Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeśli oczekują pomocy to powinni się postarać

Jan Pleszczyński
Jan Pleszczyński.
Jan Pleszczyński. archiwum
Raczej ufam ludziom i jak dotychczas dobrze na tym wychodzę. Wprawdzie kilka razy dałem się oszukać, ale to kwestia rachunku prawdopodobieństwa. Rzecz bowiem nie w tym, że wokół pełno oszustów, lecz w tym, że już dość długo żyję i od czasu do czasu musi trafić i na mnie. Tym bardziej jest więc mi głupio i przykro, gdy odmawiam komuś pomocy, choć mógłbym pomóc. Ale od pewnego czasu taką odmowę traktuję po prostu jako środek wychowawczy. Choć wątpię, czy skuteczny.

Kiedyś już o tym pisałem, ale może warto przypomnieć. Otóż co jakiś czas, bywa, że dwa razy w tygodniu, a czasem raz na trzy miesiące, przychodzą do mojego mieszkania nieznajome osoby. Informują, że właśnie dziś prowadzą zbiórkę dla jakiejś fundacji. Prawie zawsze chodzi o dzieci. Najczęściej chodzą parami: dwie młode dziewczyny, dziewczyna i chłopak. Ale chodzą też pojedynczo, np. kilka dni temu zadzwoniła do moich drzwi sympatyczna pani w średnim wieku.

Zawsze są mili, nienachalni, mają jakieś identyfikatory, stertę papierów z pieczątkami rozmaitych urzędów. Gdybym chciał te papiery i identyfikatory przejrzeć, to czytałbym pewnie kwadrans, a i tak niewiele bym z nich zrozumiał; tym bardziej nie rozpoznałbym, czy są autentyczne. Kiedyś poprosiłem o dokładne dane fundacji. Dostałem adres strony internetowej. I rzeczywiście, fundacja jest, ma szczytne cele, wszystko się zgadza. Ale żadnego nazwiska - nie wiadomo, kto jest prezesem, kto skarbnikiem, jaki jest skład zarządu. Pełna anonimowość. Nie mogłem się też doszukać żadnych sprawozdań finansowych. Może i gdzieś były, ale dobrze ukryte. Dlatego od wielu miesięcy uprzejmie, ale stanowczo i bezlitośnie odmawiam. Na początku było mi głupio i gęsto się tłumaczyłem. Teraz już się przyzwyczaiłem, mówię, że nie, dziękuję, pomagam w inny sposób, do widzenia.

Żeby było jasne: nie przypisuję zbierającym niecnych intencji, choć oczywiście wykluczyć ich nie mogę, bo policja coraz ostrzega przed różnymi pomysłowymi naciągaczami. A ludzie, którzy do mnie przychodzą nie reprezentują przecież WOŚP, Caritasu, Bractwa św. Alberta, nie zbierają na misje, ani na odnowę zabytkowych nagrobków. Nic o nich, ani o ich fundacjach nie wiem.

Dlatego sądzę, że jeśli oczekują ode mnie finansowego wsparcia, to powinni się choć trochę się postarać. Wystarczyłoby przecież pójść wcześniej do spółdzielni czy wspólnoty mieszkaniowej, przedstawić problem, uzyskać potwierdzenie i rozwiesić na klatkach schodowych zawiadomienia, że wtedy i wtedy będzie prowadzona zbiórka. To proste i nie wymaga szczególnego zachodu - a uwiarygodnia i pozwala uniknąć niezręcznych sytuacji. Bo nikt chyba nie lubi być zaskakiwany we własnym mieszkaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski