośno też mówił o rzekomym rozpoznaniu głosu generała na nagraniu z czarnej skrzynki. Dziś kreuje się na pierwszego sprawiedliwego - mówi. I dodaje, że przecież minister Klich tuż po katastrofie dzwonił do Edmunda Klicha nawet kilka razy dziennie. Ten wówczas nie zgłaszał żadnych problemów. - Problemy zaczęły pojawiać się, gdy wrócił z Moskwy. Ale jego narracja nie oddaje precyzyjnie tego, co się wówczas działo - uważa nasz rozmówca. Zaznacza przy tym, że to przecież Edmund Klich był przy MAK organizatorem. - Czemu pan nie zgłaszał problemów wcześniej? - pytał go wtedy minister Klich.

Czytaj także: E. Klich: Nie ma potwierdzenia, że Błasika nie było w kokpicie. Niech Rosjanie pokażą dowody

Zdaniem urzędników z MON optyka patrzenia na wojsko płk Edmunda Klicha zmieniła się w momencie, gdy zdjął on stalowy mundur i przeszedł do rezerwy. - Wtedy zaczął zachowywać się, jakby zapomniał, że to przecież on kierował Inspektoratem MON do spraw bezpieczeństwa lotów z siedzibą w Poznaniu - mówi jeden ze współpracowników Bogdana Klicha.

Edmund Klich z lotnictwem związany był od 1961 r. Jego ścieżka kariery jest imponująca - od instruktora pilota do zastępcy dowódcy pułku i inspektora bezpieczeństwa lotów. Przez lata zyskał sobie świetną opinię i jako pilot i jako jeden z najlepszych ekspertów w kraju w badaniu lotniczych katastrof. W 1997 r. doktoryzował się na Wydziale Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Akademii Obrony Narodowej. Był wicekomendantem Wydziału Lotnictwa Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych, a od 2000 r. zajmował się badaniami wypadków lotniczych, najpierw w Wojskowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Kiedy pod koniec 2005 r. PiS doszedł do władzy, a ministrem transportu został Jerzy Polaczek, w połowie stycznia 2006 r. Edmund Klich objął stanowisko szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Przewodniczył jej do lutego tego roku. Dziś członkowie PKBWL odmawiają rozmowy na jego temat. - Nie będę rozmawiać o Edmundzie Klichu - mówią Agata Kaczyńska i Stanisław Żurkowski. Inny z członków komisji ucina: - Cieszę się, że go tu już nie ma i nie chcę do niego wracać.

Ta reakcja nie jest zaskakująca, jeśli weźmie się pod uwagę, że członkowie komisji dwukrotnie próbowali się go z komisji pozbyć. Pierwszy raz w 2011 r., kiedy Edmundowi Klichowi kończyła się kadencja, a minister Cezary Grabarczyk powołał go na następną. - Tego członkowie komisji nie zdzierżyli - mówi nasz informator z PKBWL. - Złożyli wniosek o cofnięcie wyznaczenia go na przewodniczącego. Wówczas zarzucali mu błędy w prowadzeniu dochodzenia ws. katastrofy prezydenckiego samolotu. Z 15-osobowego składu komisji, aż 13 chciało jego odwołania. Stosowne pismo trafiło do Ministerstwa Infrastruktury. Ówczesny minister Cezary Grabarczyk odrzucił wniosek komisji, ale informacja o napięciach i personalnych rozgrywkach wśród ekspertów lotnictwa poszła w świat. Edmund Klich bronił się, mówiąc, że ma w komisji wrogów, którzy chcieliby zająć jego miejsce. Już wtedy ujawniał, że dobrze udokumentował swoją pracę w Rosji - wstawał o 3 rano i sporządzał notatki. Zapowiadał, że będzie musiał to opublikować. Dla historii i zabezpieczenia siebie, żeby mieć argumenty przeciwko tym, którzy go szkalują.

W ocenie jego współpracowników z komisji, był trudnym człowiekiem. Skrupulatnym i pracującym według procedur, ale też zawsze walił prosto z mostu, to, co myśli.- Za pierwszym razem minister Grabarczyk nie przychylił się do wniosku komisji, ale rok później jej członkowie stwierdzili, że trzeba tę próbę powtórzyć. Udało się przekonać władze, że tak dalej być nie może - mówi osoba z bliskich kręgów komisji. Znów wystąpili z wnioskiem, już z innych powodów. Nie zostały one podane do publicznej wiadomości, ale ogólnie można powiedzieć, że członkowie komisji uważali, iż postępowanie Edmunda Klicha jest naganne. Kolokwialnie mówiąc, wkurzało ich to, że Edmund Klich, wszystko, co poufne i niejawne ujawniał dziennikarzom. Wynik głosowania był dla niego miażdżący. Tym razem nowy minister Sławomir Nowak przychylił się do wniosku i Edmund Klich odszedł z komisji. Wcześniej próbował szczęścia w wyborach parlamentarnych, ale dziennikarze szybko wytknęli mu, że katastrofę smoleńską chciał wykorzystywać w kampanii wyborczej.
- Dziś znów ją wykorzystuje. Tym razem do promowania siebie - mówi jeden z jego byłych współpracowników.
Tymczasem były minister MON Bogdan Klich nie zabiera głosu, nie dementuje, nie wchodzi w żadne polemiki z Edmundem Klichem. - I bardzo dobrze, że nic nie mówi. Tę postawę należy docenić. Nie zniża się do poziomu Edmunda Klicha - emocjonalnie reaguje jeden z członków komisji Millera. I dodaje, że na komisji Bogdan Klich zawsze robił dobre wrażenie. - Powściągliwy, dystyngowany, świadomy odpowiedzialności. Zachowywał się godnie. Raz mu puściły nerwy, kiedy okazało się, że został podstępnie nagrany przez Edmunda Klicha. Ale w tej nagranej rozmowie nie było niczego, co by Bogdana Klicha kompromitowało. Wręcz nawoływał on do powściągliwości w formułowaniu wniosków na tak wczesnym etapie i zalecał czekać na ustalenia późniejsze. To świadczy o jego dojrzałości. W przeciwieństwie do Edmunda Klicha, który dokonywał ocen w oparciu o niepełnie fakty i podawał je do publicznej wiadomości - mówi nasz rozmówca z komisji Millera.

10 kwietnia 2010 r. Bogdan Klich przeżył jeden z najcięższych momentów w swoim życiu. To on miał przecież lecieć z prezydentem Lechem Kaczyńskim i delegacją do Smoleńska. Ale dostał wiadomość, że stan jego mamy, która leżała w szpitalu, nagle się pogorszył. Groziło jej, że straci wzrok. Bogdan Klich pojechał do Krakowa, by czuwać przy łóżku mamy. Poprosił swojego zastępcę gen. Stanisława Komorowskiego, aby go reprezentował w Katyniu.

- Ten ciężar Bogdan Klich będzie nosił do końca życia. A przecież 1 kwietnia tym samolotem byliśmy w Afganistanie, odwiedzić przed Wielkanocą stacjonujących tam polskich żołnierzy. Lecieliśmy z tą samą załogą, z tymi stewardesami, które zginęły pod Smoleńskiem. Bogdan Klich doskonale wie, że to nie byli samobójcy. Dziś krzywdząco mówi się o nim, że nie bronił gen. Błasika. A przecież podczas ceremonii pogrzebowej powiedział nad jego grobem: "Panie generale, obiecuję, że nie zaprzepaszczę niczego z pańskich dokonań" - wspomina bliski współpracownik ministra. Mało kto wie, że Bogdan Klich od razu po katastrofie zgłosił premierowi chęć poddania się do dymisji. Ale premier powiedział: "Nie. Mamy teraz sporo do zrobienia. Musimy odtworzyć wojskowe dowództwo".

Czytaj także: B. Klich o taśmach E. Klicha: Nie było nacisków. Nagrania pokazują, że zachowywałem się właściwie

Bogdanowi Klichowi od początku, kiedy wszedł do rządu, nie było łatwo. Nie wyrobił sobie silnej pozycji, a i sam Donald Tusk, jeśli wierzyć politykom Platformy, za nim nie przepadał. Klich z zawodu jest psychiatrą, ale jako lekarz długo nie popracował. Był i redaktorem naczelnym artystycznego pisma "Tumult", i szefem działu informacji w krakowskiej TVP. Z wojskiem się otrzaskał, gdy na prośbę Janusza Onyszkiewicza został wiceministrem obrony w rządzie Jerzego Buzka, odpowiadając za politykę bezpieczeństwa i kontakty z NATO. Ale też kiedy 15 listopada 2007 r. obejmował stanowisko w MON, nie był to najłatwiejszy okres: wojna w Iraku, Afganistan. Jego nominacja była niespodzianką, gdyż to Bogdan Zdrojewski przymierzał się do tego, aby kierować wojskowym resortem.

Bogdan Klich zasłynął tym, że jak żaden inny minister w rządzie Donalda Tuska szczególnie dbał o swój wizerunek. Wynajął nawet firmę PR, która pomagała mu sprzedawać się w mediach. Nieszczególnie jednak mu pomogła, gdyż po katastrofie smoleńskiej Klich wciąż był pod ostrzałem. Była próba odwołania go, spodziewano się też, że straci stanowisko, gdy komisja Millera przedstawi swój raport na temat przyczyn katastrofy Tu-154. Ostro krytykowała go opozycja. - Zaniechaniem jednostkowym było narażenie na szwank interesów Rzeczypospolitej przez brak reakcji na polityczno-propagandowy manewr strony rosyjskiej, kiedy do opinii publicznej zostało skierowane przesłanie, że powodem katastrofy smoleńskiej było to, że w kabinie był pijany polski generał, który zmuszał załogę do lądowania - grzmiał z sejmowej trybuny Ludwik Dorn, nawiązując do publikacji raportu MAK. Zarzucił Klichowi polityczną współodpowiedzialność za katastrofę smoleńską, a wcześniej wypadki Mi-24 i bryzy. Zdaniem Dorna, Klich doprowadził do zapaści sił zbrojnych i obniżenia potencjału obronnego, przeprowadzając profesjonalizację armii w dwa lata, a nie rozkładając ją na kilka lub kilkanaście lat.

Błędy wytykała nie tylko opozycja, ale też eksperci wojskowi. Jednak Donald Tusk podjął się jego obrony. - To o ministrze Klichu Polacy będą pamiętali jako o tym ministrze, który podjął decyzje, na jakie nie było stać poprzedników - mówił. I wymieniał: zniesienie poboru i proces profesjonalizacji armii.

Bogdan Klich, choć nie jest już ministrem MON, może mieć powody do zadowolenia, bo to dzięki jego staraniom, gdy kierował resortem, 30 marca tego roku weszła w życie ustawa o weteranach działań poza granicami państwa. Na jej mocy osoby służące na misjach zagranicznych otrzymają dodatki do rent i emerytur, ulgi na przejazdy komunikacją, dopłaty do nauki i bezpłatną pomoc psychologiczną. - Ta ustawa była oczekiwana od prawie 60 lat - mówił na konferencji prasowej senator Bogdan Klich, dodając, że jej przyjęcie było powinnością polskiego państwa.

On sam postanowił się poddać społecznemu osądowi w ostatnich wyborach parlamentarnych. Wyborcy go docenili. W Krakowie, gdzie startował na senatora, otrzymał prawie 96 tys. głosów, co oznacza, że 53 proc. głosujących mieszkańców oddało głos właśnie na niego. Ale nieprawdą jest, że zwyciężył w starciu z Zuzanną Kurtyką, gdyż oboje kandydowali z różnych okręgów. - Zapewne Bogdan z uwagą czyta teraz książkę Edmunda Klicha i szczegółowo ją analizuje. Ale jego zdanie na temat Edmunda Klicha jest jednoznacznie negatywne - mówi jeden z jego partyjnych kolegów. I kończy: - Katastrofa smoleńska zmieniła go. Jest człowiekiem, który dziś rzadko się uśmiecha.

Smoleńsk przyspieszył przejście na emeryturę Edmunda Klicha. Ma jeszcze wykłady na Akademii Obrony Narodowej, ale badać wypadków lotniczych już nie będzie. W Moskwie kupił sobie saksofon i ma teraz zamiar nauczyć się na nim grać. Czy na jego ostre słowa, jakie padają w książce, zareaguje prokurator? Jeden z portali umieścił nawet sondę, pytając, czy po szokującym wyznaniu Edmunda Klicha Sejm powinien powołać komisję śledczą. - Jeśli władze wojskowe uznają, że są to nowe fakty, to skierują pismo do komisji z pytaniem, czy należy wznowić badanie. Ale czy ktoś potraktuje wypowiedzi Edmunda Klicha na serio? - pyta retorycznie jeden z członków komisji Millera.

Czytaj też: Klich: Język Macierewicza jest zaraźliwy. Zaraża umysły, jak wirus

Anita Czupryn
Współpraca: Dorota Kowalska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Edmund Klich i Bogdan Klich. Prócz nazwiska dzieli ich wszystko - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski