Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magia tytułów, czyli o zaklinaniu rzeczywistości

Jan Pleszczyński
Jan Pleszczyński
Jan Pleszczyński Archiwum
Robiłem wiosenne porządki w komputerze i trafiłem na swój pierwszy felietonik w Kurierze Lubelskim. Spadł mi jak z nieba, bo nie miałem żadnego pomysłu, o czym napisać w tym tygodniu, a deadline zbliżał się nieubłaganie. Czasy są zaś takie, że nikt pochopnie nie rezygnuje z możliwości zarobienia paru złotych.

Pierwszy felietonik napisałem prawie cztery lata temu. Cztery lata to kawał czasu. Wnuki moich znajomych skończyły gimnazjum albo liceum, dzieci znajomych zostały magistrami albo doktorami, zaś sami znajomi profesorami lub emerytami. A niektórzy umarli. Bardzo dużo się zmieniło, ale pewne rzeczy pozostały niezmienne. Przypadkowo odnaleziony felietonik przypomniał mi o tych niezmiennikach.

Napisałem go przed wyborami samorządowymi. Miał tytuł: "Nazywam się doktor...". Natrząsałem się nieco, ale bardzo delikatnie, żeby nikogo nie urazić, z wyborczych plakatów. Bowiem kto tylko mógł, to chwalił się tytułem doktora. A może stopniem doktora; nie jestem w stanie zapamiętać, co jest tytułem, a co stopniem, choć niektórzy twierdzą, że to szalenie istotna różnica.

W każdym razie doktorat był wielkim atutem kandydata; nikt natomiast nie chwalił się, że ma magisterium, licencjat albo maturę. Mocno dziwiło mnie to, że magiczne "dr" przed nazwiskiem miało gwarantować, że kandydat ma wystarczające kompetencje, by zostać radnym miasta Lublina. Na żadnym plakacie nie znalazłem natomiast informacji, o jaki doktorat chodzi. Z zootechniki, literaturoznawstwa, matematyki, a może teologii albo archeologii śródziemnomorskiej? Tak jakby wraz z doktoratem z dowolnej dziedziny spływała na człowieka wszelka mądrość.

Cztery lata temu z błędu wyprowadził mnie pewien kandydat legitymujący się stopniem doktora. Wyjaśnił mi, że "dr" przed nazwiskiem to 15-20 proc. głosów więcej. Powoływał się nawet na jakieś badania, ale uwierzyłem mu na słowo. Dlatego dzisiaj już się specjalnie nie dziwię, że w wyborach do europarlamentu kandydaci podkreślają swoje tytuły i stopnie, choć nadal nie rozumiem, dlaczego samo "dr" czy "prof." ma być gwarancją kompetencji.

Do "dr" dodaję "prof.", bo przypuszczam, że za kilka lat nikt już nie będzie się chwalił doktoratem; tak jak dziś żaden kandydat nie mówi, że jest magistrem; traktuje się to jako oczywistość. W Polsce na studiach doktoranckich jest ponad 40 tysięcy osób; na samym Uniwersytecie Warszawskim ponad trzy. A 25 lat temu w całym kraju było dwa i pół tysiąca doktorantów...

Złośliwcy mówią, że dziś bez "mgr" nie ma szans na dostanie pracy w magazynie. Obawiam się, że dożyję czasów, gdy bez "prof." nie będzie można pisać felietoników do Kuriera Lubelskiego. Mam tylko nadzieję, że wtedy będę już emerytem. Choć emerytur wtedy ponoć ma już nie być...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski