Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje przygody z drogówką

Jan Pleszczyński
Jan Pleszczyński
Jan Pleszczyński Archiwum
Wszyscy eksperci dawno już się wypowiedzieli, zinterpretowali, wyjaśnili i zajęli się kolejnymi, bardziej na czasie, tematami, więc teraz chyba mogę nieśmiało wtrącić swoje trzy grosze. Chodzi mi o obraz Polski, jaki wyłania się ze świetnego filmu "Drogówka". Bo przecież o Polskę w nim chodzi, a nie tylko o policję drogową.

Choć niektórzy, przynajmniej na początku, twierdzili, że o policję. Wprawdzie tę sprzed kilku czy kilkunastu lat, ale jednak. Więc ten ponury obraz staram się skonfrontować ze swoim skromnym doświadczeniem z drogówką.

O mandacie sprzed roku nie warto wspominać, bo to nowe czasy. Ale spotkania sprzed 10 czy nawet 20 lat też wspominam dobrze. O żadnych pertraktacjach, łapówkach ani innych układach nie było mowy. A prawo jazdy mam już 39 lat.

Jakieś 10 lat temu tak się zamyśliłem, że wjechałem pod prąd w ul. Zieloną. Miałem pecha, a może szczęście, bo zaraz nadziałem się na policję. Oczywiście kontrola dokumentów, sakramentalne pytanie czy wiem, co przeskrobałem itp. Choć ulica była kompletnie pusta i nie stworzyłem żadnego realnego zagrożenia, byłem przygotowany na wysoki mandat. I rzeczywiście - gdy policjant wymienił sumę, jaką muszę zapłacić, trochę mnie zmroziło. Ale starałem się trzymać fason. - To za te pieniądze proszę kupić prezent żonie. I bardziej uważać - powiedział policjant oddając mi dokumenty.

Jeszcze dawniej, chyba z 18 lat temu zatrzymałem się "na zakazie" na rynku w Piaskach. Żona chciała coś kupić w sklepie ogrodniczym i oczywiście to trochę potrwało. Po jakichś trzech minutach zobaczyłem bardzo wolno jadący radiowóz. Tak wolno, że sto razy zdążyłbym odjechać. Ale ja nie wiedziałem, że stoję w miejscu niedozwolonym. - Nie mogliśmy już dłużej czekać - powiedzieli przepraszającym tonem policjanci prosząc o dokumenty. Wypisali mi najmniejszy mandat z możliwych - na 10 zł.
Inna przygoda sprzed wielu lat. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale próbując przebić się przez Kraków wylądowałem na Małym Rynku, w wyłączonym z ruchu kołowego centrum Starego Miasta. Oczywiście zatrzymał mnie patrol. Odbyła się cała ceremonia z dokumentami a potem, zamiast mandatu, dostałem wyczerpujące wyjaśnienia, jak się z pułapki wydostać i jak wyjechać na zakopiankę. Tak więc mój obraz drogówki jest zupełnie inny od tego w filmie.

A obraz Polski? Przecież wiem, co się dzieje. Gigantyczne łapówki przy przetargach, oszustwa podatkowe, afery, korupcja w służbie zdrowia. Mogę powiedzieć tyle, że w żadnym szpitalu, ani nigdzie indziej nigdy żadnej łapówki nie dałem ani nikt nigdy łapówki ode mnie nie żądał.

A przecież już długo żyję. Może po prostu mam szczęście.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski