W sumie to ustawę o parytetach prezydent powinien podpisać w obecności swojej małżonki, żeby w procesie decyzyjnym był zachowany udział kobiet. Nie został zachowany, więc płeć piękna powinna żądać unieważnienia podpisu męskiego organu władz państwowych. Nie żąda - trudno. Płeć owa chyba sama nie wie, co czyni. Otóż, kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Zgodnie z tym porzekadłem najbardziej pokrzywdzone ustawą o parytetach stają się same kobiety. Żaden bowiem męski szowinista nie założył jeszcze w Polsce Partii Mężczyzn, a Partia Kobiet owszem istnieje.
I jak się okazuje, zgodnie z nowym prawem, to jej istnienie jest bez sensu. Zadaniem każdej partii politycznej jest bowiem zdobycie władzy. Jak zaś ma zdobyć władzę ugrupowanie, które nawet list wyborczych nie może utworzyć, bo nie spełnia wymogu parytetowego? Jeżeli Partia Kobiet nie skaptuje do swego grona 35 proc. przedstawicieli płci niepięknej, to o wyborach może zapomnieć. Jeżeli zaś skaptuje, to zapomnieć może o swojej nazwie. Tak więc w naszej nowej demokracji Partia Kobiet może być jedynie partią kanapową, a w założeniach parytety miały przecież przynieść zgoła inny rezultat.
A teraz na poważnie. Nie zgadzam się z parytetami w ogóle, a z tym 35 procent w szczególności. To nie jest tzw. pozytywna dyskryminacja, to jest zwykła dyskryminacja kobiet. Oto bowiem o pozycji mężczyzn na listach wyborczych mają decydować polityczne doświadczenie i umiejętności. O pozycji zaś kobiet zdecyduje suchy ustawowy zapis. Jaka kobieta będzie czuła się doceniona wiedząc, że jej status wynika li tylko z przepisów prawa, a nie kompetencji?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?