Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koledzy nazywają mnie Duszkiem

Ewa Czerwińska
Stefan Maciej Rybicki
Stefan Maciej Rybicki Jacek Babicz
O telewizyjnym raczkowaniu, wpadce z rybą, niezapomnianym Marku Tarce, dmuchawcach na lotnisku ze Stefanem Maciejem Rybickim, najstarszym pracownikiem TVP Lublin rozmawia Ewa Czerwińska.

Oczywiście pamięta Pan, jak raczkowała lubelska telewizja.
No, jakże bym nie pamiętał! Sam z nią raczkowałem! Ale najpierw było Polskie Radio. Z wykształcenia jestem elektronikiem, więc zajmowałem się w nim realizacją techniczną. Miałem świetnych nauczycieli: Wiesława Wolskiego, głównego inżyniera rozgłośni, Elżbietę Tatarę, naczelnika eksploatacji technicznej, Lucjana Forysia - legendę lubelskiego radia i Mieczysława Chanaja, szefa radiowego wozu transmisyjnego. A kiedy zaczął powstawać lubelski ośrodek telewizyjny, zaproponowano mi w nim pracę realizatora dźwięku. Dostaliśmy wóz transmisyjny, jeden z trzech najnowocześniejszych, jakie wówczas jeździły po Polsce. Kupiła go Warszawa, ale przetrzymywała przez pół roku i musie-liśmy go wywalczyć, przy pomocy prasy lokalnej zresztą. W końcu dotarł do Lublina wraz z szefem ekipy Mariuszem Dąbskim...

Te ogony z kabli, które wiły się z wozu transmisyjnego, my, widzowie, mamy w oczach do dziś.
Kamery podłączone były do wozu przy pomocy kabli. Ten cały wóz to była taka telewizja na kółkach. Jeździliśmy na materiał w teren, potem to, co skręciliśmy, jechało na montaż do Warszawy i wtedy materiał mógł być wyemitowany. Ten nowoczesny wóz, kupiony zresztą za ciężkie dewizy, to nie wszystko. Ważni byli ludzie. Pierwszą załogę wozu stanowili: Wiesław Olko - inżynier wozu transmisyjnego, Bartek Wieczorek - realizator wizji, Jurek Prażmo i Mirosław Trembecki - operatorzy kamer, Włodek Prażmo - operator magnetowidu i ja, jako realizator dźwięku oraz Stasio Krasucki - kierowca.

Istniała już wówczas tzw. telewizja walizkowa, którą tworzyli lubelscy dziennikarze, korespondenci ośrodka warszawskiego: Adam Tomanek, Tadeusz Chwałczyk i Marek Tarka. Koledzy zajmowali się dostarczaniem do Warszawy newsów. Natomiast nas nazywano w mieście telewizorkami. W latach 80. transmitowaliśmy koncerty z festiwali w Sopocie i Opolu. Lubelski wóz telewizyjny miał też zaszczyt brać udział w transmisji pierwszej wizyty papieskiej Jana Pawła II z Warszawy, z placu Zwycięstwa) i z Góry św. Anny. Rejestrowaliśmy też cykl "Piękne głosy", w którym występowali Paulos Raptis, Teresa Żylis-Gara, Urszula Koszut i wielu innych oraz znany program "Turniej miast". Tłukliśmy się czasem po głębokiej prowincji, zdarzało się, że utknęliśmy nagle daleko od szosy, a w wiosce, w której się zatrzymaliśmy, siadało napięcie. W 1977 roku powstała w Lublinie Redakcja Programów Telewizyjnych. Kształtował się niewielki zespół dziennikarzy. Przyszli: Krzysztof Karman, Jeremi Karwowski, Marek Borowik, a ich szefem został Tadeusz Chwałczyk. No i pierwsi operatorzy, których nie sposób tu nie wymienić: Szczepan Adamiuk, Tadeusz Słowiński. To były trudne, pionierskie czasy, dlatego z tym większym sentymentem i szacunkiem wspominam swoich kolegów. W 1982 roku zostałem kierownikiem wozu i byłem nim do czasu powstania Telewizyjnej Panoramy Lubelskiej. Przepraszam, ale nie mogę pominąć nazwisk kolegów, z którymi wówczas pracowałem: Krzyśka Karmana, Janusza Wszytko i Adama Sikorskiego, który wówczas został kierownikiem redakcji. Potem dołączyły do nas nowe siły w postaci absolwentów Politechnik Warszawskiej i Krakowskiej - Andrzej Bogdan i Waldek Wróbel. Dołączyli do nas też Edek Michalec - energetyk i Andrzej Jarski - kierowca, Zbyszek Jezierski - elektronik. Zaistnieliśmy na antenie Dwójki.

Mówi Pan ciepło o swoich kolegach, a ja muszę Pana przepraszać, że nie możemy wspomnieć w tej rozmowie o wszystkich, bo lista wypełniłaby przynajmniej pół kolumny.
Ale koniecznie muszę przypomnieć nieżyjącego Marka Tarkę, który w latach 90. kierował Panoramą. Był niesamowity. Potrafił pracować bez wytchnienia przez 24 godziny. Między innymi dzięki tej jego pracowitości słychać było o naszym mieście w kraju. W końcu przyszedł czas, żeby wyemitować program bezpośrednio z Lublina, nie za pośrednictwem Warszawy. Pamiętna data tej emisji: 12 stycznia 1985 roku. Lublin na stałe już nadawał informacyjny program telewizyjny, a prowadzili go: Jeremi Karwowski, Krzysiek Karman, Janusz Wszytko i Adam Sikorski. W tym czasie w Lu-blinie powstawało zaplecze konserwacyjne, w którym rozpoczęli pracę Tomek Wójcik, Przemek Kopyciński, Przemek Borowiecki. Centrala już wtedy zafundowała nam magnetowidy stacjonarne, co umożliwiło montaż na czysto do emisji.

Jak się udał debiut Panoramy?
Oj, długo przygotowywaliśmy ten pierwszy program. Część materiałów powstała na terenie Radia Lublin, reszta szła "na żywca". Panoramę prowadził Krzysiek Karman. Ale też zdarzały się wpadki. Pamiętam taką, z 1982 roku, z Jarkiem Karwowskim. Mieliśmy wejście w programie Obiektyw. Kiedy Jarek pojawił się na antenie, przerwał się kabel mikrofonowy i kolega miał wejście "na rybę". Ale było też i straszno, i śmieszno zarazem. Kiedyś jechaliśmy w trasę naszym wozem i o mały włos nie przejechaliśmy śpiącego w poprzek drogi rowerzysty. W ramach kary wsadziliśmy go do wozu i przewieźliśmy jakieś 25 kilometrów. I wy-sadziliśmy nadal śpiącego. Potem spekulowaliśmy, co pomyślał po przebudzeniu.

Wkrótce dołączyły do nas dwie radiowe doświadczone dziennikarki - Małgosia Orłowska i Bożena Wróbel.
A ja przez wiele lat pełniłem potem funkcje realizatora dźwięku i kierownika produkcji jednocześnie. Adaś Sikorski wpadł na pomysł, żebym sprawił sobie czapkę z dwoma napisami i przekręcał adekwatnie do tego, jakie obowiązki w tym czasie pełnię. No i tak 40 lat mojej pracy minęło jak jeden dzień.

Te romantyczne czasy miały też ciemne strony.
Przed stanem wojennym nasz wóz pracował w czasie uroczystości otwarcia przez ówczesnego pierwszego sekretarza KC drugiego pokładu kopalni Halemba. Kiedy wróciliśmy do Lublina, już strajkował Świdnik. W planach mieliśmy realizować dla Warszawy program rozrywkowy w Pomiechówku z udziałem Magdy Zawadzkiej i Gustawa Holoubka. Ale dostaliśmy telefon od prezesa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego, że, owszem, mamy jechać, ale do Warszawy, pod gmach KC, bo odbywało się tam wtedy plenum KC. Był lipiec 1981 roku. No, a potem zaczął się stan wojenny i wszyscy zostaliśmy oddelegowani na przymusowe urlopy.

Pamięta Pan teledysk do piosenki "Ostatni grosz" Budki Suflera?
Oczywiście. My go realizowaliśmy. A także teledysk "Latawce, dmuchawce, wiatr". Kręciliśmy go na lotnisku w Radawcu. Pamiętam, jak dziś: Urszula na łące wśród dmuchawców bawi się z dziećmi. Słodki, wdzięczny obrazek. Wypożyczyliśmy do zdjęć redakcyjne pociechy, córki Bartka Wieczorka i Tadka Słowińskiego.

Mieliście dobrą rękę, bo Urszula zrobiła karierę.
Owszem. A dzisiejsza telewizja to już całkiem inna bajka. Elektronika, mikrofony bezprzewodowe...

No to co Pan tam robi? Przecież żadne kable się już nie przerwą.
Czuwam, żeby wszystko trzymało się kupy.

Jest Pan lublinianinem?
Urodziłem się w Lublinie. Mieszkaliśmy w kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu, potem przy Ogrodowej. Moja mama Barbara, która żyje do dziś, jest absolwentką historii sztuki KUL. Ma 92 lata i jeszcze opiekuje się moim niepełnosprawnym bratem Januszem, byłym pracownikiem naukowym, wychowankiem profesora Tatarkiewicza. Mam też brata Grzegorza, ekonomistę i siostrę Małgosię, bibliotekarkę. Moje korzenie to również Niedrzwica Kościelna. Tam właśnie - w roku 1912 - brat babci mojej mamy, Marii Barbary z domu Pęcherskiej - ks. prałat Stefan Galusiński objął probostwo. Po pierwszej wojnie sprowadził do Niedrzwicy swoją siostrzenicę Leokadię Chałupską, która prowadziła mu dom. W latach 30. Leokadia z kolei sprowadziła z Iwanowic koło Kalisza moją czternastoletnią, osieroconą mamę i wychowywała ją. Prałat Galusiński przyjaźnił się z biskupem Fulmanem. Wówczas, gdy biskup został przez Niemców internowany, Leokadia, z zawodu pielęgniarka, opiekowała się nim. Nawet woziła mu paczki i grypsy do Nowego Sącza, gdzie przebywał w odosobnieniu. Niedrzwica to także najpiękniejsze wspomnienia z mojego dzieciństwa. Spędzaliśmy tam niezapomniane wakacje. Do dziś pamiętam smak jabłek z niedrzwickiego sadu i huśtawkę, którą zrobił dla nas ojciec. Ustawialiśmy się w kolejce, żeby choć chwilę się pobujać.

Natomiast mój ojciec, Franciszek Rybicki urodził się w Parczewie. Był dzielnym i przedsiębiorczym człowiekiem. Bronił Warszawy w 1939 roku, a po wojnie kierował Zjednoczeniem Zakładów Mięsnych w Lublinie. Ślub moich rodziców odbył się w 1941 roku. Po wojnie ojciec miał fiata. Bardzo elegancki samochód. Pożyczył go kiedyś biskupowi Stefanowi Wyszyńskiemu...

Koledzy nazywają Pana Duszkiem? To od Ducha?
Tak. To moja ksywka. Koledzy nazwali mnie tak, bo jestem dość cichym, nierozpychającym się człowiekiem. Nie skupiam na sobie uwagi innych. Nie lubię być na scenie. Stąd chyba ten Duch...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski